[Recenzja] Gong - "Gazeuse!" (1976)




Album "Gazeuse!" (tudzież "Expresso", jak zatytułowano go w Stanach i Kanadzie) ukazał się pod szyldem Gong ze względów kontraktowych. W rzeczywistości jest jednak debiutem nowej grupy. Po wydaniu "Shamal" w zespole doszło do kolejnego rozłamu. Muzycy nie byli zgodni do tego, jak powinna wyglądać ich dalsza twórczość. Didier Malherbe nie miał na ten temat zdania, Mike Howlett chciał kontynuować kierunek z "Shamal", a Pierre Moerlen i Mireille Bauer pragnęli zwrócić się w stronę instrumentalnego jazz-rocka. Ten ostatni pomysł spodobał się przedstawicielom Virgin Records, którzy zapewne liczyli na podobny sukces, jakim cieszyły się wówczas grupy fusion w rodzaju Weather Report, Return to Forever i Mahavishnu Orchestra. W rezultacie, Howlett odszedł z zespołu. Na jego miejsce wrócił Francis Moze, który pełnił już rolę basisty na albumie "Flying Teapot". Do składu dołączył także Benoit Moerlen, który wspomagał zespół już w czasie nagrywania "You". Ale pojawiło się też dwóch nowych muzyków: gitarzysta Allan Holdsworth (ex-Nucleus, Soft Machine, The New Tony Williams' Lifetime) i perkusjonalista Mino Cinelu (późniejszy współpracownik Milesa Davisa i członek Weather Report). Muzycy chcieli zmienić nazwę, lecz nie pozwalał na to kontrakt.

Nagrany we wrześniu 1975 roku "Gazeuse!" nie ma już praktycznie nic wspólnego z twórczością Gong z czasów Daevida Allena. Zespół, teraz pod przewodnictwem Pierre'a Moerlena, zwrócił się w stronę czystego, całkowicie instrumentalnego jazz-rocka, bez najmniejszych nawet śladów kosmicznej psychodelii i groteskowego - czy jakiegokolwiek innego - humoru. Właściwie jedynym wspólnym elementem z wcześniejszymi dokonaniami pod tym szyldem (a ściślej mówiąc, z albumami na których grają Moerlen i Bauer - "Angel's Egg", "You" i "Shamal") są charakterystyczne partie perkusjonaliów. Tutaj pełnią jeszcze większą, często pierwszoplanową rolę. Są zresztą niezwykle bogate i różnorodne. Bracia Moerlen, Bauer i Cinelu (a czasem też Moze) używają m.in. wibrafonów, marimb, dzwonków, kotłów, tomów oraz, oczywiście, gongów. Swoje możliwości pokazują przede wszystkim w dziesięciominutowym, zagranym praktycznie na samych instrumentach perkusyjnych "Percolations (Part I & II)" - rozbudowanej i znacznie ciekawszej wersji miniatury z "Angel's Egg". Muzycy pokazują tu niemałą kreatywność i pomimo braku innych instrumentów, potrafią przyciągać uwagę przez cały ten czas. To zdecydowanie najciekawszy utwór na albumie.

Bronią się także dwa pozostałe nagrania podpisane przez Pierre'a Moerlena - "Expresso" i "Esnuria". W obu nie brakuje ciekawych brzmień perkusyjnych, tym razem dopełnianych przez partie bezprogowego basu Moze'a, a także przeplatających się solowych popisów Malherbe'a i Holdswortha. Akurat do wkładu tego ostatniego mam poważne zastrzeżenia. Przede wszystkim nie podobna mi się brzmienie jego gitary - zbyt wygładzone, sterylne. Sama gra również mnie nie przekonuje, wydaje się zbyt wystudiowana, za bardzo skupiona na technice, przy czym jednak Holdsworthowi wiele brakuje do takiego np. Johna McLaughlina, którym wyraźnie się inspiruje. Gitarzysta nie popisał się także jako kompozytor. "Night Illusion" to zdecydowanie najsłabszy tutaj utwór (i chyba najsłabszy, jaki do tamtej pory został wydany pod szyldem Gong), całkowicie zdominowany przez gitarzystę, grającego na zmianę prostacki, toporny riff i pozbawione jakiegokolwiek polotu solówki; całość jest zagrana strasznie ociężale, zupełnie bez energii. Odrobinę lepiej wypada "Shadow of" (nowe opracowanie tytułowego kawałka z jego solowego debiutu, "Velvet Darkness"), ale tylko dlatego, że pojawiają się tutaj fragmenty, w których słychać wyłącznie flet Malherbe'a i sekcję rytmiczną. Oba kawałki, głównie za sprawą gitary, za bardzo zbliżają się do późnego fusion, ze wszystkimi jego wadami. Całości dopełnia kompozycja Moze'a, "Mireille", wyróżniająca się bardziej subtelnym charakterem - Holdsworth zamienił gitarę elektryczną na akustyka, zaś kompozytor dodaje partię pianina. Dość ładna melodia, ale z nieco zbyt ckliwym brzmieniem.

Gra, brzmienie i kompozycje Allana Holdswortha obniżają ocenę o co najmniej jeden punkt. Gdyby grał tutaj inny - zdolniejszy, bardziej kreatywny i bardziej nastawiony na zespołową współpracę, niż na ściąganie uwagi na siebie - gitarzysta, albo gdyby w ogóle zrezygnować z tego instrumentu, dając więcej miejsca dla Didiera Malherbe'a (którego wkład jest tu minimalny), mógłby powstać znacznie ciekawszy longplay. Bo sam pomysł na jazz-rock z tak dużą ilością wibrafonu i innych perkusjonaliów był świetny. Gong może i stracił tutaj swoją wcześniejsza tożsamość, ale dzięki temu charakterystycznemu brzmieniu zyskał nową - wciąż trudno pomylić go z innym wykonawcą. Do pozostałych muzyków nie mam zastrzeżeń - ani do ich zdolności kompozytorskich, ani instrumentalnych. Tylko ten nieszczęsny Holdsworth, znany z psucia każdego zespołu, do którego dołączył. 

Ocena: 6/10



Gong - "Gazeuse!" / "Expresso" (1976)

1. Expresso; 2. Night Illusion; 3. Percolations (Part I & II); 4. Shadows of; 5. Esnuria; 6. Mireille

Skład: Didier Malherbe - saksofon tenorowy, flet; Allan Holdsworth - gitara, skrzypce; Francis Moze - gitara basowa, pianino, gong; Pierre Moerlen - perkusja i instr. perkusyjne; Mireille Bauer - instr. perkusyjne; Benoît Moerlen - wibrafon; Mino Cinelu - instr. perkusyjne
Producent: Dennis MacKay


Po prawej: okładka "Expresso".


Komentarze

  1. Och tak, Holdsworth! Już kiedyś narzekałem na niego na tym blogu, ale dałeś mi kolejną okazję do wyrażenia, jak bardzo nie lubię jego stylu gry. Mimo swojej pozornej techniki zawsze uważałem go za dość prostackiego gitarzystę, który nie miał jakoś szczególnie dużo do zaoferowania i Gazeuse! jest jedną z płyt, na których mnie denerwuje najbardziej. Naprawdę, zachwyty nad nim uważam za kompletnie bezzasadne i tutaj mamy jeden z najlepszych tego dowodów. Nawet u Tonego Williamsa nie mógł wycisnąć z siebie nic ciekawego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z albumów, na których gra Holdsworth, pozytywne wrażenie zrobił na mnie "Bundles" Soft Machine. Ale z czasem zaczął u mnie tracić - jest to zbyt zachowawcze i konwencjonalne granie, by robiło na mnie wrażenie. Przy kolejnych przesłuchaniach ten album nie ma już nic do zaoferowania, w przeciwieństwie do takiego "Third" i pozostałych numerowanych albumów.

      Tak więc Holdsworth psuł każdy zespół, do którego dołączał: i Gong, i Soft Machine, i The Tony Williams Lifetime. Jak połączył siły z Wettonem i Brufordem, to tamta dwójka też obniżyła loty w porównaniu do tego, co robili w King Crimson.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)