[Recenzja] Faust - "Faust" (1971)



#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki

Gdybym miał przygotować listę najważniejszych grup krautrockowych, zamieściłbym na niej na pewno Amon Düül II, Ash Ra Tempel, Can, Embryo, Faust, Kraftwerk, Neu!, Popol Vuh i Tangerine Dream. Można polemizować, które jeszcze zespoły powinny się na niej znaleźć. Natomiast te wymienione bez wątpienia należą do najbardziej istotnych, a ich dokonania dają bardzo dobre (choć wciąż nieco niepełne) pojęcie o całym nurcie. O większości z nich już tu pisałem. Pora zatem na przybliżenie twórczości kolejnego. Faust to jeden z najbardziej oryginalnych, najdziwniejszych, ale i najbardziej wpływowych przedstawicieli krautrocka.

Zespół powstał w dość nietypowych, jak na tamte czasy i taką muzykę, okolicznościach. Na początku lat 70. wspomniany nurt cieszył się już sporym zainteresowaniem, także poza granicami Niemiec Zachodnich - przede wszystkim w Wielkiej Brytanii (choć to właśnie tamtejsi dziennikarze wymyślili niezbyt pochlebne określenie niemieckiej sceny eksperymentalnego rocka). Przedstawiciele niemiecko-brytyjskiej wytwórni fonograficznej Polydor doszli do wniosku, że posiadanie w katalogu własnej grupy krautrockowej, przysporzy im spore zyski. I wyznaczyli producenta Uwe Nettelbeck, mającego rozległe znajomości w podziemnej scenie, do znalezienia odpowiedniego zespołu. Jednak Nettlebeck zamiast tego postanowił zebrać zupełnie nowy skład, w którym znalazło się dwóch perkusistów, basista oraz trzech klawiszowców, z których jeden grał także na gitarze, a drugi na saksofonie. Sekstet przyjął nazwę Faust, kojarzącą się oczywiście z dramatem Goethego, ale po niemiecku oznaczającego też po prostu pięść.

Nagrywany na przełomie lat 1970/71 debiutancki album zespołu, to jedno z najbardziej eksperymentalnych dzieł całego nurtu. Już samo wydanie było niezwykłe: przeźroczysty winyl i foliowa koperta z nadrukiem rentgenowskiego zdjęcia zaciśniętej pięści. Sama muzyka okazała się równie niekonwencjonalna. Zespół nawiązał tutaj wprost do poważnej awangardy z połowy XX wieku, szczególnie do muzyki konkretnej. Pierwszą stronę winylowego wydania wypełniły dwa nagrania, "Why Don't You Eat Carrots" i "Meadow Meal", o kolażowym charakterze, pełne brzmieniowych eksperymentów i różnych studyjnych technik łączenia lub przetwarzania (w tym samplingu, choć w tamtym czasie nikt nie używał jeszcze takiego określenia), Dużo tutaj szumów, świstów i innych nietypowych dźwięków, wydobywanych głównie z prymitywnych generatorów własnej konstrukcji, z których jednak często wyłaniają się bardziej tradycyjne, prawie melodyjne partie instrumentalne czy wokalne zabawy, a przy tym sporo w tym wszystkim rockowej energii. Jest to bardzo intrygujące i wizjonerskie w kontekście rocka, jednak w porównaniu z prawdziwą awangardą brzmi dość naiwnie i już nie tak bardzo oryginalnie. Muzycy, pomimo dużych ambicji, byli jednak amatorami. Słychać to też w wypełniającym drugą stronę winyla "Miss Fortune", bardziej tradycyjnym - na ile tradycyjne może być nagranie o zupełnie swobodnej strukturze - psychodelicznym jamie. Zresztą i tutaj nie brakuje bardziej eksperymentalnych fragmentów.

Jedno jest pewne. Żaden rockowy wykonawca nie zapuścił się wcześniej tak daleko na terytorium poważnej awangardy. Za to wielu korzystało później z rozwiązań stosowanych tutaj przez Faust. Słuchając tego albumu dzisiaj, trudno nie usłyszeć pewnych podobieństw do industrialu, noise'u czy w mniejszym stopniu post-punku. Można polemizować, czy akurat ten album był inspiracją - nie cieszył się bowiem komercyjnym powodzeniem, a więc jego zasięg był mocno ograniczony - natomiast bez wątpienia był wizjonerski. Trochę tylko szkoda, że umiejętności muzyków, nie tylko czysto techniczne, nie dorównały ich ambicji.

Ocena: 7/10



Faust - "Faust" (1971)

1. Why Don't You Eat Carrots; 2. Meadow Meal; 3. Miss Fortune

Skład: Gunter Wüsthoff - syntezator, saksofon; Rudolf Sosna - gitara, instr. klawiszowe; Hans Joachim Irmler - organy; Jean-Hervé Péron - gitara basowa; Werner Diermaier - perkusja; Arnulf Meifert - perkusja
Producent: Uwe Nettelbeck


Komentarze

  1. „Jedno jest pewne. Żaden rockowy wykonawca nie zapuścił się wcześniej tak daleko na terytorium poważnej awangardy”.


    Osobiście postawiłbym na Franka Zappę, który był prekursorem takich tendencji. Faust należał do kolejnej fali. Co szczególnie istotne - strategia artystyczna Franciszka Wielkiego była bardziej konsekwentna i zaawansowana. Przypadek Fausta jest zbliżony do Pink Floyd – młodzi, kreatywni, ambitni twórcy, ich eksploracje są ciekawe, czasami wręcz frapujące, jednak ewidentnie brakuje im muzykologicznego backgroundu. Praktycznie cały czas słychać, że mamy do czynienia z twórcami o rockowej proweniencji. W przypadku Zappy jest inaczej, przede wszystkim chodzi o warsztat kompozytorski. Jego poszukiwania nie są tak intuicyjne, mają bardziej świadomy charakter. O ile Faust nawiązywał do świata „poważnej” awangardy, to Zappa potrafił tworzyć kompozycje, które zupełnie były pozbawione cech rocka. Bez problemu mogłyby być wykonane na „Warszawskiej Jesieni” (vide „The Chrome Plated Megaphone Of Destiny” z We're Only In It For The Money). Zappa swobodnie operował rozmaitymi technikami dwudziestowiecznej „poważnej” awangardy (dodekafonia), także wokalnymi (sprechgesang, sprechstimme) – kłania się „Brown Shoes Don't Make It” z „Absolutely Free). Przykłady można mnożyć: punktualizm (wspomniany „The Chrome Plated Megaphone Of Destiny”), elementy aleatoryzmu („The Return Of The Sun Of Monster Magnet”), inkorporacja koncepcji Ivesowskich, by wymienić tylko symultaniczne zróżnicowanie zdarzeń dźwiękowych i tzw. „muzykę w muzyce” („Soft-Cell Conclusion” z „Absolutely Free”), ciekawe rozwinięcie pomysłów Conlona Nancarrowa - eksperymenty ze strukturami poliagogicznymi (instruktywną „lekturą” są niektóre nagrania z „Jazz From Hell”). Nie pisząc już o masie ciekawych rozwiązań w sferze harmonicznej, co istotne, nie spotykanych w obrębie muzyki popularnej. W przypadku takich wykonawców, jak Faust, takie zaawansowane eksploracje, z oczywistych względów, były niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może trochę mnie poniosło ;) Dzięki za jak zwykle ciekawy wywód.

      Usuń
    2. mahavishnuu ja chcę czytać twojego bloga!

      Usuń
    3. Mahavishnuu prowadzi stronę Astralna Odyseja Muzyczna na FB.

      Usuń
    4. Wiem, ale to dla mnie zbyt mało.

      Usuń
    5. To jeszcze w "Lizardzie" znajdziesz jego obszerne teksty. Ostatnio był bardzo ciekawy artykuł o Weather Report, a w najnowszym numerze (jeszcze do mnie nie dotarł) jest tekst na temat Roberta Wyatta.

      Usuń
    6. Przepraszam za wpis nie w temacie, ale... Artykuł Aleksandra w nowym "Lizardzie" jak zwykle znakomity. Właściwie zawsze od niego zaczynam lekturę tego pisma. No i dwa. Gratuluje Pawełku recenzji w nowym "Lizardzie" :-)
      A żeby nie było Fausta oczywiście znam i bardzo lubię, nawet chyba kiedyś o jednej z ich płyt pisałem u siebie.

      Usuń
    7. No to zaczynasz dokładnie tak, jak ja ;) Dzięki, teraz mogę już oficjalnie ogłosić nawiązanie współpracy z "Lizardem". W tym numerze są tylko trzy recenzje mojego autorstwa, ale w następnym powinno być już coś większego.

      A wracając do kwestii poruszonej przez Aleksandra, chciałbym wyjaśnić dlaczego nie wziąłem pod uwagę Zappy. Otóż o ile dobrze pamiętam te jego wczesne albumy, obok dalekich wypraw na terytorium awangardy, są tam także utwory o stosunkowo normalnym charakterze, podczas gdy Faust na debiucie całkowicie odchodzi od typowych dla rocka struktur. Tym uzasadniam zacytowane zdanie, aczkolwiek mogłem na to zagadnienie spojrzeć ze zbyt ograniczonej perspektywy.

      Usuń
    8. Przy takim podejściu do tematu faktycznie wygląda to inaczej. Na wczesnych płytach Zappy tylko na „Lumpy Gravy” zdecydowanie dominuje awangarda.

      Jeśli chodzi o Twoją współpracę z „Lizardem” to napiszę krótko – bardzo dobra wiadomość! Mam nadzieję, że nie będziesz ograniczał się tylko do recenzji, ale napiszesz także coś dłuższego. Muszę przyznać, że sam nie lubię pisać recenzji, tym bardziej podziwiam więc Twoją pracowitość i konsekwencję w tej materii. Powodzenia na nowej, muzycznej drodze życia!

      Usuń
    9. A miałem kupić tylko jeden numer "Lizarda". Wychodzi na to że będę musiał kupować każdy. Oczywiście gratuluje ci Pawle.

      Usuń
    10. Dzięki, dzięki. Na razie nie zdradzę żadnych szczegółów, bo do następnego numeru daleko, ale nie skończy się na samych recenzjach.

      Usuń
    11. To bardzo dobrze, w końcu tyle lat pisania masz za sobą. Tyle lat poznawania nowej muzyki. Należy ci się to.

      Usuń
  2. Warto wspomnieć, że Faust został niezwykle skrzywdzony przez medium albumowe. Założeniem zespołu - przynajmniej w wersji koncertowej - była przede wszystkim absolutna improwizacja z elementami inspirowanej dadaizmem sztuki performatywnej. Członkowie zespołu często wchodzili między publiczność, demolowali sale, robili co tylko ich dusze zapragnęły. Koncerty miały charakter spontanicznych wydarzeń artystycznych i to głównie one zapewniły Faustowi sukces wśród krytyków. Płyta to zaledwie ujęcie zespołu w pewnym miejscu i czasie, szkoda, że obecnie jedyna reprezentacja ich muzyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za to uzupełnienie. W jakimś sensie to podejście zespołu widać w niekonwencjonalnej formie wydania albumu, która sugeruje, że w tym wszystkim chodzi o coś więcej, niż o samą muzykę, że to bardziej multimedialny projekt. Uważam jednak, że to, co działo się na występach zespołu, nie powinno mieć wpływu na oceny poszczególnych albumów.

      Usuń
    2. Oczywiście, że nie, w końcu album a występ to dwa zupełnie różne media. Bardziej dodałem to w ramach ciekawostki ;).
      Jeśli będziesz miał ochotę to polecam ci 71 Minutes of Faust, tam jest kilka nagrań dokonanych przez zespół dla Johna Peela, pokazują go w nieco innym, chyba ciekawszym kontekście.

      Usuń
    3. Nie odebrałem Twojej wypowiedzi w ten sposób, ale chciałem podkreślić tę kwestię, bo czasem zdarza mi się widzieć na forach posty typu: album nie zrobił na mnie wrażenia, ale na żywo utwory z niego zyskały, więc teraz oceniam album wyżej. Nie widzę sensu w takim podejściu.

      Dzięki, kiedyś sprawdzę to wydawnictwo.

      Usuń
    4. Ocenianie albumu studyjnego z perspektywy wykonania go na żywo. Totalny brak logiki i sensu.

      Usuń
  3. Ta płyta to absolutny kanon awangardy rocka. To jedna z wizji tego jak może brzmieć muzyka rockowa, gdy nie jest nakierowana na schlebianie gustom masowej gawiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nettlebeck zamiast tego postanowił zebrać zupełnie nowy skład" - by być dokładnym powiem, ze połączył w jeden organizm dwa niezależnie funkcjonujące kolektywy - Campylognatus Citelli (uprawiającym dźwiękowe eksperymenty) i Nukleus (grający bardziej tradycyjnie zbudowane utwory).
    "Jest to bardzo intrygujące i wizjonerskie w kontekście rocka, jednak w porównaniu z prawdziwą awangardą brzmi dość naiwnie i już nie tak bardzo oryginalnie." i jeszcze z komentarza Mahavishnu: "Przypadek Fausta jest zbliżony do Pink Floyd – młodzi, kreatywni, ambitni twórcy, ich eksploracje są ciekawe, czasami wręcz frapujące, jednak ewidentnie brakuje im muzykologicznego backgroundu. Praktycznie cały czas słychać, że mamy do czynienia z twórcami o rockowej proweniencji (...) O ile Faust nawiązywał do świata „poważnej” awangardy, to Zappa potrafił tworzyć kompozycje, które zupełnie były pozbawione cech rocka. Bez problemu mogłyby być wykonane na „Warszawskiej Jesieni”
    I właśnie ta umiejętność nasycenia "poważnej" awangardy rockowym duchem sprawia, że Faust i Ummagumma Floydów są dla mnie znacznie ciekawsze (i właśnie bardziej oryginalne) niż kolejna kompozycja typowa dla Warszawskiej jesieni. Brak muzykologicznego backgroundu (lub świadoma rezygnacja z niego) bywa atutem. Zawsze wybiorę nawet dyletanckie innowacje ponad techniczną biegłość w odtwórczym odgrywaniu tego, co już było. Zilustruję to dwoma przykładami: trochę podobnie jest z Beatlesami i ich przygodą z sitarem - oczywiście te ich pierwsze hinduizmy są naiwne i nieudolne, a jednak zostały ujęte w zupełnie nowym kontekście i przez to o ileż są ciekawsze od kolejnych, po prostu biegle zagranych wzorcowo rag i jak inspirujące dla całej psychedelii. Zetknąłem się też z opinią dwóch kompozytorów wykształconych akademicko, którzy dopiero w urockowionym wydaniu King Crimson ("Discipline"), docenili atrakcyjność idei minimalistycznych kompozytorów. Nie dezawuowałbym zatem tego pierwiastka dyletantyzmu (a może jednak nieakademickiej świeżości?), gdyż takie "momenty" w muzyce bywają bardziej znaczące i brzemienne w skutki niż kolejna kompozycja wykonana na Warszawskiej Jesieni.
    A tak w ogóle to świetnie, że jest trochę o Fauście w naszych rodzimych Internetach! Ciekawa lektura, dziękuję autorowi i wszystkim komentującym.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024