[Recenzja] Weather Report - "Heavy Weather" (1977)



Trudno nie zacząć tej recenzji od podkreślenia wielkiego sukcesu komercyjnego, jaki osiągnęło to wydawnictwo. "Heavy Weather", siódmy longplay w studyjnej dyskografii Weather Report, to jeden z najlepiej sprzedających się albumów w historii jazzu. Wyprzedzają go tylko "Kind of Blue" Milesa Davisa, "Head Hunters" Herbiego Hancocka i "Time Out" Dave'a Brubecka (choć to ostatnie nie jest do końca pewne). W samym 1977 roku rozszedł się w ilości pół miliona egzemplarzy. Do dziś w samych Stanach pokrył się platyną. Jest to najwyżej notowany album zespołu w USA (30. miejsce na liście Billboard 200, 1. na Billboard Jazz) i w Wielkiej Brytanii (43. pozycja). Do dzisiaj zajmuje miejsca w przeróżnych rankingach i zestawieniach - chociażby w książce "1001 Albumów", jako jedyne wydawnictwo Weather Report i jeden z bardzo nielicznych przedstawicieli jazz fusion.

Jednocześnie jest to jeden z najbardziej szkodliwych albumów w historii jazzu.

Joe Zawinul, z pomocą Wayne'a Shortera, Jaco Pastoriusa, Alexa Acuñy i nowego w zespole Manolo Badreny, zaproponował tu muzykę doskonale wpisująca się w tendencje panujące wówczas w głównym nurcie muzyki fusion. Niewiele już ma to wszystko wspólnego z jazzem. To proste, melodyjne piosenki, oparte na raczej banalnych tematach i melodiach, z plastikowym brzmieniem i często z taneczną rytmiką. Dominują dźwięki syntezatorów - których brzmienie strasznie się zestarzało, choć w chwili wydania było równie kiczowate - i efekciarskie popisy Pastoriusa na bezprogowym basie. Saksofon, podobnie jak na kilku poprzednich albumach zespołu, zwykle pełni rolę dodatku. Może to i lepiej, bo Shorter gra tutaj w wyjątkowo cukierkowaty sposób (a mówimy o gościu, który jeszcze mniej niż dekadę wcześniej zasuwał niemal jak Coltrane). Słychać to przede wszystkim w koszmarnej balladzie "A Remark You Made". Ten kawałek nie pozostawia żadnych wątpliwości do tego, że "Heavy Weather" znacząco przyczynił się do powstania smooth jazzu. Miałkiego popu udającego jazz. Pozostałe kawałki wcale nie są dużo lepsze. "Birdland" (wielki przebój, który ponoć regularnie można było usłyszeć w radiu) i "Harlequin" wręcz odrzucają melodycznym banałem i tandetnym brzmieniem. "Palladium" i "Havona" przynajmniej momentami są bardziej znośne. Choć przy tym ostatnim, podobnie jak przy "Teen Town", można pomyśleć, że powstały tylko po to, by basista mógł zaprezentować swoje techniczne umiejętności. Dziwnym trafem to właśnie Pastorius jest podpisany jako ich autor. Od całości odstają natomiast "Rumba Mamá" i "The Juggler". Ten pierwszy to niewiele ponad dwuminutowy perkusyjny duet Acuñy i Badreny (partie perkusyjne - jak zwykle u Weather Report bardzo bogate - są zresztą najlepszym elementem tego albumu). Z kolei drugi to kolejny eksperyment Zawinula z muzyką etniczną - melodycznie dość naiwny, ale na tle całości jest to i tak wyjątkowo udane nagranie.

"Heavy Weather" to, obok wydanego rok wcześniej "Romantic Warrior" Return to Forever, największy symbol upadku muzyki fusion. Album Weather Report nie osiąga co prawda aż takiego poziomu kiczu, taniego efekciarstwa, a już na pewno nie jest tak nieprzemyślany, jak dziełko zespołu Chicka Corei, ale zdecydowanie wyrządził muzyce jazzowej więcej krzywdy, ze względu na swoją ogromną popularność. Dla wielu rockowych słuchaczy jest to pierwszy kontakt z jakimkolwiek jazzem, po którym albo utwierdzają się w swojej nieracjonalnej niechęci do tego gatunku, albo właśnie takie granie staje się dla nich wzorem fusion. Tymczasem jest to muzyka, która spokojnie mogłaby być grana w supermarketach. Jest na to wystarczająco delikatna, przystępna, prosta, melodyjna i nieangażująca.

Ocena: 5/10



Weather Report - "Heavy Weather" (1977)

1. Birdland; 2. A Remark You Made; 3. Teen Town; 4. Harlequin; 5. Rumba Mamá; 6. Palladíum; 7. The Juggler; 8. Havona

Skład: Joe Zawinul - syntezatory (1-4,6-8), elektryczne pianino (2-4,6,7), pianino (1,4,7,8), melodyka (1,3), gitara (7), tabla (7), wokal (1); Wayne Shorter - saksofon sopranowy (1,3,4,6-8), saksofon tenorowy (1,2,6); Jaco Pastorius - gitara basowa (1-4,6-8), mandocello (1,7), perkusja (3), instr. perkusyjne (6), wokal (1); Alex Acuña - perkusja (1,2,4,6-8), instr. perkusyjne (5); Manolo Badrena - instr. perkusyjne (1,3,5-7), wokal (4,5)
Producent: Joe Zawinul, Jaco Pastorius i Wayne Shorter


Komentarze

  1. Ja dokładnie tak miałem. Kiedyś szukając płyt fusion przeczytałem że Heavy Weather to najsławniejsza ich płyta i się zraziłem bo było strasznie popowe. Dopiero potem okazało się że jest Mahavisnu czy Cobham.

    OdpowiedzUsuń
  2. czasami jak tak krytykujesz w kółko, komercyjną muzykę to robi się z tego snobizm i wywyższanie się (no cóż przykro mi), bo zapominasz że dobra komercja, też ma sens bytu, ale nie będę cię przekonywał, bo to chyba jest logiczne dla każdego, co faktycznie ma szeroki gust muzyczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie podważaj kompetencji pana Pawła, ten człowiek otworzył mi oczy na wiele muzycznych spraw.

      Usuń
  3. aż bym się przydał czasem dopisek, rock blues jazz + stary dobry klasizm, w ocenianiu gustu muzycznego hehe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oczywiście, że dobra komercja to coś nie tylko mającego rację bytu, ale wręcz pożądanego. I sporo takich rzeczy naprawdę cenię, chociażby Herbiego Hancocka z czasów Head Hunters, jeśli chodzi o podobną muzykę. Problem z komercyjną twórczością Weather Report polega według mnie na tym, że zespół pozbył się ze swojej muzyki tego, co czyniło ją tak interesującą, nie dając w zamian czegoś równie intrygującego. Zamiast dalej eksperymentować z brzmieniem, rytmiką, itd., zaproponowali bardziej konwencjonalny materiał, rzekomo broniący się chwytliwymi melodiami, ale dla mnie brzmiącymi zupełnie niecharakterystycznie. I nie mam pojęcia, w czym ten album miałby być lepszy od innych przedstawicieli późnego fusion, a tym bardziej - od tysięcy albumów jazzowych, które sprzedawały się słabiej. Ale jak komuś się podoba, to w porządku, niech się dalej podoba. Tylko ostrzegam, żeby nie zaczynać się od tego przygody z jazzem, a tym bardziej nie kończyć na tym.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Jednocześnie jest to jeden z najbardziej szkodliwych albumów w historii jazzu".

    Teza dość radykalna, dla niektórych może nawet szokująca. Bynajmniej mnie nie dziwi, bo przecież spokojnie można zbudować sensowną argumentację, która potwierdzałaby powyższy pogląd. Od dawna jestem bardzo krytycznie nastawiony do tego albumu. Zdarzało mi się wieść ostre spory ze zwolennikami takiego grania. W niejednym względzie mamy tu do czynienia z "muzycznym szkodnictwem". Gdybym miał pokusić się o sporządzenie jazzowego antykanonu, ten album znalazłby się z pewnością w ścisłej czołówce. Podobno "dobra komercja" jest O.K. Problem w tym, że w przypadku tej płyty mamy do czynienia nie tylko z daleko posuniętą kapitulacją artystyczną, ale także wyraźnym spadkiem formy i kreatywności. "Heavy Weather" to wręcz wzorcowy przykład degeneracji muzyki fusion. O ile wspomniany "Romantic Warrior" w sferze "edukacyjnej" miał swoje zalety, to w przypadku "Heavy Weather" istniało zawsze niemałe prawdopodobieństwo, że początkującego słuchacza powiedzie na manowce.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze że moją pierwszą płytą jazz'ową był "Kind of Blue".

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, to ja Monstualny Kłopot z Myszami.

    Jako radykalny fan Weather Report pragnę wygłosić własne stanowisko w sprawie nieprawdziwych tez postawionych w recenzji Pawła.

    "Jednocześnie jest to jeden z najbardziej szkodliwych albumów w historii jazzu." – nie zgadzam się, nie jest szkodliwy ani w pół gramie. Dużo bardziej szkodliwe są zachowawcze, nudne albumy ECM, który to proces pogłębiał się w wytwórni ECM już w połowie lat 70. Dziś przez tych szkodników jazz stał się wyzbytym z uczuć i szaleństwa nudnym flakiem. A nudy na HW nie usłyszysz!

    "Joe Zawinul, z pomocą Wayne'a Shortera, Jaco Pastoriusa, Alexa Acuñy i nowego w zespole Manolo Badreny, zaproponował tu muzykę doskonale wpisująca się w tendencje panujące wówczas w głównym nurcie muzyki fusion. Niewiele już ma to wszystko wspólnego z jazzem." – a czy oni sami mówili coś innego? Udawali filharmoników czy nadętych progrockmenów lub nudnych awangardzistów. Hawajskie koszule, uśmiech, radość, luz i zabawa, o to w tej muzyce chodzi, a nie o dumanie nad początkiem wszechświata i miejscem rezydowania duszy w zaświatach.

    "To proste, melodyjne piosenki, oparte na raczej banalnych tematach i melodiach, z plastikowym brzmieniem i często z taneczną rytmiką" – oj, kolego, posłuchaj tej płyty na słuchawkach. Posłuchaj co robi tu Pastorius, co robi Acuna, co robi Badrana. Co i w którym momencie gra Zawinul, jak całości dopełnia Shorter. Kuźwa, to jest muzyka tak precyzyjna, tak skomplikowana, tak złożona, że głowa boli. Wręcz zbyt precyzjna, miejscami wprost nie jest do uwierzenia jak można być tak zgranym.

    "Dominują dźwięki syntezatorów - których brzmienie strasznie się zestarzało, choć w chwili wydania było równie kiczowate - i efekciarskie popisy Pastoriusa na bezprogowym basie." – Efekciarskie popisy Pastoriusa na basie – co to za kompletne bzdury??? Pastorius jest ikoną jazzu. Posłuchaj jego niepowtarzalnej gry na tym czy na innych albumach z jego udziałem. Samej JEGO gry. Nikt tak nie grał i nikt tak nie potrafi do dziś. Gra Pastoriusa na basie jest niepowtarzalnym dziełem kultury, jak brzmienie trąbki Milesa, gitara Mclaughlina, katedra Notre Dame czy Wenus z Milo.

    A remark you made to rzeczywiście koszmarny radioaktywny odpad, ale od tego jest skip na odtwarzaczu.

    "Ten kawałek nie pozostawia żadnych wątpliwości do tego, że "Heavy Weather" znacząco przyczynił się do powstania smooth jazzu. Miałkiego popu udającego jazz." – nie ma na to dowodów. Proszę podać cytaty smoothjazzowców, którzy ewidentnie twierdzą, że wzorowali się na tym albumie. Tu tylko dwa kawałki podpadają pod smooth, nr 2 i 4. W tamtym czasie operowało już wielu smoothjazowców np. Spyro Gyra, Crusaiders itp. Byli oni niezwykle popularni w owych czasach i o wiele bardziej przyczynili się do rozwoju tego obrzydliwego gatunku

    "Pozostałe kawałki wcale nie są dużo lepsze. "Birdland" (wielki przebój, który ponoć regularnie można było usłyszeć w radiu) i "Harlequin" wręcz odrzucają melodycznym banałem i tandetnym brzmieniem. "Palladium" i "Havona" przynajmniej momentami są bardziej znośne."
    Teen Town, Birdland, Palaldium, Havona to standardy jazzowe na których kolejne pokolenia uczą się gry na instrumentach

    "Choć przy tym ostatnim, podobnie jak przy "Teen Town", można pomyśleć, że powstały tylko po to, by basista mógł zaprezentować swoje techniczne umiejętności. Dziwnym trafem to właśnie Pastorius jest podpisany jako ich autor." – hm, znowu absurd. Zwykle muzycy tworzą muzykę po to by zaprezentować swoje zdolności. A jeśli ma się zdolności Pastoriusa to tym bardziej. Krytykujesz też Page`a za popisywanie się na gitarze? Hancocka za „efekciarstwo” na pianinie czy na keyboardach? Cobhama za „popisywanie” się solówkami perkusyjnymi? Shortera za „saksofonowe efekciarstwo”? Coltreana za to, że ośmielił się coś dłużej pograć na saksie???

    OdpowiedzUsuń
  8. "Od całości odstają natomiast "Rumba Mamá" i "The Juggler". Ten pierwszy to niewiele ponad dwuminutowy perkusyjny duet Acuñy i Badreny (partie perkusyjne - jak zwykle u Weather Report bardzo bogate - są zresztą najlepszym elementem tego albumu)." – kolego, a ile znasz albumów, nawet tych bardzo dobrych, gdzie w połowie wskakuje ci perkusyjno-etniczno-wokalne improwizowane szaleństwo?

    "Z kolei drugi to kolejny eksperyment Zawinula z muzyką etniczną - melodycznie dość naiwny, ale na tle całości jest to i tak wyjątkowo udane nagranie." – dlaczego znowu naiwna? Cóż jest naiwnego w muzyce etnicznej? Czerpania z kultur innych kontynentów? Zawinul był jednym z pierwszych, który to wprowadzał, a później doskonale się wpasował w trend etno i new age tak znamienny dla końca lat 80 i 90 (tu jego zespół Zawinul Syndicate – naturalne przedłużenie WR). W przypadku jakiegokolwiek zespołu rockowego czy nawet jazzowego piałbyś z zachwytu nad ubogaceniem brzmienia, ale tu stanowi ono irracjonalny zarzut.

    "Heavy Weather" to, obok wydanego rok wcześniej "Romantic Warrior" Return to Forever, największy symbol upadku muzyki fusion. Album Weather Report nie osiąga co prawda aż takiego poziomu kiczu, taniego efekciarstwa, a już na pewno nie jest tak nieprzemyślany, jak dziełko zespołu Chicka Corei, ale zdecydowanie wyrządził muzyce jazzowej więcej krzywdy, ze względu na swoją ogromną popularność." – proszę podać kolejne w latach (czyli po 1977 r.) albumy jazzowe, jazzrockowe, fusion, rockowe, które ewidentnie kopiowały brzmienie, warstwę melodyczną, bo ja wiem, układ utworów? Mogę wymienić tysiące nudnych kopii rozlazłych wydawnictw ECM, ale nie jestem w stanie wymienić żadnych albumów wzorowanych na Wojowniku czy na HR. Znacie jakieś podróbki Birdland, Teen Town, Havony???

    "Dla wielu rockowych słuchaczy jest to pierwszy kontakt z jakimkolwiek jazzem, po którym albo utwierdzają się w swojej nieracjonalnej niechęci do tego gatunku, albo właśnie takie granie staje się dla nich wzorem fusion." Dla wielu pierwszy kontakt to Bitches Brew, który również odrzuca. Jeśli lubisz jakąkolwiek dobrą muzykę, polubisz tę płytę, choćby ze względu na fascynująca grę Pastoriusa, Acuny i Badreny. Jeśli nie lubisz to twój problem, że na zawsze pozostaniesz w sidłach Riverside czy innych rockoszustów (Stefan W.).

    Tak, utwory z tego albumu są wzorem Fusion: Birdland i Teen Town to standardy jazzowe, czy tego chcesz czy nie.
    Jeśli płyta ta ci się podoba i zaczynasz szukać rzeczy podobnych, to idąc po tych nazwiskach: Zawinul, Shorter, Pastorius odkrywasz po kolei wszystko co najważniejsze w jazzie czy Fusion. Jeśli oczywiście masz taką potrzebę. Ja miałem.

    HW był jednym z pierwszych albumów Fusion, który przesłuchałem. Miałem nagrany na kasecie i słuchałem w moim polonezie udając, że to amerykański wóz z ulic San Francisco. Album skutecznie popchnął mnie do dalszego poznawania jazzu i rocka, tak jego form funkowo-rozrywkowych (jak ten album), jak i o innym charakterze, który również jest fascynujący, a jedno nie przeczy drugiemu.

    "Tymczasem jest to muzyka, która spokojnie mogłaby być grana w supermarketach. Jest na to wystarczająco delikatna, przystępna, prosta, melodyjna i nieangażująca." – znajdź pięć jakichkolwiek osób, nawet lubiących słuchać muzyki, niech będą to i metalowcy. Włącz im Teen Town, Rumba Mama, Palladium, Havona – zaręczam, że każą ci wyłączyć ten hałas. Tak skomplikowana, wielowarstwowa muzyka odstręcza w dzisiejszych czasach każdego, gdyż uszy owych nieszczęśników nie są nawykłe do tego typu form.

    OdpowiedzUsuń
  9. Luźne uwagi:

    Komercyjny nie znaczy zły (DSOTM). Prosty nie znaczy zły (Peace a - Theme). Trudny nie znaczy dobry (no, wiele przykładów). Zły znaczy zły, a dobry znaczy dobry. Może być coś komercyjnego, prostego a bardzo dobrego i na odwrót.

    Funky Thide Of Sings dałeś 8 pkt, tymczasem jest to album o wiele bardziej melodyjny i „popowy”, również i prostszy w warstwie formalnej. Gdzie tu logika?

    Według twojej skali ocen 5 - Albumy zawierające udane momenty, ale z przewagą mniej udanych. Przepraszam, ale co tu jest mniej udane? Birdland? Teen Town? Palladium? Havona? Rumba Mama? Remark You Made jest rzeczywiście do dupy, ale to tylko jeden kawałek. Przeprowadźcie eksperyment myślowy i każdy z utworów z tej płyty włóżcie na jakąkolwiek inną płytę albo wyobraźcie sobie, że słyszycie osobno gdzieś w radiu. Każdy z nich stanowi osobną perełkę. I co tu jest mniej udane? Perfekcyjna gra Acuny? Jedyny w swoim rodzaju bas Pastoriusa? Szalone odjazdy Badrany? Zawinul, który wypełnia każdą pozostałą przestrzeń?

    "W swojej muzycznej kolekcji chciałbym posiadać wszystkie albumy ocenione na 8-10. Z albumów ocenionych na 6-7 chciałbym posiadać tylko te, które zawierają utwory znacząco wybijające się ponad ich średnią. Posiadam pojedyncze albumy z niższymi ocenami, ponieważ kiedyś ceniłem je bardziej, a z przyczyn głównie sentymentalnych, nie planuję ich odsprzedać." – może twój problem jest taki, że słuchałeś Heavy Weather ze smartfona w autobusie albo z głośniczków laptopa? Ze względu na złożoność i wyjątkowe wartości takich utworów jak Birdland, Teen Town, Palladium i Havona nie wyobrażam sobie nie mieć tej płyty na oryginalnym nośniku lub słuchania w innych warunkach, które umożliwiają delektowanie się fascynującymi detalami (np. odkrywanie samych linii basu).

    Warto zapoznać się na YT jak ten zespół wypadał na żywo, to również powoduje inne spojrzenie na monstrum jakim był Weather Report w tamtych czasach. Na liście koncertów do zobaczenia WR ad 1977 jest bardzo wysoko. Może dla Pawła i części osób takie sprawy wizerunkowe nie mają znaczenia, ale WR to była supergrupa, której można było być prawdziwym fanem. Jaco z gołym torsem wyczyniający cuda, zakręcony Zawinul, Shorter całkowicie oddany sprawie, szalony Badrana, Acuna precyzyjny jak robot. Jejku, zobaczyć to na żywo….WR to ikony jazzu i to jest również w kontekście tej płyty bardzo ważne. Jest tu to piękne zdjęcie, gdzie stoją od lewa: Zawinul, Pastorius, Acuna, Shorter i Badrana, a każdy z nich roześmiany, wyluzowany, a jednocześnie ze świadomością, że nagrali coś naprawdę mega. Takie zgranie zdarza się bardzo rzadko, a w dzisiejszych czasach może i wcale…

    Tak że chłopcy i dziewczęta: nie bójcie się tego „komercyjnego” albumu, załóżcie kwiecistą koszulę, dziwną czapkę a`la Zawinul albo zdejmijcie koszulki jak Pastorius (wersja dla dziewczyn), nagrajcie to sobie do auta lub włączcie na full w domu by podkręcić sąsiadów i cieszcie się doskonałą zabawą, jedną z najlepszych jakie oferuje ta część inteligentnego wszechświata

    P.S. Ale wcześniejsze płyty WR lubię bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Po tym ile i jak piszesz od razu widać, że nie masz do tego albumu ani odrobiny dystansu, więc wszystkie zachwyty można od razu uznać za przesadzone. Postaram się odpowiedzieć przynajmniej na fragmenty tych komentarzy, bo jest tego po prostu zbyt wiele.

    Nie ma znaczenia, czy twórcy twierdzili, że jest to jazz, czy przyznawali, że nie jest. Chodzi o to, że im bardziej zespół oddalał się od jazzu, tym bardziej jego muzyka traciła. Mahavishnuu rozwinął tę kwestię w swoim komentarzu, wyczerpując temat. Może jak ktoś na co dzień słucha Dżordża Majkela, to mu ta muzyka wydaje się strasznie skomplikowana ;) - ale jak porównać z wcześniejszą twórczością WR, to słychać znaczne uproszczenie, wręcz rozleniwienie.

    Problem z Pastoriusem polega na tym, że on się popisuje swoimi umiejętnościami nawet wtedy, gdy jest to kompletnie nieuzasadnione i niepotrzebne. Wydaje się też strasznym egoistą, który cały czas chce skupiać całą uwagę na sobie, podczas gdy jego poprzednicy w zespole (i właściwie każdy jazzowy basista) starali się współpracować z pozostałymi instrumentalistami i swoją grą spajać wszystko razem.

    Oczywiście, było więcej prekursorów smooth jazzu, ale ten rodzaj muzyki zyskał popularność w latach 80., na co prawdopodobnie miał wpływ "Heavy Weather", mający wiele z nim wspólnego.

    A kolejne pokolenia gitarzystów uczą się grac od "Enter Sandman", co jeszcze nie znaczy, że to wybitne dzieło. Chyba, że stawiasz znak równości między wybitnym i popularnym.

    Nie twierdzę przecież, że jest coś naiwnego w muzyce etnicznej, tylko że ten konkretny utwór jest naiwny melodycznie. I akurat o tych dwóch odstających stylistycznie nagraniach wypowiedziałem się bardziej pozytywnie. Dobrze, że dają tu chociaż chwilę wytchnienia od tych plastikowych syntezatorów.

    Na szczęście istnieje znacznie większy wybór muzyki, niż późne fusion, epigoni rocka progresynwego i Dżordź Majkel ;)

    Był to również jeden z pierwszych albumów fusion, które ja usłyszałem. I pierwszy, który nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. A jak posłuchałem więcej starszego fusion, to zacząłem mieć o nim jeszcze gorsze zdanie.

    Puść "Heavy Weather" metalowcom, to nie powiedzą, że to hałas, tylko nazwą plastikiem.

    Nie uważam przecież, że album jest kiepski tylko dlatego, że jest prostszy i bardziej komercyjny od poprzednich. Składa się na to więcej rzeczy, o których już pisałem, i w recenzji, i komentarzach. Większości tych zarzutów na pewno nie można postawić "Funky Thide of Sings" (który być może oceniłbym teraz niżej, skoro "Heavy Weather" w tamtym czasie dałbym co najmniej 6, a może 7).

    Słuchałem w domu na porządnych słuchawkach. Kilkakrotnie przed samym pisaniem recenzji, wcześniej też parę razy w dłuższych odstępach czasu.

    Oceniam tutaj konkretny album, a nie to, jak zespół prezentował się na scenie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Pominę fachowe i instytucjonalne podejście do oceniania muzyki. Tu nie ma sporu. Podchodząc na zimno, bez emocji można powiedzieć, że ta płyta jest sporo słabsza od poprzedniczek, ale..
    Ja do muzyki tak nie podchodzę, mało, to właśnie dzięki takim albumom jak ten czy "Romantic Warrior" zacząłem zgłębiać tematy fusion. I nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że wywołał u mnie niechęć do gatunku. Wręcz przeciwnie, od tych albumów zaczęła się moja fascynacja gatunkiem. Dodam jeszcze, że do dziś lubię i wracam z miłą chęcią.
    I jeszcze jedno. Pawełku od.. się od Dżordża ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Enter Sandman to bardzo dobry przebój.
    George Michael to najwyższa półka popu, a wbrew wszelkim pozorom jego kawałki do prostych nie należą. Jestem fanem, tak jak i Weather Report. Napisać doskonały przebój to wielka sztuka, a WR się to udało z Birdland, rzadkość w świecie jazzu.
    Polecam na YT kawałki na żywo z Montreux 1976 i Offenbach 1978, widać jak ten "popowy plastik" brzmi na żywo:
    https://www.youtube.com/watch?v=oWd4U8dJYyU

    Dziękuję za całość bloga, wielka robota w kierunku ujazzawiania narodu!

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja tam lubię ten album, również są to moje początki z fusion. Owszem są lepsze w tym gatunku, ale Twoja ocena Pawle jest zbyt sroga IMO. Mocne 8/10 ode mnie;)

    OdpowiedzUsuń
  14. W połowie lat 70. na łamach czasopism jazzowych często rozprawiano na temat komercjalizacji fusion i jazz-rocka. W 1975 roku na łamach „Down Beatu” znany krytyk jazzowy Robert Palmer napisał:

    „Elektryczny jazz-rock – muzyka fusion – zaczyna wykazywać oznaki wyczerpania. Zespoły wykonujące muzykę fusion przekonały się, że korzystniejsze jest łączenie dość prostych współbrzmień akordowych, gdyż w przeciwnym razie brzmienie staje się mętne i przeładowane. To oznacza rezygnację z subtelności jazzowego frazowania, wielowarstwowych struktur jazzowego rytmu i bogatego muzycznie języka harmonicznego jazzu”.

    Ostatnie zdanie wręcz idealnie pasuje do „Heavy Weather”. Muzyka fusion miała różne oblicza – „artystowskie”, „plebejskie” i inne. Zawinul postanowił bratać się z masami. Komu w zespole się to nie podobało był marginalizowany, a następnie usuwany. Przeciwny komercjalizacji Miroslav Vitous został w wyjątkowo perfidny sposób wyautowany (wątek wręcz kryminalny). Weather Report był grupą niezwykle wpływową w środowisku muzyków jazzowych. „Heavy Weather” pokazał im, że warto rezygnować z artystycznych aspiracji (500 tysięcy sprzedanych kopii), bo dzięki temu, używając języka Ojca Dyrektora, można pławić się w marnościach. Nie jest to więc tylko kwestia tego, czy ktoś od Pogodynek „zżynał”. Chodzi również o filozofię podejścia do muzyki, etykę aktu twórczego. Pierwszy okres działalności Weather Report przynależy niewątpliwie do „artystowskiego” nurtu fusion. „Heavy Weather” kojarzy mi się z „korporacyjną” odmianą tego gatunku – w tym przypadku trudno abstrahować od aspektu biznesowego tego wydawnictwa. Schlebianie masom to szerszy temat. Nierzadko występuje także w świecie tzw. muzyki poważnej. Chopin jedno z tego typu swoich dziełek (marginalny przykład jego twórczości) eufemistycznie nazwał „błyskotką dla dam z salonu”. Taką „błyskotką” jest również „Heavy Weather”. Niestety w tym przypadku zespół poszedł na ilość, a nie na jakość. Warto porównać go z płytami z pierwszego okresu działalności. Wtedy, na różnych poziomach muzycznego przekazu, z całą mocą wychodzi trywializacja gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja uważam, przynajmniej dla mnie udany jest tylko debiut. Sweetnighter i Mysterious Traveller niczym się nie różni od Heavy Weather i Black Market. Dokładnie takie samo "smooth jazzowe" granie. Więc nie rozumiem dlaczego niektórzy uważają Traveller i Sweetnighter za najlepsze a Heavy Weather za najgorsze jak to jeden pies.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba się naprawdę bardzo postarać, żeby nie słyszeć różnicy między tymi albumami. Równie dobrze można napisać, że "Sweetnighter" i "Mysterious Traveller" nie różnią się od debiutu - bo tak naprawdę są to wydawnictwa przejściowe, na których słychać elementy charakterystyczne i dla wczesnego Weather Report, i tego skomercjalizowanego.

      Od razu widać też, że nie znasz "I Sing the Body Electric" i "Live in Tokio".

      Usuń
  16. a własnie że znam i electric jest jeszcze ok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak to się ma do tego, że tylko debiut jest udany? A "Live in Tokyo" niby już nie jest ok, choć to najmniej komercyjne wydawnictwo zespołu?

      Usuń
  17. ja nie napisałem o Tokyo tylko o Traveller i Sweetnighter. Tokyo nie słyszałem a w zasadzie słyszałem bo chyba jakaś jego część jest na Electric

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, o czym pisałeś. Ale sam sobie przeczysz. Najpierw twierdzisz, że tylko debiut jest udany, a potem dodajesz, że "I Sing the Body Electric" jednak też jest ok, a "Live in Tokyo" to w sumie nawet nie słyszałeś. No bo skoro drugi album jest w porządku, to nie tylko debiut jest udany. A skoro nie znasz całej dyskografii, to skąd pewność, że nie ma w niej jeszcze więcej udanych pozycji?

      Po tym, co piszesz o "Sweetnighter" i "Mysterious Traveller" można sądzić, że ich też za dobrze nie słyszałeś.

      Usuń
  18. Z jednym się rzeczywiście nie zgodzę. Zarzucasz Pastoriusowi że popisuje się umiejętnościami technicznymi co jest absurdem. Pastorius to robi ale tylko w pewnych momentach nie cały czas. Czemu więc nie zarzucasz Hendrixowi tego że popisuje sie również i to cały czas a nie tylko tam gdzie trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle nie rozumiem porównania. Hendrix nigdy nie był gitarzystą typu technicznego, wręcz miał duże braki w kwestiach czysto technicznych, ale nadrabiał z nawiązką swoją kreatywnością, ogromnym wyczuciem i uczuciem w grze, a solówki prezentował tylko we właściwych fragmentach utworów, doskonale współpracując z resztą zespołu, a czasem usuwając się nawet w cień, ustępując miejsca innym muzykom. Pastorius natomiast grał tak, żeby całą uwagę skupiać na sobie, popisując się techniką w zupełnie nieodpowiednich momentach, gdy Zawinul grał banalny temat na brzmiącym zabawkowo keyboardzie, Shorter grał proste, ckliwe solo na sopranie, a reszta coś tam leniwie pykała na perkusjonaliach. Ten bas po prostu kompletnie nie pasuje do takiej muzyczki.

      Usuń
  19. Bardzo lubię tę płytę. Jazz nie jest moją ulubioną muzyką, ale mam wielu znajomych, którzy grają jazz, kochają jazz. Dla jazzmana liczy się improwizacja. Temat często bywa pretekstem, żeby poimprowizować. Tu nie ma chyba za dużo improwizacji, za to jest całe mnóstwo ciekawych aranżacji, rzeczy świetnie skomponowanych. Jak dla mnie, brzmienia syntezatorów Zawinula nie są plastikowe - Arp 2600 czy inne brzmienia lat 70' to moje klimaty. Pewnie narażę się niektórym, ale moje ulubione utwory na płycie to: Birdland (przebój!), Teen Town (bo super gra tam Jaco Pastorius), Juggler (piękna kompozycja Zawinula) i - o zgrozo! - A Remark You Made (może to i pościelówa, ale najwyższej klasy). Słuchałem kilku innych płyt Weather Report, ale żadna nie spodobała mi się tak, jak Heavy Weather. Mahavishnu lubię również, Herbie Hancock, Miles Davis - doceniam i lubię. Jimmy Smith i Wes Montgomery to moi mistrzowie.

    OdpowiedzUsuń
  20. Jeśli chodzi o taką muzykę, to pamiętam, że był w Polsce taki zespół Blue Cafe- byli szczególnie modni w latach 2002-03. Może nie jest to punkt w punkt to samo, ale u nich (Blue Cafe) też były takie jazzujące melodyjki, nawet parę kawałków było całkiem przyzwoitych jak na radiowe granie (chyba "Do nieba, do piekła", "You Maybe Love" (?))

    OdpowiedzUsuń
  21. Trochę stare,ale...w Blue Cafe grali rasowi jazzmani.Często bywałem wtedy w łódzkim klubiku jazzowym gdzie kilku z nich grywało dla frajdy.Naprawde dawali radę.A heavy weather jest całkiem ok.Moja przygoda z naszej zaczęła się od romantycznego woja...he i wcale mnie od poszukiwań nie odepchnęła.

    OdpowiedzUsuń
  22. Ta płyta to rzeczywiście koszmar, z jazzem toto ma niewiele wspólnego. Z trudem dobrnąłem do końca. Bronią się może 2-3 utwory i to we fragmentach. Dla fanów prawdziwego jazzu z lat 50,60 i 70: cool, bebopu czy freejazzu to bezwartościowy chłam! Omijać z daleka!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024