[Recenzja] Gong - "You" (1974)
Album "You" to trzecia część trylogii "Radio Gnome Invisible". Nie sposób jednak znaleźć tej informacji na okładce, która pod względem graficznym wyraźnie odstaje od obu poprzednich. Był to prawdopodobnie efekt kolejnych spięć w zespole. Klawiszowiec Tim Blake uważał bowiem, że charakterystyczne dla Gong elementy humorystyczne - jak dziwaczne wokale i głupie teksty - sprawiają, że zespół nie jest traktowany poważnie przez krytyków i zwykłych słuchaczy. Blake długo dyskutował na ten temat z Daevidem Allenem, aż obaj muzycy doszli do porozumienia - zespół miał w większym stopniu skupić się na tworzeniu interesującej muzyki, a ograniczyć wygłupy.
Sesja nagraniowa "You" odbyła się latem 1974 roku, ponownie (bowiem właśnie tam nagrano pierwszą części trylogii, "Flying Teapot", a także zmiksowano drugą, "Angel's Egg") w brytyjskim studiu The Manor. W studiu pojawili się wszyscy muzycy, biorący udział w nagraniu poprzedniego longplaya: Daevid Allen, Tim Blake, Didier Malherbe, Steve Hillage, Mike Howlett, Mireille Bauer, Gilli Smyth i Pierre Moerlen. Ostatnia dwójka wróciła po krótkiej przerwie - Smyth nie brała udziału w koncertach z powodu ciąży (początkowo zastępowała ją Diane Stewart, a następnie Miquette Giraudy, która wzięła też udział w nagraniu albumu), natomiast Moerlen odszedł z powodu napiętej sytuacji w zespole (na występach zastępował go były członek Gong, Rob Tait). Ostatecznie perkusista nie tylko wrócił, ale też przyprowadził do studia swojego brata, Benoita, który zagrał na perkusjonaliach.
Album rozpoczyna seria miniaturowych utworów, trwających w sumie niewiele ponad pięć minut. "Thoughts for Naught", "A P.H.P.'s Advice" i "Magick Mother Invocation" zdominowane są przez wokalne wygłupy Allena i Smyth, a tym samym bliskie wcześniejszej twórczości Gong. Ostatnia z nich pełni rolę wstępu do pierwszej dłuższej kompozycji, sześciominutowego "Master Builder" (znanego tez jako "Om Riff"). A to już rzecz naprawdę intrygująca: psychodeliczno-jazzrockowy jam, zbudowany wokół transowej gry sekcji rytmicznej, z kosmicznym tłem klawiszy, fantastycznymi solówkami saksofonu i gitary, a także stosunkowo niewielką ilością partii wokalnych (zachowujących humorystyczny charakter).
Jeszcze bardziej zaskakuje dziewięciominutowy "A Sprinkling of Clouds". Utwór całkowicie instrumentalny, o zdecydowanie bardziej poważnym charakterze. To doskonałe połączenie dalekowschodniego klimatu, kosmicznej elektroniki, a także jazzujących partii gitary, saksofonu i fletu. Blake, Hillage i Malherbe w końcu mogli pokazać pełnię swoich instrumentalnych możliwości, a towarzyszy im nie mniej porywająca, wyrafinowana gra rozbudowanej sekcji rytmicznej. Allen i Smyth nie odegrali w tym nagraniu żadnej roli. Poniekąd wynagradzili to sobie w "Perfect Mystery" - niewiele ponad dwuminutowym kawałku, w warstwie instrumentalnej będącym konwencjonalną piosenką, jednak urozmaiconą humorystyczną warstwą wokalną.
Daje to chwilę oddechu przed kolejnym fantastycznym jamem. Dziesięciominutowy "The Isle of Everywhere" zbudowany jest na rewelacyjnej grze sekcji rytmicznej, o wyraźnie tanecznym, funkowym pulsie, ale zarazem interesująco urozmaiconej. Na tym tle rozbrzmiewają kosmiczne szepty Smyth, elektronika Blake'a, a także kolejne wspaniałe, rozbudowane solówki Malherbe'a i Hillage'a. Cały zespół wspina się tutaj na wyżyny. A to jeszcze nie koniec, bo na finał pojawia się najdłuższy, ponad jedenastominutowy "You Never Blow Yr Trip Forever". Kolejny jam, ale tym razem z dużą ilością zwariowanych partii wokalnych. Stanowi zatem podsumowanie albumu, a także całej trylogii. Najciekawiej wypadają tutaj pierwsze dwie minuty, z warstwą instrumentalną przypominającą... hiphopowe podkłady. W dalszej części również nie brakuje interesujących momentów, ale całość wydaje się nieco chaotyczna, a wokalne wygłupy ograniczają instrumentalistów. Jednak taki utwór niewątpliwie był potrzebny, aby właściwie zamknąć trylogię.
"You" niewątpliwie jest kompromisem osiągniętym przez muzyków mających różne artystyczne wizje. I właśnie za sprawą tego kompromisu udało się stworzyć wspaniały, niepowtarzalny album. Dzięki wygłupom Daevida Allena i Gilli Smyth zachowane zostało charakterystyczne dla Gong poczucie dystansu, typowy humor i swoboda, a także natychmiastowa rozpoznawalność. Natomiast artystyczne ambicje pozostałych muzyków zaowocowały interesującym rozwojem dotychczasowej stylistyki, wzbogaceniem jej o nowe elementy. Nie brakuje tutaj naprawdę genialnych utworów, świadczących o większej dojrzałości zespołu. Jednak z drugiej strony, te bardziej humorystyczne kawałki wypadają wyraźnie słabiej, nie tylko w porównaniu z resztą albumu, ale też z podobnymi utworami z dwóch poprzednich albumów. Nie przeszkadza mi to podczas słuchania "You", do którego od paru tygodni często wracam i wciąż wywołuje taki sam zachwyt.
Sesja nagraniowa "You" odbyła się latem 1974 roku, ponownie (bowiem właśnie tam nagrano pierwszą części trylogii, "Flying Teapot", a także zmiksowano drugą, "Angel's Egg") w brytyjskim studiu The Manor. W studiu pojawili się wszyscy muzycy, biorący udział w nagraniu poprzedniego longplaya: Daevid Allen, Tim Blake, Didier Malherbe, Steve Hillage, Mike Howlett, Mireille Bauer, Gilli Smyth i Pierre Moerlen. Ostatnia dwójka wróciła po krótkiej przerwie - Smyth nie brała udziału w koncertach z powodu ciąży (początkowo zastępowała ją Diane Stewart, a następnie Miquette Giraudy, która wzięła też udział w nagraniu albumu), natomiast Moerlen odszedł z powodu napiętej sytuacji w zespole (na występach zastępował go były członek Gong, Rob Tait). Ostatecznie perkusista nie tylko wrócił, ale też przyprowadził do studia swojego brata, Benoita, który zagrał na perkusjonaliach.
Album rozpoczyna seria miniaturowych utworów, trwających w sumie niewiele ponad pięć minut. "Thoughts for Naught", "A P.H.P.'s Advice" i "Magick Mother Invocation" zdominowane są przez wokalne wygłupy Allena i Smyth, a tym samym bliskie wcześniejszej twórczości Gong. Ostatnia z nich pełni rolę wstępu do pierwszej dłuższej kompozycji, sześciominutowego "Master Builder" (znanego tez jako "Om Riff"). A to już rzecz naprawdę intrygująca: psychodeliczno-jazzrockowy jam, zbudowany wokół transowej gry sekcji rytmicznej, z kosmicznym tłem klawiszy, fantastycznymi solówkami saksofonu i gitary, a także stosunkowo niewielką ilością partii wokalnych (zachowujących humorystyczny charakter).
Jeszcze bardziej zaskakuje dziewięciominutowy "A Sprinkling of Clouds". Utwór całkowicie instrumentalny, o zdecydowanie bardziej poważnym charakterze. To doskonałe połączenie dalekowschodniego klimatu, kosmicznej elektroniki, a także jazzujących partii gitary, saksofonu i fletu. Blake, Hillage i Malherbe w końcu mogli pokazać pełnię swoich instrumentalnych możliwości, a towarzyszy im nie mniej porywająca, wyrafinowana gra rozbudowanej sekcji rytmicznej. Allen i Smyth nie odegrali w tym nagraniu żadnej roli. Poniekąd wynagradzili to sobie w "Perfect Mystery" - niewiele ponad dwuminutowym kawałku, w warstwie instrumentalnej będącym konwencjonalną piosenką, jednak urozmaiconą humorystyczną warstwą wokalną.
Daje to chwilę oddechu przed kolejnym fantastycznym jamem. Dziesięciominutowy "The Isle of Everywhere" zbudowany jest na rewelacyjnej grze sekcji rytmicznej, o wyraźnie tanecznym, funkowym pulsie, ale zarazem interesująco urozmaiconej. Na tym tle rozbrzmiewają kosmiczne szepty Smyth, elektronika Blake'a, a także kolejne wspaniałe, rozbudowane solówki Malherbe'a i Hillage'a. Cały zespół wspina się tutaj na wyżyny. A to jeszcze nie koniec, bo na finał pojawia się najdłuższy, ponad jedenastominutowy "You Never Blow Yr Trip Forever". Kolejny jam, ale tym razem z dużą ilością zwariowanych partii wokalnych. Stanowi zatem podsumowanie albumu, a także całej trylogii. Najciekawiej wypadają tutaj pierwsze dwie minuty, z warstwą instrumentalną przypominającą... hiphopowe podkłady. W dalszej części również nie brakuje interesujących momentów, ale całość wydaje się nieco chaotyczna, a wokalne wygłupy ograniczają instrumentalistów. Jednak taki utwór niewątpliwie był potrzebny, aby właściwie zamknąć trylogię.
"You" niewątpliwie jest kompromisem osiągniętym przez muzyków mających różne artystyczne wizje. I właśnie za sprawą tego kompromisu udało się stworzyć wspaniały, niepowtarzalny album. Dzięki wygłupom Daevida Allena i Gilli Smyth zachowane zostało charakterystyczne dla Gong poczucie dystansu, typowy humor i swoboda, a także natychmiastowa rozpoznawalność. Natomiast artystyczne ambicje pozostałych muzyków zaowocowały interesującym rozwojem dotychczasowej stylistyki, wzbogaceniem jej o nowe elementy. Nie brakuje tutaj naprawdę genialnych utworów, świadczących o większej dojrzałości zespołu. Jednak z drugiej strony, te bardziej humorystyczne kawałki wypadają wyraźnie słabiej, nie tylko w porównaniu z resztą albumu, ale też z podobnymi utworami z dwóch poprzednich albumów. Nie przeszkadza mi to podczas słuchania "You", do którego od paru tygodni często wracam i wciąż wywołuje taki sam zachwyt.
Ocena: 10/10
Gong - "You" (1974)
1. Thoughts for Naught; 2. A P.H.P.'s Advice; 3. Magick Mother Invocation; 4. Master Builder; 5. A Sprinkling of Clouds; 6. Perfect Mystery; 7. The Isle of Everywhere; 8. You Never Blow Yr Trip Forever
Skład: Daevid Allen - wokal i gitara; Gilli Smyth - wokal; Didier Malherbe - saksofony, flet, dodatkowy wokal; Tim Blake - syntezatory, melotron; Steve Hillage - gitara; Mike Howlett - gitara basowa; Pierre Moerlen - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Mireille Bauer - instr. perkusyjne; Benoit Moerlen - instr. perkusyjne; Miquette Giraudy - dodatkowy wokal
Producent: Simon Heyworth i Gong
Gong - "You" (1974)
1. Thoughts for Naught; 2. A P.H.P.'s Advice; 3. Magick Mother Invocation; 4. Master Builder; 5. A Sprinkling of Clouds; 6. Perfect Mystery; 7. The Isle of Everywhere; 8. You Never Blow Yr Trip Forever
Skład: Daevid Allen - wokal i gitara; Gilli Smyth - wokal; Didier Malherbe - saksofony, flet, dodatkowy wokal; Tim Blake - syntezatory, melotron; Steve Hillage - gitara; Mike Howlett - gitara basowa; Pierre Moerlen - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Mireille Bauer - instr. perkusyjne; Benoit Moerlen - instr. perkusyjne; Miquette Giraudy - dodatkowy wokal
Producent: Simon Heyworth i Gong
Można powiedzieć że Gong to zespół prog rock'owy i ile ma on wspólnego z tym stylem?
OdpowiedzUsuńRock progresywny to nie konkretny styl grania, tylko muzyka wykraczająca poza ciasne ramy rocka. Gong jak najbardziej jest zespołem progresywnym.
UsuńTo super, bo zaokrągliłem sobie tą wielką 6stkę czy ósemkę prog rocka i dodałem do tego Gong'a no i mam 10tkę z której znam dopiero 2 zespoły na wylot.
UsuńJest znacznie więcej progresywnych zespołów, które trzeba znać.
UsuńGłówny nurt:
Emerson, Lake & Palmer
Genesis
Gentle Giant
Jethro Tull
King Crimson
Pink Floyd
Van der Graaf Generator
Yes
Scena Canterbury:
Caravan
Gong
Hatfield and the North
Matching Mole
National Health
Soft Machine
Krautrock:
Can
Agitation Free
Amon Duul II
Ash Ra Temple
Embryo
Faust
Popol Vuh
Tangerine Dream
Awangarda (zeuhl, rock in opposition i inne):
Art Bears
Art Zoyd
Captain Beefheart
Dun
Eskaton
Frank Zappa
Henry Cow
Kultivator
Magma
Samla Mammas Manna
Univers Zero
Dzięki! za podsunięcie tych wszystkich nazw, można powiedzieć że chodziło mi tylko o główny nurt i tak go sobie zaokrągliłem to tych 10ciu. A dalsze zespoły które wymieniłeś mogą być bocznym nurtem zaraz dodam na listę aby nie popadły w zapomnienie.
UsuńPiękna lista! A skoro Tangerine Dream, to i NEU!, i Kraftwerk. ;) Ale to może już za dużo zespołów które "trzeba".
UsuńWłaśnie część krautrockowa wydaje mi się nieco uboga, ale z drugiej strony - twórczość wielu innych grup, które też grały bardzo dobrą muzykę, jednak nie jest tak esencjonalna. A jeśli chodzi o Kraftwerk, to jego najważniejsze rzeczy nie mają już nic wspólnego z krautrockiem (w sumie podobnie, jak Tangerine Dream, ale ich okres krautrockowy był jednak ciekawszy). NEU! pewnie powinienem był uwzględnić.
UsuńNo, właśnie te krautrockowe rzeczy i Mandarynek, i Elektrowni nie do końca mnie przekonują i myślałem że umieszczasz tych pierwszych za Fajdrę i Strastosferę. :P Właściwie zanim nie zacząłeś ich recenzować, nie zdawałem sobie sprawy, że zadebiutowali już w 1970 roku.
UsuńWymieniłem Tangerine Dream także ze względu na te późniejsze albumy, ale też za wczesne, które w przeciwieństwie do Ciebie, mnie przekonują.
UsuńAle okładka tej płyty jest piękna, te napisy trochę duże no ale te kolory. Cudo!
OdpowiedzUsuńDobrze pasuje do tej muzyki ;)
UsuńA ja mam wręcz odwrotnie, te trzy utwory (nr 1,2 i 6) kluja w uszy w porównaniu z resztą. Bez nich ten album nic by nie stracił, tylko skrócił o 5 min do 40. Bo reszta tej płyty to aż kusi, by sięgnąć po jakaś zakazana uzywke i odlecieć. 9/10.
OdpowiedzUsuń