[Recenzja] Ornette Coleman - "Body Meta" (1978)



"Body Meta" to pierwszy album Ornette'a Colemana w całości nagrany z grupą Prime Time. I zarazem pierwszy, na którym podjęto próbę podporządkowania wszystkiego wymyślonej przez lidera idei grania harmolodycznego (na czym polegała, tłumaczyłem już we wcześniejszych recenzjach saksofonisty). Muzykę zawartą na "Body Meta" najłatwiej scharakteryzować jako połączenie funku i free jazzu. Trudno o bardziej odległe od siebie style, ale tutaj elementy ich obu łączą się w bardzo spójną całość. Muzyka prezentowana przez Colemana i Prime Time ma jednocześnie taneczny, funkowy puls, a zarazem freejazzową dzikość i złożoność, a przy okazji całkiem sporo finezji. I brzmi to bardzo ciekawie.

Na longplay składa się pięć kompozycji Ornette'a o długości nie schodzącej poniżej siedmiu minut. Otwieracz "Voice Poetry" brzmi całkiem, jak na Colemana, przystępnie. Gra lidera balansuje na granicy subtelności i freejazzowego szaleństwa, podczas gdy partie pozostałych instrumentalistów mają ewidentnie taneczny charakter. Zupełnie inne podejście słychać w znacznie już trudniejszym w odbiorze "Home Grown" - tutaj chyba najlepiej zrealizowano ideę harmolodyczności. Wszyscy muzycy zdają się improwizować zupełnie niezależnie od siebie (choć grają w tym samym tempie i trzymają innych wytycznych, dzięki czemu nie popadają w chaos), a ich partie pełnią równoważną rolę, nie podlegając podziałowi na funkcje rytmiczną, melodyczną i solową - są wszystkim po trochę w tym samym momencie.

Jeśli w "Voice Poetry" przeważają elementy funkowe, a w "Home Grown" - freejazzowe, tak w utworach "Macho Woman" i "European Echoes" proporcje się wyrównują. Choć sednem obu są harmolodyczne improwizacje, to wyróżniają się obecnością wyrazistych, nieco humorystycznych - ale błyskotliwych - tematów. Warto też zwrócić uwagę na quasi-balladowy "Fou Amour", z elegancką partią saksofonu, którą bardzo łatwo wyobrazić sobie ze stricte jazzowym akompaniamentem - lecz tutaj towarzyszą jej dźwięki elektrycznych gitar, gęsty puls gitary basowej i połamana partia perkusji, tworząc jedyny w swoim rodzaju utwór.

To niewiarygodne, że blisko dwie dekady po zrewolucjonizowaniu jazzu albumami "The Shape of Jazz to Come" i "Free Jazz: A Collective Improvisation", Ornette Coleman wciąż był poszukującym twórcą,  otwartym na nowe trendy (końcówka lat 70. to przecież czas ogromnej popularności disco) i w sposób inteligentny oraz wysmakowany wplatającym je do własnej twórczości, nie zapominając jednakże o swoich korzeniach i zdobywanym latami doświadczeniu. Saksofonista nie poszedł w końcu tą najłatwiejszą drogą, jaką w tamtym czasie obrał Herbie Hancock czy muzycy Weather Report - nie porzucił swoich artystycznych ambicji dla większej popularności. Po inspirację funkiem nie sięgnął po to, by sprzedać więcej płyt, ale żeby ciekawie urozmaicić swoją muzykę, która pozostała tak samo bezkompromisowa i artystycznie wartościowa, jak wcześniej.

Ocena: 8/10



Ornette Coleman - "Body Meta" (1978)

1. Voice Poetry; 2. Home Grown; 3. Macho Woman; 4. Fou Amour; 5. European Echoes

Skład: Ornette Coleman - saksofon altowy; Bern Nix - gitara; Charlie Ellerbee - gitara; Jamaaladeen Tacuma - gitara basowa; Ronald Shannon Jackson - perkusja
Producent: Ornette Coleman


Komentarze

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)