[Recenzja] Tool - "Ænima" (1996)



Dokładnie przed tygodniem dyskografia Tool trafiła w końcu na serwisy streamingowe. To zapewne część kampanii promocyjnej zapowiadanego na koniec sierpnia nowego albumu grupy, "Fear Inoculum". Zawsze to jeden news więcej na każdym portalu zajmującym się muzyką. Ale sama inicjatywa godna pochwały. Od teraz nie trzeba już męczyć się na YouTubie, ręcznie przewijając co bardziej denerwujące fragmenty poszczególnych albumów. Wystarczy jedno kliknięcie, by przejść do następnego utworu. Miło. Zwłaszcza, że na bardzo długich albumach grupy nie brakuje zbędnych wypełniaczy. Wyjątkiem bynajmniej nie jest drugie pełnowymiarowe wydawnictwo zespołu, "Ænima". Zespół nie miał żadnej litości dla słuchaczy - umieścił na albumie niemal dokładnie tyle muzyki, ile mieści się na płycie kompaktowej.

W pierwszej kolejności powinny wylecieć stąd wszystkie przerywniki, których zespół nawpychał tu do cholery. Część z nich to ewidentne wygłupy (organowa melodyjka "Intermission", industrialny "Die Eier von Satan" z recytowanym po niemiecku przepisem na ciasto), inne mają zapewne pokazywać ambicje zespołu (oparty na brzmieniu pianina i wokalnych sampli "Message to Harry Manback", elektroniczny "Cesaro Summability"), a pozostałe to... jedynie szum ("Useful Idiot" i trwający aż cztery minuty "(-) Ions"). To w sumie aż jedenaście zbędnych minut, rozproszonych po całym albumie, kompletnie rujnując jego spójność. Szkoda, że zespół nie podszedł ambitniej do tematu brzmień klawiszowych i humoru, wplatając jedno i drugie w pełnowymiarowe utwory. Takie urozmaicenie mogłoby dać znacznie ciekawszy efekt.

W następnej kolejności pozbyłbym się najdłuższego, czternastominutowego "Third Eye", z mozaikową strukturą, sprawiającą wrażenie kompletnie przypadkowej, jakby zespół wprowadzał kolejne sekcje wyłącznie po to, by były. Im dłużej to trwa, tym bardziej wydaje się pozbawione jakiegokolwiek zamysłu. Może zespół goniły terminy, więc posklejał wszystkie niedokończone utwory w jeden... Odrzuciłbym jeszcze najbardziej metalowy, a tym samym najbardziej zwyczajny "Hooker with a Penis". Razem kolejne osiemnaście minut mniej. Zostałyby niewiele ponad trzy kwadranse, a więc w sam raz na długogrający album. W takiej formie sprawiałby dużo lepsze wrażenie, choć zdecydowanie nie byłby wielkim dziełem.

Aż cztery nagrania promowały album na singlach. "Stinkfist" to jeden z najbardziej zwartych i konwencjonalnych utworów, nie obiegający daleko od stylistyki poprzedniego albumu, choć byłby tam jednym z bardziej wyrazistych momentów. "H." pokazuje zespół od trochę innej strony - bardzo melodyjnej, nieco łagodniejszej brzmieniowo, choć nie brakuje ostrzejszych momentów z gitarowymi sprzężeniami. "Forty Six & 2" oparty jest właściwie na jednym - ale fajnie zakręconym, intensywnym - motywie, jednak granym ze zmiennym natężeniem dźwięku, co daje całkiem ciekawy efekt. To zdecydowanie jeden z najbardziej udanych fragmentów albumu. Na singlu wydany został także prawie-tytułowy "Ænema", kolejny całkiem chwytliwy utwór, o dość zwartej, ale urozmaiconej strukturze. Od singlowych kawałków nie odstaje "jimmy" - niezły melodycznie, niebanalny w warstwie instrumentalnej, ale bez przesadnego, prowadzącego na manowce kombinowania. Dwa pozostałe utwory są już bardziej rozbudowane. W "Eulogy" przez pierwsze dwie i pół minuty zespołowi udaje się budować całkiem wciągający klimat, którego kulminacją jest jednak toporne, metalowe przełamanie w refrenie. Potem jest już dość nierówno. Jako całość bardziej przekonuje "Pushit", w którym ciężkie partie gitary lepiej wtapiają się w klimatyczną resztę.

Niewątpliwie zespół poczynił pewne postępy od czasu debiutanckiego "Undertow". A właściwie poczynili je Maynard James Keenan, Adam Jones i Danny Carey. Basista Paul D'Amour nie chciał się rozwijać razem z resztą, więc na jego miejsce ściągnięto nowego muzyka, Justina Chancellora. Odświeżony skład, wsparty przez producenta Davida Bottrilla (który rok wcześniej pracował z King Crimson podczas sesji "THRAK"), nagrał album pokazujący nieco większe ambicje i umiejętności, nieznacznie bogatszy brzmieniowo (pomijając klawisze z miniatur, należy wspomnieć o perkusjonaliach). Utwory są bardziej złożone i dopracowane, a tym samym ciekawsze, choć czasem zbyt przekombinowane lub niedostatecznie przemyślane. Za to nie zlewają się ze sobą tak bardzo, jak te z debiutu. Tool nie rezygnuje jednak z bycia przede wszystkim zespołem metalowym, co mocno go ogranicza - aczkolwiek już w nieco mniejszym stopniu, niż na poprzednim longplayu.

A więc tak: z jednej strony zespół dopracował to, co było fajne na "Undertow" (niebanalne utwory, równouprawnienie pomiędzy wszystkimi instrumentami), zmienił to, co wtedy nie wyszło (większe tym razem zróżnicowanie materiału), ale z drugiej strony parę głupot powtórzył z nawiązką (całość jest jeszcze dłuższa) i popełnił kilka nowych (psujące spójność miniatury, trochę niepotrzebnego lub nieudolnego komplikowania). Niech więc będzie taka sama ocena, jaką dostał debiut - chętnie odjąłbym punkt za przegiętą długość, ale biorąc pod uwagę rozwój w słusznym kierunku, głupio byłoby ocenić ten album niżej od poprzedniego.

Ocena: 6/10



Tool - "Ænima" (1996)

1. Stinkfist; 2. Eulogy; 3. H.; 4. Useful Idiot; 5. Forty Six & 2; 6. Message to Harry Manback; 7. Hooker with a Penis; 8. Intermission; 9. jimmy; 10. Die Eier von Satan; 11. Pushit; 12. Cesaro Summability; 13. Ænema; 14. (-) Ions; 15. Third Eye

Skład: Maynard James Keenan - wokal; Adam Jones - gitara; Justin Chancellor - gitara basowa; Danny Carey - perkusja i instr. perkusyjne, sample
Gościnnie: David Bottrill - instr. klawiszowe; Eban Schletter - organy (8); Marko Fox - wokal (10); Chris Pitman - syntezator (15)
Producent: David Bottrill


Komentarze

  1. No tego to ja się nie spodziewałem, czuje że będzie cała Dyskografia. Zespół rozwinął się w nieznacznym stopniu a zajęło mu to 3 lata od poprzedniej płyty. Zawsze przeginali z długością, gdyby nie ta dłużyzna i bezsensowne ozdobniki może bym był obojętny na ten zespół. A tak, to go nie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja powiem tylko tak smuci mnie to, że do takiego Hutchersona nie ma komentów i tak dalej, a do pseudo progresywnych wysrywów Tool są i tyle :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Tool powraca w blasku i chwale więc poklonmy się mistrzom nowoczesnego grania..Żartuję.
    Taki powrót zawsze jest mierzony na łatwy zysk bo przecież polecimy na sentymentach a lud to kupi.
    Najsmutniejsze jest to,że ludzie,fani,wyznawcy jakkolwiek by ich nie nazwać tego właśnie potrzebują.
    Mimo że singiel brzmi jak mielenie tych samych motywów przez kilkanaście minut to i tak został przyjęty nad wyraz ciepło przez toolowcow.
    I tak też będzie z całą płytą. Ale zespół musi się wyjątkowo postarać bo jeżeli fani nie znajdując na rynku toolopodobnych produktów walkowali przez ostatnie trzynascie lat wydane do tej pory płyty to na pamięć znają toolowe patenty.Choć może właśnie o to chodzi - ta inność toola,pusta wewnętrznie wyprana ze świeżości sama w sobie stanowi wartość.
    W pewnym momencie życia byłem zafascynowany Toolem, a Lateralus stanowił dla mnie absolut.Aenima zresztą tak samo.Owszem od początku irytowaly mnie te przerywniki, dziwne dźwięki.
    Ale potrafiłem jakoś przebrnąć przez ten muzyczny gąszcz.
    Tylko że wraz z poznawana muzyką człowiek dojrzewa i rewiduje swoje poglądy.
    I teraz wolę posłuchać sobie esencji czterdziestominutowej na płycie Red Crimsonow niż męczyć się przez ponad godzinę z tzw. nowatorstwem Toola.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024