[Recenzja] Thelonious Monk - "Brilliant Corners" (1957)



Thelonious Monk to jeden z najsłynniejszych i najbardziej cenionych pianistów jazzowych, współtwórca bebopu, autor wielu popularnych standardów (z "'Round Midnight" i "Straight, No Chaser" na czele). Jego niekonwencjonalny styl gry - bardzo perkusyjny, kanciasty, nierzadko dysonansowy - początkowo spotykał się raczej z niezrozumieniem i niechęcią krytyków oraz słuchaczy. Jego pierwsze płyty, nagrane dla Prestige, nie wzbudziły większego zainteresowania. Wytwórnia sprzedała kontrakt Monka za zaledwie 108 dolarów, 24 centy. Pianista przeszedł pod skrzydła Riverside Records, dla której najpierw nagrał album z interpretacjami kompozycji Duke'a Ellingtona, a potem następny z przeróbkami innych twórców. Dopiero jego trzecie wydawnictwo dla tej wytwórni, wypełniony głównie autorskim materiałem "Brilliant Corners", spotkał się z większym uznaniem. Obecnie jest to już niepodważalny kanon hard bopu.

Materiał na album był nagrywany etapami, podczas trzech sesji pod koniec 1956 roku: 9 października ("Ba-Lue Bolivar Ba-Lues-Are", "Pannonica"), 15 października (utwór tytułowy) oraz 7 grudnia ("I Surrender, Dear", "Bemsha Swing"). Podczas dwóch pierwszych sesji pianiście towarzyszyli saksofoniści Sonny Rollins (tenor) i Ernie Henry (alt), basista Oscar Pettiford i perkusista Max Roach. Ostatnich nagrań dokonano już bez Pettiforda i Henry'ego których miejsca zajęli odpowiednio Paul Chambers i trębacz Clark Terry. Następnego roku wydawnictwo trafiło do sprzedaży.

Album rozpoczyna tytułowy "Brilliant Corner" - najbardziej interesujące, ale i najbardziej problematyczne dla muzyków nagranie, ze względu na nietypową budowę i skomplikowaną rytmikę. Zarejestrowano w sumie dwadzieścia pięć podejść, w trakcie czego doszło do ostrej wymiany zdań między liderem i Pettifordem, a Henry niemal przeszedł załamanie nerwowe - nie był w stanie zagrać swojej solówki z akompaniamentem Monka, udało się to dopiero, gdy pianista przestał grać. Żadne podejście nie było wystarczająco udane, więc zdecydowano się na rozwiązanie zupełnie nietypowe w tamtych czasach. Producent Orrin Keepnews połączył fragmenty kilku podejść, by w ten sposób otrzymać finalną wersję. Utwór wyróżnia się świetnym tematem z potężnym brzmieniem saksofonu tenorowego, ponadto zachwyca błyskotliwą gra muzyków, przede wszystkim Monka, Rollinsa i Roacha.

Reszta albumu nieco bladnie w porównaniu z kompozycją tytułową, jednak wciąż jest to granie na wysokim poziomie. Trzynastominutowy blues "Ba-Lue Bolivar Ba-Lues-Are" i ośmiominutowa ballada "Pannonica" (oba tytuły są związane z "baronową jazzu", Pannonicą de Koenigswarter) także pokazują wykonawczy kunszt kwintetu i kompozytorski lidera. W drugim z nich można usłyszeć Monka grającego na czeleście, co przyjemnie urozmaica brzmienie. Jazzowy standard "I Surrender, Dear", skomponowany przez Harry'ego Barrisa (oryginalnie z tekstem Gordona Clifforda), to z kolei solowy popis Theloniousa, prezentującego tutaj swój charakterystyczny styl bez żadnego akompaniamentu. "Bemsha Swing" to z kolei nowa wersja kompozycji Monka i Denzila Besta oryginalnie zarejestrowanej już w 1952 roku (a z czasem popularnego standardu - swoje wersje nagrali m.in. Bill Evans, Cecil Taylor, a także John Coltrane z Donem Cherrym). Wyróżnia się przede wszystkim za sprawą potężnej warstwy perkusyjnej - Roach zagrał tu nie tylko na standardowym zestawie, ale także na kotłach - i solówki Chambersa, ale też kolejnego nośnego tematu.

"Brilliant Corners" był ponoć najbardziej docenianym przez krytyków albumem 1957 roku, a po tych ponad sześćdziesięciu latach od premiery pozostaje jednym z najsłynniejszych wydawnictw tamtej dekady. Zupełnie zasłużenie, choć z dzisiejszej perspektywy ta muzyka może wydawać się - przynajmniej momentami - nieco już archaiczna. Po latach broni się przede wszystkim utwór tytułowy, który zdaje się delikatnie zapowiadać bardziej awangardowe odmiany jazzu, jakie pojawiły się w kolejnej dekadzie. Jednak i pozostałym nagraniom nie można odmówić wysokiego kunsztu kompozytorskiego i wykonawczego. 

Ocena: 8/10



Thelonious Monk - "Brilliant Corners" (1957)

1. Brilliant Corners; 2. Ba-Lue Bolivar Ba-Lues-Are; 3. Pannonica; 4. I Surrender, Dear; 5. Bemsha Swing 

Skład: Thelonious Monk - pianino, czelesta (3); Sonny Rollins - saksofon tenorowy (1-3,5); Ernie Henry - saksofon altowy (1-3); Oscar Pettiford - kontrabas (1-3); Max Roach - perkusja (1-3,5), kotły (5); Clark Terry - trąbka (5); Paul Chambers - kontrabas (5)
Producent: Orrin Keepnews


Komentarze

  1. No to jeszcze Bill Evans Trio...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, z tych najsłynniejszych jazzowych pianistów nie było osobnych recenzji jeszcze chyba tylko Billa Evansa, Duke'a Ellingtona i Keitha Jarretta

      Usuń
    2. To ja do tej listy pianistów dorzucam: Horace Silver.
      Mam nadzieję, że zostanie uwzględniony.

      Usuń
    3. + Art Tatum , Bud Powell.

      Usuń
  2. Utwór tytułowy to mój ulubiony, rzeczywiście najlepszy na płycie. Intrygujący temat, fajna progresja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wciąż mnie korci, aby również wystawić tej płycie 8/10, jednak ta archaiczność mnie powstrzymuje. Utwór tytułowy wspaniały, ale pozostałe jedynie dobre ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co to za "archaiczność"? Wyjaśni mi ktoś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. archaiczny
      1. «będący przeżytkiem»
      2. «właściwy minionym czasom, pochodzący z odległych epok»

      Usuń
    2. To wiem. Pytanie, gdzie u Monka ona jest?

      Usuń
    3. Słychać, że to album nagrany w latach 50. XX wieku. Z jednej strony brzmienie jest typowe dla tamtej epoki, a z drugiej same kompozycje i gra muzyków nie wykraczają na ogół (wyjątkiem jest utwór tytułowy) poza ramy hard bopu, czyli muzyki ewidentnie przynależącej do tamtych lat.

      Usuń
    4. Gra Monka też jest typowa zgodnie z powyższym? Kto wtedy jeszcze grał podobnie do niego? Skoro muzyka jest tak typowa to dlaczego Ernie Henry jest taki zagubiony (patrz "Pannonica")?

      Usuń
    5. Nie jest typowa, bo Monk miał bardzo charakterystyczny styl gry, jednak to tylko jedna z wielu składowych całego dzieła.

      Myślę, że warto ustalić parę rzeczy. Album muzyczny może być archaiczny już w chwili wydania, co można uznać za obiektywną wadę, a może też być dziełem swoich czasów, które po latach nie przypomina aktualnie tworzonych rzeczy - tego już zdecydowanie nie należy traktować jako wady. W przypadku "Brilliant Corners" mamy, oczywiście, do czynienia z drugim przypadkiem. Jest to jeden z najlepszych albumów lat 50., pod pewnymi względami nowatorski w chwili wydania, ale taki album mógł się ukazać tylko i wyłącznie wtedy. Mnie to nie przeszkadza, ale rozumiem, że wielu słuchaczom może się nie podobać np. jego brzmienie, które jest zupełnie inne, niż w muzyce jakiej słuchają na co dzień.

      Usuń
    6. To czemu tylko 8/10?

      Usuń
    7. Ocena jest czymś subiektywnym, a ten album zwyczajnie nie podoba mi się bardziej, niż na taką.

      Usuń
    8. Polecam w takim razie "Criss-Cross" z fantastycznym Charliem Rousem!

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)