[Recenzja] Magma - "Live" (1975)



Pierwszy koncertowy album Magmy został zarejestrowany podczas występów w paryskim Taverne de l'Olympia, odbywających się w dniach 1-5 czerwca 1975 roku. Zespół promował wówczas swoje najnowsze studyjne dzieło, "Köhntarkösz", jednak w międzyczasie znacząco zmienił się skład. Z muzyków, biorących w nagraniu tamtego albumu, przetrwali tylko Christian i Stella Vanderowie oraz Klaus Blasquiz. Miejsce pozostałych instrumentalistów zajęli: klawiszowcy Benoit Widemann i Jean-Pol Asselin, gitarzysta Gabriel Federow i basista Bernard Paganotti. Ponadto skład zasilił grający na skrzypcach Didier Lockwood - wówczas mało znany, obecnie uznawany za jednego z najlepszych jazzowych skrzypków.

Na dwupłytowy album trafiło pięć utworów, których część tytułów wydaje się jakby znajoma, ale jakoś tak nie do końca. Zespół nie mógł wykorzystać oryginalnej pisowni z przyczyn prawnych, gdyż "Live" ukazał się dla innej wytwórni, niż wcześniejsze wydawnictwa. I dlatego pod nazwą "Köhntark" kryje się tytułowa kompozycja z "Köhntarkösz", "Kobah" to "Kobaïa" z eponimicznego debiutu, a "Mëkanïk Zaïn" to wariacja na temat fragmentu "Mekanïk Destruktïẁ Kommandöh" (a konkretnie części "Nebëhr Gudahtt" i "Mekanïk Kommandöh"). Jedynymi faktycznie nowymi kompozycjami są "Lïhns" i "Hhaï" (ta druga doczekała się studyjnej rejestracji w 2009 roku, jako cześć utworu "Ëmëhntëhtt-Ré").

W przypadku utworów mających już wcześniej premierę w wersjach studyjnych, zespół nie próbuje odgrywać ich wiernie, lecz podchodzi do nich w bardziej swobodny sposób. Wiele zmienia sama obecność nowych muzyków. Na pierwszy plan często wysuwają się skrzypce Lockwooda - instrument wcześniej nieobecny w twórczości grupy, znacznie większą rolę odgrywa elektryczne pianino, natomiast gra nowego gitarzysty jest dość powściągliwa, lecz również istotna dla brzmienia. Ta wersja Magmy przypomina trochę Mahavishnu Orchestra lub koncertowe oblicze King Crimson z okresu 1972-74. Ale tylko na zasadzie luźnych skojarzeń, pewnych wspólnych cech, a nie kopiowania tamtych grup. Zespół nie traci tu własnej tożsamości. Charakterystyczne dla zeuhlu partie wokalne i gra sekcji rytmicznej są na swoim miejscu.

Wspaniale wypada tutejsze wykonanie "Köhntarkösz". Doskonale odnalazł się w nim Lockwood, zarówno w tych mocniejszych fragmentach, podkreślając ich gwałtowność, jak i w tych nastrojowych, nadając im jeszcze bardziej niebiańskiego charakteru. Jeszcze więcej zyskuje w tutejszej wersji "Kobaïa", zupełnie inaczej zaaranżowana za sprawą obecności skrzypiec i elektrycznego pianina zamiast dęciaków i akustycznego pianina, z bardziej finezyjnymi partiami gitary oraz bardziej zakręconą grą basisty. Szkoda tylko, że w połowie siódmej minuty następuje wyciszenie, choć wykonanie wyraźnie trwało dłużej. Rewelacyjnie wypada także "Mëkanïk Zaïn", z dziesięciominutową, w pełni instrumentalną improwizacją na bazie "Nebëhr Gudahtt", płynnie przechodząca w ekspresyjne wykonanie "Mekanïk Kommandöh". Mniej tutaj, w porównaniu ze studyjnym pierwowzorem, odniesień do Orffa czy Stawińskiego, zamiast czego otrzymujemy świetny, natchniony popis zespołowej interakcji, porównywalny wręcz ze składami jazzowymi. A nowe kompozycje? "Lïhns" to bardzo ładny, nastrojowy utwór, tylko jakoś tak dziwnie się urywający na koniec. Przepięknie rozwija się natomiast "Hhaï", początkowo również nastrojowy, ale stopniowo nabierający na sile, dzięki budującym napięcie partiom skrzypiec i coraz intensywniejszej grze sekcji rytmicznej. Są tu też udane solówki na elektrycznym pianinie i gitarze. Aż dziwne, że tak wspaniały utwór - jeden z najlepszych w całej twórczości zespołu! - doczekał się studyjnej rejestracji dopiero trzy dekady później.

"Live" to wydawnictwo, na którym wciąż doskonale słychać ogromne, jak na zespół rockowy, umiejętności Christiana Vandera i wspierających go muzyków, a z drugiej strony, jak na Magmę, jest to całkiem przystępne granie, bliższe głównego nurtu rocka progresywnego czy jazz rocka. To wciąż ambitne, wyrafinowane granie, ale już nie tak hermetyczne - elementy rockowe, a w mniejszym stopniu jazzowe, dominują tutaj nad wpływami współczesnej muzyki poważnej i awangardowej. I z tego właśnie względu, jest to doskonałe wydawnictwo na początek znajomości z Magmą. Mnie właśnie ten album przekonał do grupy, której wcześniej nie rozumiałem. Ale nawet teraz, gdy doceniłem i polubiłem "Mekanïk Destruktïw Kommandöh", "Köhntarkösz" czy "Ëmëhntëhtt-Ré", wciąż uważam "Live" za jedno z najwspanialszych osiągnięć zespołu.

Ocena: 10/10



Magma - "Live" (1975)

LP1: 1. Köhntark (Part One); 2. Könntark (Part Two)
LP2: 1. Kobah; 2. Lïhns; 3. Hhaï; 4. Mëkanïk Zaïn

Skład: Klaus Blasquiz - wokal; Stella Vander - wokal; Didier Lockwood - skrzypce; Benoit Widemann - instr. klawiszowe; Jean-Pol Asseline - instr. klawiszowe; Gabriel Federow - gitara; Bernard Paganotti - gitara basowa; Christian Vander - perkusja i instr. perkusyjne, wokal
Producent: Giorgio Gomelsky


Komentarze

  1. Magma w wydaniu koncertowym wydaje mi się ciekawsza. Gdzieś schodzi tu patos i nadęcie z MDK, w zamian jest więcej swobody i przestrzeni dla części składowych tej kompozycji. Z drugiej strony, słuchałem Live już mając w pamięci tamte płyty i tym bardziej bawiło mnie to, co się stało z tamtym materiałem (płytę z 2009 roku musiałbym sobie jeszcze powtórzyć).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałem już o tym przy okazji "MDK", ale powtórzę: ten patos całkowicie usprawiedliwia przyjęta przez zespół konwencja - granie urockowionej wersji Orffa/Strawińskiego - i posiadanie wystarczających umiejętności, aby nie brzmiało to śmiesznie. Ale to co piszesz w sumie potwierdza, że Magmę najlepiej poznawać najpierw z koncertów, a dopiero potem ze studyjnych wydawnictw.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)