[Recenzja] Tangerine Dream - "Force Majeure" (1979)



#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki

Tangerine Dream zakończyli lata 70. jednym ze swoich najlepszych albumów. To, co nie do końca wyszło na poprzednim w dyskografii "Cyclone", świetnie sprawdziło się na "Force Majeure". Edgar Froese i Christopher Franke - ponownie wsparci przez perkusistę Klausa Krügera, ale już bez udziału multiinstrumentalisty i wokalisty Steve'a Jolliffe'a - kontynuują tutaj swoje wcześniejsze poszukiwania. W wielkim skrócie polegały one na połączeniu elektronicznego stylu zespołu, znanego z albumów "Phaedra" i "Rubycon", z elementami klasycznego rocka progresywnego, zaczerpniętymi przede wszystkim z ówczesnej twórczości Pink Floyd. W praktyce oznaczało to zwiększenie roli tradycyjnych instrumentów i mocniejsze zarysowanie linii melodycznych. Takie podejście już wcześniej doskonale sprawdziło się na "Stratosfear". Nieco już gorzej na wspomnianym "Cyclone", na którym zespół chyba jednak trochę za daleko poszedł w floydowanie (a już kompletnie nietrafionym i niepotrzebnym pomysłem okazało się dodanie partii wokalnych). "Force Majeure" przynosi powrót właściwych proporcji. Tym razem przez cały czas doskonale słychać, kto jest twórcą tego materiału.

Na album składają się tylko trzy utwory - dwie dłuższe formy i jeden już zdecydowanie krótszy, choć ze swoimi siedmioma minutami długości zdecydowanie nie jest kawałkiem do grania w radiu. Już na otwarcie pojawia się 18-minutowa kompozycja tytułowa, oparta głównie na elektronicznych dźwiękach - na początku o ambientowym charakterze, później żywszych, bardziej transowych - w które doskonale wpleciono partie elektrycznej i akustycznej gitary, pianina oraz perkusji. Nie brakuje wyrazistych motywów i fajnych solówek, jest też sporo dynamiki. "Cloudburst Flight" to już bardziej skondensowane nagranie, w którym to tradycyjne instrumentarium przeważnie wychodzi na pierwszy plan, a elektronika raczej tylko dopełnia brzmienie. Utwór pokazuje bardziej prog-rockowe oblicze zespołu, ale w żadnym wypadku nie ma tu mowy o imitowaniu stylu innego wykonawcy. Tak właśnie mógłby brzmieć poprzedni album, gdyby zespół nadał mu więcej własnego charakteru.

Nieco już mniej ekscytująco przedstawia się ostatnie nagranie, 13-minutowy "Thru Metamorphic Rocks". Utwór składa się właściwie z dwóch odrębnych części. Pierwsze pięć minut to jeszcze jeden przykład udanej fuzji elektronicznego i tradycyjnego instrumentarium (poza wymienionymi wcześniej instrumentami słychać także wiolonczelę, na której zagrał Eduard Meyer, wspomagający zespół także jako inżynier dźwięku). I tutaj trudno do czegokolwiek się przyczepić. Natomiast dalsza część, o już stricte elektronicznym brzmieniu, wypada trochę zbyt monotonnie. Fragment ten powrócił później na ścieżce dźwiękowej filmu "Złodziej" (ang. "Thief", 1981) w reżyserii Michaela Manna - tym razem jako "Igneous", w znacznie krótszej i bardziej urozmaiconej wersji. A więc można było zagrać to ciekawiej. Szkoda, że nie zrobiono tak w oryginalnej wersji.

"Force Majeure" pozostawia mnie z pewnym rozczarowaniem. Pierwsze pół godziny to muzyka na poziomie tych największych, klasycznych dzieł zespołu, czyli "Zeit", "Phaedra", "Rubycon", "Ricochet" i "Stratosfear". Końcówka albumu wypada już wyraźnie słabiej, jakby zespołowi nagle kompletnie zabrakło pomysłów, ale musiał koniecznie dobić do czterdziestu minut. Jako całość jest to wciąż świetny longplay. Mógł być jednak jeszcze lepszy.

Ocena: 8/10



Tangerine Dream - "Force Majeure" (1979)

1. Force Majeure; 2. Cloudburst Flight; 3. Thru Metamorphic Rocks

Skład: Edgar Froese - instr. klawiszowe, gitara, efekty; Christopher Franke - instr. klawiszowe; Klaus Krüger - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Eduard Meyer - wiolonczela
Producent: Christopher Franke i Edgar Froese


Komentarze

  1. #zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki

    Genialne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam podobne zdanie. Koniec płyty dla mnie dość nużący i irytujący. Mimo tego, to i tak dla mnie znakomity album, który chyba gra najczęściej jeśli by tak zebrał moje słuchanie TD na przestrzeni kilkudziesięciu lat. No i pamiętam doskonale jaki niesamowity klimat robiły kompozycje z tego albumu gdy posłużyły jako tło do wydarzeń prezentowanych w Magazynie Kryminalnym 997. Piękne czasy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnia wielka płyta Tangerine Dream. Potem już było tylko obniżanie lotów... oraz powrót do świata żywych przy ścieżce do GTA 5. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie tytułowy utwór z krążka "Force Majeure" to pod względem formy najbardziej dopracowane dzieło w całym dorobku grupy. Podobna dbałość o aranżację zabrzmi w "Mojave Plan" opublikowanym rok później na płycie "White Eagel". Podzielam zdanie, że w następnych latach było już tylko obniżanie lotów i brak tych koronkowych fraz,które definitywnie zamykają złoty okres działalności Tangerine Dream...

    OdpowiedzUsuń
  5. Eduard Meyer zagrał na wiolonczeli w wstępie do utworu tytułowego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)