[Recenzja] Gong - "Shamal" (1976)



Wydanie ostatniej części trylogii "Radio Gnome Invisible" - "You" - zakończyło też pewien etap w historii Gong. Wkrótce potem nastąpiła prawdziwa lawina personalnych przetasowań. Nieustannych kłótni wewnątrz zespołu jako pierwszy nie wytrzymał Pierre Moerlen. Już wcześniej odszedł z zespołu na pewien czas, tym razem jednak zdawało się, że definitywnie. Zastępowali go kolejno tacy perkusiści, jak Chris Cutler (Henry Cow), Laurie Allan (były członek Gong), Bill Bruford (wiadomo) i Brian Davison (ex-The Nice). Tim Blake wyleciał parę miesięcy później, a jego miejsce zajął jeden z najważniejszych muzyków sceny Canterbury, Dave Stewart. Wkrótce jednak i on zrezygnował, a nowym klawiszowcem został znacznie mniej znany Patrice Lemoine. Wcześniej jednak z zespołu odeszli jego założyciele i dotychczasowi liderzy - Daevid Allen i Gilli Smyth. A wkrótce potem zrezygnowali także Steve Hillage i Miquette Giraudy. Wrócił natomiast Moerlen.

W grudniu 1975 roku skład Gong wyglądał następująco: Didier Malherbe, Mike Howlett (któremu do obowiązków basisty dorzucono rolę wokalisty), Pierre Moerlen, Mireille Bauer i Patrice Lemoine. Właśnie wtedy muzycy weszli do studia, by zarejestrować kolejny album. Gościnnie w nagraniach udział wzięli Hillage i Giraudy, a także grający na skrzypcach Jorge Pinchevsky i wokalistka Sandy Colley. Producentem longplaya został Nick Mason z Pink Floyd. Wydawnictwo otrzymało tytuł "Shamal" i ukazało się w połowie lutego następnego roku - pod szyldem Gong, choć stylistycznie wyraźnie odbiega od wcześniejszych dokonań. Mniej tutaj kosmicznej psychodelii. Zdecydowanie ubyło humoru (a nawet, gdy się pojawia, ma inny charakter, niż szaleństwa Allena i Smyth). Bardziej wyeksponowane zostały natomiast elementy jazzrockowe - wyraźnie słychać wpływy ówczesnego fusion (ale zespół nie powiela błędów, jakie zaczęli popełniać przedstawiciele tego stylu).

Muzycy podzielili się obowiązkami kompozytorskimi. Pod otwierającym całość "Wingful of Eyes" podpisany jest Howlett. Bogate partie perkusyjne i dźwięki fletu tworzą interesujący, nieco orientalny klimat. Bez nich byłaby to jednak całkiem zwyczajna rockowa piosenka - zanadto podporządkowana została partii wokalnej, która sama w sobie jest mało wyrazista. Ciekawiej prezentuje się w znacznej części instrumentalny "Chandra", skomponowany przez Lemoine'a (za tekst odpowiada Howlett). Tutaj muzycy grają już z większą swobodą, zachwycając solowymi popisami i wzajemną współpracą. Pierwsza, instrumentalna część jest bardziej jazzrockowa, natomiast w drugiej dochodzą z jednej strony wpływy funku, a z drugiej - zakręconego proga. Wokal pozostaje najmniej ciekawym elementem, ale nie ma go tu dużo. Bardzo intrygująco wypada instrumentalna kompozycja Malherbe'a, "Bambooji". Partie kompozytora na indyjskim flecie bansuri, perkusjonalia Moerlena i Bauer oraz wokaliza Giraudy doskonale kreują nastrój o orientalnym charakterze (choć raczej kojarzący się z muzyką japońską, niż hindustańską). Nie psuje go nawet bardziej dynamiczna część środkowa z partią skrzypiec Pinchevskiego i rockową solówką Hillage'a.

Podpisany przez Malherbe'a, Howletta i Lemoine'a (prawie-)instrumental "Cat in Clark's Shoes" to najbardziej dynamiczny kawałek na albumie, w którym motywy zmieniają się jak w kalejdoskopie, a mimo to zachowuje spójność. Podstawowy kwintet i Pinchevsky pokazują tutaj swój instrumentalny kunszt, a jednocześnie grają z dużym luzem, nie unikając humorystycznych motywów - tutaj najbardziej zbliżają się do wcześniejszych dokonań Gong, choć jeszcze silniejsza zdaje się inspiracja twórczością Franka Zappy. Bardzo ładnie wypada instrumentalna kompozycja Moerlena, "Mandrake". Na pierwszym planie znów piękne, wspaniale się dopełniające partie perkusjonaliów i dęciaków - to właśnie one są największą zaletą tego albumu - wsparte niebanalną pracą basu i perkusji. Podpisany przez cały kwintet "Shamal" to kolejny porywający utwór, utrzymany w stylistyce jazzującego funk rocka o lekko orientalnym - zgodnie z tytułem - klimacie. W całość dobrze wpasowują się partie wokalne Howletta i Colley, ale najlepsze wrażenie sprawiają, oczywiście, partie instrumentalne (chociażby fragment z solówkami na wibrafonie i skrzypcach do akompaniamentu rozpędzonych partii basu i perkusji, czy liczne popisy Malherbe'a).

Gong na "Shamal" to już zupełnie inny zespół - pod względem składu, stylu i podejścia. Zawarta tu muzyka niekoniecznie spełnia oczekiwania, jakie można było mieć po poznaniu wcześniejszych longplayów. Ale to i tak naprawdę świetny album. Inny, ale też bardzo fajny, choć na odmienny sposób. Zdecydowanie warto dać mu szansę - zarówno będąc wielbicielem allenowskiego Gong, jak i w przypadku braku przekonania do wcześniejszych dokonań (bo ten album może okazać się przystępniejszy).

Ocena: 8/10



Gong - "Shamal" (1976)

1. Wingful of Eyes; 2. Chandra; 3. Bambooji; 4. Cat in Clark's Shoes; 5. Mandrake; 6. Shamal

Skład: Didier Malherbe - saksofon tenorowy, saksofon sopranowy, flet, bansuri, gong; Mike Howlett - gitara basowa, wokal; Pierre Moerlen - perkusja i instr. perkusyjne; Mireille Bauer - instr. perkusyjne; Patrice Lemoine - instr. klawiszowe
Gościnnie: Steve Hillage - gitara (1,3); Jorge Pinchevsky - skrzypce (2-4,6); Miquette Giraudy - wokal (3); Sandy Colley - wokal (6)
Producent: Nick Mason


Komentarze

  1. Cieszy mnie szacunek do czytelnika widoczny po fragmencie z Brufordem

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)