[Recenzja] Niemen - "Niemen vol. 1" i "Niemen vol. 2", czyli "Marionetki" (1972)



Ta recenzja miała pojawić się już dwa lata temu, Wówczas jednak przerosło mnie jej napisanie, a potem skupiłem się na innych wykonawcach. Ostatnie dyskusje w komentarzach zachęciły mnie do ponownej próby zmierzenia się z opisaniem tego materiału. Nie jest to bowiem muzyka łatwa w obiorze. Czesław Niemen przeżywał w tamtym czasie fascynację poważną awangardą, ale też ambitnymi odmianami rocka i jazzu, co znacząco wpłynęło na jego ówczesną twórczość. Polscy słuchacze mogli o tym przekonać się pod koniec 1972 lub na początku 1973 roku (kwestia ta wciąż wywołuje dyskusje), gdy równolegle ukazały się albumy "Niemen vol. 1" i "Niemen vol. 2". Dziś większość słuchaczy kojarzy ten materiał raczej z tytułem "Marionetki", który nadano pierwszej edycji kompaktowej, wydanej w 1994 roku (na jednej płycie CD zamieszczono utwory z obu winylowych albumów, zaczynając jednak od tych z "vol. 2"). Tytuł ten otrzymywały wszystkie późniejsze reedycje aż do 2016 roku (wówczas wznowiono ten materiał na płytach winylowych, po raz pierwszy wydanych razem). Rok później ukazało się jednak wydanie na dwóch płytach kompaktowych pod tytułem "Niemen Vol.1 - Niemen Vol.2".

Materiał na album(y) został zarejestrowany w sierpniu 1972 roku, przez skład znany jako Grupa Niemen. Jej powstanie było wynikiem nawiązania przez Niemena współpracy z awangardowym kontrabasistą Helmutem Nadolskim. To właśnie Nadolski zasugerował, by składu dopełniło trzech młodych muzyków: multiinstrumentalista (głównie basista i klawiszowiec) Józef Skrzek, gitarzysta Apostolis Anthimos oraz perkusista Jerzy Piotrowski, czyli późniejsi założyciele SBB. Jakiś czas potem do zespołu dołączył jazzowy trębacz Andrzej Przybielski. Jednak zanim to nastąpiło, pięcioosobowa grupa w styczniu 1972 roku udała się do Monachium, gdzie zarejestrowała anglojęzyczny album "Strange Is This World", wydany nakładem wytwórni CBS/Columbia Records. Zawarta na nim muzyka, pomimo awangardowych elementów obecnych w grze Nadolskiego, ma zdecydowanie rockowy charakter. Dopiero siedem miesięcy później, podczas polskiej sesji w już sześcioosobowym składzie, zespół poszedł na całość.

Sam lider podsumowywał ten czas w następujący sposób: Przeżywałem wtedy okres fascynacji awangardą, choć nigdy nie była ona dla mnie celem samym w sobie. Nieskrępowana wolność improwizacji, niemal dysonansowo brzmiące klastery, atmosfera konstruowania na zupełnie innych zasadach niż dotąd - to wszystko niesłychanie wciągało, nawet za cenę pewnego oddalenia od słuchacza, które jednak nie miało nic wspólnego z jego lekceważeniem. Była to też swego rodzaju odtrutka na soczyste, rockowe brzmienie, które charakteryzowało zarówno "Strange Is This World", jak i późniejsze "Ode to Venus". Pokazywałem się więc równocześnie jakby w dwóch postaciach - bardziej tradycyjnej, rockowej na Zachodzie i - jakbyśmy to dziś powiedzieli - "odjazdowej" w Polsce, gdzie mogłem, choć nie zawsze, liczyć na większe zaufanie i tolerancję słuchaczy, przyzwyczajonych już do mojego eksperymentowania i rozmaitych "wyskoków". Miałem wtedy znakomitych muzyków - w stronę free jazzu ciągnęli mnie zwłaszcza Helmut Nadolski i Andrzej Przybielski, a późniejsze SBB dawało solidny rockowy podkład, choć starałem się także wykorzystać i multiinstrumentalne ciągotki Józefa Skrzeka. [1]

Rozpoczęcie "Marionetek" od utworów z "Niemen vol. 2" jest może nieco kontrowersyjnym posunięciem, ale całkowicie zrozumiałym. "Niemen vol. 1" zawiera bowiem kompozycje o zdecydowanie bardziej awangardowym charakterze, które mogłyby niepotrzebnie zniechęcić słuchaczy spodziewającym się bardziej konwencjonalnej muzyki. Obcowanie z tym materiałem jest z pewnością sporym zaskoczeniem dla osób, które Niemena kojarzą z archaicznego popu, granego przez niego na początku działalności, tudzież rockowych albumów wydanych na przełomie dekad - "Enigmatic" i eponimicznego dwupłytowca. Twórca być może pokładał zbyt wiele wiary w zaufanie i tolerancję swoich słuchaczy, wystawiając ich na ciężką próbę już na samym początku "vol. 1". Płytę rozpoczyna blisko osiemnastominutowa, prawie w całości instrumentalna (poza recytacją na początku) kompozycja Nadolskiego "Requiem dla Van Gogha". Zresztą mówienie o kompozycji w tym przypadku jest pewnym nadużyciem, gdyż pomimo pewnej dyscypliny, jest to bardzo swobodna improwizacja, na granicy poważnej awangardy, free improvisation i ścieżki dźwiękowej horroru, bez żadnych elementów o jednoznacznie rockowym czy jazzowym charakterze. W pierwszoplanowej roli występują tu przeciągłe partie kontrabasu, a towarzyszą im pozornie przypadkowe dźwięki skrzypiec, pianina, elektrycznych organów i perkusjonalii. Muzycy stworzyli tu niesamowity klimat, choć wielu słuchaczom nagranie to może wydawać się zwykłym hałasem. Dla pozostałych może być dobrym wstępem do zainteresowania się bardziej awangardowymi odmianami rocka, jazzu czy muzyki poważnej.

Dwa pozostałe nagrania z pierwszej płyty są już nieco bardziej przystępne. "Sariusz" - z muzyką lidera do wiersza Cypriana Kamila Norwida - po krótkim freejazzowym wstępie przeradza się w melodyjną piosenkę, opartą na skocznych partiach pianina i perkusji, ciekawie kontrapunktowanych bardziej odjechaną grą Skrzeka na przesterowanej gitarze basowej. Wokal Niemena - podobnie jak w kolejnych utworach - jest może nieco nadekspresyjny, ale do tego trzeba po prostu przywyknąć. Trzynastominutowa kompozycja całego składu "Inicjały" to kolejne swobodniejsze nagranie, wyraźnie kierujące się w stronę fusion z okolic "In a Silent Way" czy "Bitches Brew" Milesa Davisa. Takie wrażenie pogłębiają partie trąbki Przybielskiego, organowe tło, podwójna linia basu z niezależną grą kontrabasu i gitary basowej, a także ostre dźwięki gitary. Są tu też jednak fragmenty bliższe free jazzu, z atonalnymi partiami skrzypiec i kontrabasu. Bardziej swojskiego charakteru nadają wokalizy Niemena. Pojawia się tu też krótkie solo Piotrowskiego. Świetna rzecz, choć znów wymagająca od słuchacza nieco większej otwartości.

O ile "Niemen vol. 1" wydaje się nieco pozbawiony spójnej wizji - każdy utwór jest utrzymany w innym stylu - tak "Niemen vol. 2" zawiera znacznie bardziej zwarty materiał (niemal w całości skomponowany przez lidera do istniejących wcześniej wierszy różnych autorów). A przy tym przystępniejszy, balansujący od rocka progresywnego głównego nurtu po jazz-rock, z pojawiającymi się tu i ówdzie elementami awangardowymi, służącymi raczej ubarwieniu, niż zdominowaniu faktury. Dające tytuł kompaktowym wznowieniom "Marionetki" - ponownie z wierszem Norwida jako tekstem - to nagranie bliskie konwencjonalnej ballady rockowej z lat 60., w warstwie instrumentalnej zdominowane przez podniosłe brzmienie organów Hammonda, choć w tle pojawia się też trochę awangardowych dźwięków kontrabasu i jazzującej trąbki. Znacznie dłuższa, czternastominutowa "Piosenka dla zmarłej" (tym razem za tekst posłużył wiersz Jarosława Iwaszkiewicza) to nowa wersja "A Song for the Deceased" z "Strange Is This World". Tutejsze wykonanie nie odbiega daleko od pierwowzoru. To kolejna podniosła ballada z istotną rolą elektrycznych organów i zdecydowanie rockową grą późniejszego SBB (w tym dwiema znakomitymi solówkami Anthimosa), ale też z kontrapunktem w postaci atonalnych partii Nadolskiego i jazzujących ozdobników Przybielskiego (akurat tego ostatniego elementu nie było w oryginale).

"Z pierwszych ważniejszych odkryć" to jedyna tutaj kompozycja Skrzeka, do której słowa napisał zawodowy tekściarz Leszek Moczulski. Skrzek dzieli się w niej z Niemenem partią wokalną, natomiast pod względem muzycznym jest to utwór o najbardziej rockowym, nieco jamowym charakterze, ze zdecydowanie największą rolą gitary. Wywołuje wyraźne skojarzenia z twórczością Jimiego Hendrixa z okresu Band of Gypsys, a w bardziej jazzujących momentach zbliża się nawet lekko do The Tony Williams' Lifetime czy Mahavishnu Orchestra Johna McLaughlina. Żartobliwa miniatura "Ptaszek" (do słów z wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej) to wokalny popis Niemena, akompaniującego sobie na lutni - pozostali muzycy nie wzięli udziału w tym nagraniu. Jest to dość kontrowersyjny kawałek, nie przez każdego lubiany, ale stanowiący fajną odskocznię od poważniejszych utworów. Na właściwe tory album wraca w "Com uczynił" (tekst tym razem został zaczerpnięty z dorobku Bolesława Leśmiana), który stanowi idealny finał i podsumowanie, w najbardziej chyba doskonały sposób syntetyzując wpływy rocka i jazzu (dodając na koniec odrobinkę awangardy), na swój własny sposób, nie kopiując rozwiązań innych twórców. Genialny jest tu zwłaszcza fragment z jazzową solówką Przybielskiego na zdecydowanie rockowym podkładzie.

"Niemen vol. 1" i "Niemen vol. 2" (tudzież "Marionetki") pokazują Czesława Niemena jako dojrzałego, kreatywnego muzyka, który potrafi przekonująco połączyć różnorodne wpływy na swój własny sposób. Oczywiście, nie można pomijać wkładu doskonale dobranych współpracowników, wywodzących się z różnych muzycznych światów, dzięki czemu każdy z nich interesująco wzbogaca twórczość zespołu. A jednak na każdej z tych dwóch płyt czegoś mi brakuje. "Niemen vol. 1" zdaje się być pozbawiony spójnego zamysłu, a z kolei na "Niemen vol. 2" nie wykorzystano w pełni potencjału awangardowo-jazzowej frakcji Grupy Niemen. O tej drugiej wadzie nie może być mowy w przypadku wydań zawierających cały materiał, jednak wówczas jeszcze wyraźniej daje się odczuć eklektyzm. Nie zmienia to jednak faktu, że "Marionetki" są jednym z najwybitniejszych osiągnięć polskiej muzyki, prezentującym prawdziwie światowy poziom. Dzieło to zniosło próbę czasu o wiele lepiej od wcześniejszych polskich wydawnictw Niemena. Nawet jeśli brzmienie dokładnie zdradza czas nagrania (choć nie jest złe, a na ówczesne polskie warunki wręcz doskonałe), to niekwestionowane walory artystyczne tej muzyki czynią ją ponadczasową.

Ocena: 9/10

[1] C. Niemen, Niemen od początku II, str. 2.

Informacje na temat wznowień pochodzą ze strony Discogs. Nie sprawdzałem ich w innych źródłach, dlatego mogą być niekompletne. 




Vol. 2
Niemen - "Niemen vol. 1" (1972)

1. Requiem dla Van Gogha; 2. Sariusz; 3. Inicjały

Niemen - "Niemen vol. 2" (1972)

1. Marionetki; 2. Piosenka dla zmarłej; 3. Z pierwszych ważniejszych odkryć; 4. Ptaszek; 5. Com uczynił

Niemen - "Marionetki" (1994)

1. Marionetki; 2. Piosenka dla zmarłej; 3. Z pierwszych ważniejszych odkryć; 4. Ptaszek; 5. Com uczynił; 6. Requiem dla Van Gogha; 7. Sariusz; 8. Inicjały

Skład: Czesław Niemen - wokal, instr. klawiszowe (1:1,3, 2:1,2,5), lutnia (2:4); Helmut Nadolski - kontrabas (1:1,3, 2:1-3,5), gong (2:1), głos (1:1); Józef Skrzek - gitara basowa (1:2,3, 2:2,3,5), instr. klawiszowe (1:1,2, 2:5), skrzypce (1:1,3, 2:1), harmonijka (2:5), wokal (2:3); Apostolis Anthimos - gitara (1:1,3, 2:1-3,5); Jerzy Piotrowski - perkusja (oprócz 2:4); Andrzej Przybielski - trąbka (1:3, 2:1,2,5), dzwonki (1:1)
Producent: Janusz Urbański


Komentarze

  1. Świetna płyta, Enigmatic się chowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w 100%. Po tym co wysłuchałem na tej płycie, to Enigmatic spadł na poziom 6-7/10.

      Usuń
  2. Wow, ale szok że jest recenzja, nie spodziewałem się, extra. ;) Ja oceniam album na 7, ale zgadzam się ze wszystkim co napisałeś, trudno jednak to podważać. Mnie jednak osobiście trochę męczy "Requiem dla Van Gogha" czy nie przekonują "Marionetki", w "Inicjałach" też się gubię. Jak ten album przesłuchałem pierwszy raz jakieś 5 lat temu to poza "Com uczynił" nie zrobił na mnie większego wrażenia. Podobnie albumy anglojęzyczne mnie wymęczyły, lekko sytuację poprawił Aerolit, ale na dalsze albumy już nie miałem ochoty. Wtedy uważałem że wiele by się nie stało gdyby Niemen skończył się na czerwonym albumie. Pamiętam wtedy jaką męczarnią było dla mnie Requiem, teraz jest już lepiej bo utwór brzmi mi tak jakby niespokojnie i przez to coś ma ciekawego w sobie, ale i tak daleko mu do moich ulubionych utworów tego wykonawcy. Inicjały też teraz bardziej mi się podobają. Może jeszcze będzie ze mnie słuchacz awangardowy. Choć pewnie niewielki i nieprędko. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Czerwony" Niemen to taka zachowawcza kalka zachodniego rocka, z mającymi dodawać bardziej swojskiego charakteru wokalami, które jednak już w chwili nagrywania tego albumu były czymś archaicznym. Dopiero na "Marionetkach" udało się Niemenowi stworzyć coś naprawdę unikalnego i nie brzmiącego jak coś z poprzedniej epoki muzycznej.

      Usuń
  3. Świetny tekst, widać duże przygotowanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Według mnie to polska płyta nr 2 (po Astigmatic Komedy).

    OdpowiedzUsuń
  5. Płyta jest świetna
    Jedyna rzecz która zawiodła (przynajmniej mnie) to słabiej brzmiąca (jakby była schowana za innymi instrumentami) i mniej wyrazista solówka Apostolisa w "Piosenka dla zmarłej", poza tym reszta jest wspaniała
    Spytam (ale mało prawdopodobne że to zrobisz)
    Słyszałeś lub sprawdziłbyś album "Medytacje" Helmuta Nadolskiego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem o istnieniu tego albumu, ale przyznam, że odstraszają mnie etykiety "spoken word" i "poetry". Zresztą teraz poznaję muzykę z innych lat.

      Usuń
    2. Czyli to obawa przed "przegadanym" (większy nacisk na słowa niż muzykę) albumem?

      Usuń
    3. To jedno, ale bardziej chodzi o to, że po prostu nie przepadam za recytacjami w muzyce. Jeśli jest to tylko krótki fragment, jak w "Requiem dla Van Gogha", to ujdzie, ale "Medytacje" na RYM mają tag "spoken word" na pierwszym miejscu. Więc jak to jest z tymi recytacjami na tym albumie?

      Usuń
    4. Na całe 36 minut jest 8 fragmentów (najdłuższy ma 1 minutę i 12 sekund a najkrótszy trwa 22 sekundy) wszystkie fragmenty recytacji trwają około 5 minut i są one porozrzucane na całym albumie, reszta to muzyka o specyficznym (moim zdaniem) klimacie, więc wydaje mi się że możesz spokojnie posłuchać tego albumu ("Muzyka morza" nie ma żadnych recytacji więc tym bardziej możesz sprawdzić ten album) Napisałbym wcześniej (jestem tym anonimem co pisał wcześniej) tyle że po prostu inne sprawy zajęły mi głowę.

      Usuń
  6. "Requiem dla Van Gogha" mogłoby trwać w nieskończoność

    OdpowiedzUsuń
  7. Czesiu pokazał, że w sumie to w dupie ma żelazną kurtynę i stworzył dzieło na miarę Yes, Gong, Matching Mole czy Gentle Giant z ich najlepszego okresu. Jak w sobotę miałem okazje być w muzycznej piwnicy w Gdańsku to odbyła się miła rozmowa na temat tego, jak Niemen wyprzedził Polską muzykę, nie stojąc nawet o krok w tyle względem Brytyjczyków, Francuzów czy Niemców. Nagranie progrockowej suity w 1969 i to w Polsce brzmi jak coś niemożliwego, nawet jeśli są echa jarczmarno-dożynkowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie z panem Andrzejem rozmawiałeś. Faktycznie miły i znający się na temacie człowiek. W Muzycznej Piwnicy nie byłem już całe wieki, a wczoraj nawet przejezdżałem obok.

      Jeśli chodzi o tę jarmarczność pierwszych rockowych płyt Niemena, to szkoda, że tam jest, bo nie musiało być. Już wcześniej jazzmani pokroju Komedy i Namysłowskiego odwolywali się do polskich tradycji ludowych, ale ze smakiem. U Niemena tego zabrakło. Dopiero jak połączył siły z przyszłym SBB, Nadolskim i Przybielskim (a nawet jeszcze bez tego ostatniego), zaczął grać muzykę, której nie powinniśmy się wstydzić przed obywatelami innych krajów. Ciekawe, bo samo SBB potem często kopiowalo te najgorsze progowe klisze, a z Niemenem grali dużo ciekawiej.

      Usuń
  8. Prawda, gość naprawdę się zna na rzeczy, ale jeśli Cię długo nie było to polecam zerknąć, nawet Comus był. Co prawda reedycja, ale nadal Comus. SBB było lepsze z Niemenem, ale ja tam lubię ich dokonania po tym jak się od niego odseparowali. Koncerty wychodziły naprawdę dobrze, Karlstad - Live chyba sam oceniłeś na 4/5 na RYMie. Jeśli chodzi o kopiowanie najgorszych progowych kliszy to mi się to rzucało w uszy jak słuchałem Refugee, tej płyty z Morazem zanim dołączył do Yes, tam dopiero jest z tym jazda, trochę jakby to była podróba ELP. Co do nachalnie dożynkowych klimatów, to czerwonego albumu jeszcze nie słuchałem, ale na Enigmatic to nie był aż taki problem jak to niektórzy mówią, u mnie mimo wszystko Bema Pamięci Żałobny Rapsod to utwór 10/10. Po czerwonej płycie już nie było tego problemu, chyba że na płycie Sukces, ale wydaje mi się że to może być jakiś zbiór singli, choć na RYMie jest to określone jako pełnoprawny album z 1975

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku tych starszych lat RYM dość często myli się w kwestii roku wydania. "Sukces" wyszedł już w 1968 roku, co potwierdza bardziej wiarygodny katalog Discogs oraz inne źródła.

      Zarzut jarmarczności dotyczy nie "Bema pamięci żałobny rapsod", ale drugiej strony "Enigmatic", gdzie niezłe muzycznie utwory zostały zepsute kompletnie niepasującymi i strasznie odpustowymi wokalami Alibabek. Na "Czerwonym albumie" też wszystko zależy od utworu, ale ogólnie tam jest chyba więcej tych folwarcznych pierdół i takiego klasycznego rocka dla starych dziadów. Zestarzało się to okrutnie, czego nie można powiedzieć o "Marionetkach" czy "Strange Is This World", które to płyty są na tyle nie podobne do niczego innego, że nie miały jak się zestarzeć.

      Z Muzycznej Piwnicy pochodzi fundament mojej kolekcji. Na początku kupowałem tylko tam i to prawie w hurtowych ilościach. Części tych płyt już nie mam, ale sporo zostało. Jednak z czasem wygrało kupowanie przez internet, gdzie łatwiej dostać to, co aktualnie mnie najbardziej interesuje, a nie to, co akurat jest na stanie jednego sklepu. Ostatnio byłem tam jakieś dwa lata temu i kupiłem koncertówkę pierwszego składu Mahavishnu Orchestra, na której jakoś bardzo mi nie zależało (choć jest świetna!), ale nie chciałem wychodzić z pustymi rękoma po kilku godzinach przebierania na półkach i w skrzynkach.

      Reedycję Comusa mam, dwupłytową. Wtedy, gdy ostatnio byłem, szukałem płyt Gongu. Żadnej nie mieli.

      Usuń
    2. Ja mam taki problem, że nie zawsze mogę się porządnie rozejrzeć za płytami, bo nie zawsze ma się kilka godzin, zresztą Muzyczna Piwnica to jest chyba najbliższy mojego miejsca zamieszkania sklep z winylami, choć mam do niego ok. 100 kilometrów...
      Tak w ogóle, jak tam kiedyś byłeś to ile kasy wydawałeś na płyty? Po ile zazwyczaj kupujesz jak się znajdujesz w sklepie stacjonarnym?
      Ja problemu z brakiem asortymentu nie mam, bo jak na razie to mam 15 płyt :/
      Tam właśnie była ta dwupłytowa reedycja. Poza tym, dużo płyt sam sprzedałeś czy większość została w kolekcji?

      Usuń
    3. W samym Gdańsku w ostatnich latach otworzyło się kilka sklepów z płytami winylowymi. Np. tuz przy stacji PKP Oliwa znajdziesz Muzyczny Strych, prowadzony przez byłego sprzedawcę z Piwnicy, też znającego się na rzeczy. W całym Trójmieście może działać ich około dziesięciu, jednak od dłuższego czasu nie jestem w temacie. Nie wiem nawet, czy jeszcze trwa moda na winyle, czy już się tym ludzie znudzili. Niedawno byłem w sklepie nie dla idiotów, to tam dział z muzyką i filmami skurczył się chyba do 1/10 tego, co było wcześniej.

      Z dziesięć lat temu bywałem w Muzycznej Piwnicy co parę tygodni i jednorazowo zostawiałem tam od ok. 70 zł (zwykle tyle kosztował wówczas album popularnego zespołu rockowego w dobrym stanie) do nawet pół tysiąca (za pakiet kilku płyt). Nie chce mi się dokładnie liczyć, ale w sumie mogłem kupić tam jakieś 50-70 longplayów, z czego pewnie kilkanaście później odsprzedałem.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)