[Recenzja] Eric Dolphy - "Out to Lunch!" (1964)



Rok 1964 rozpoczął się niezwykle obiecująco dla Erica Dolphy'ego. Muzyk podpisał kontrakt z prestiżową wytwórnią Blue Note. Pod koniec lutego zarejestrował dla niej sesję, której efektem jest album powszechnie uważany za jego największe osiągnięcie, "Out to Lunch!". Niespełna miesiąc później wziął udział w nagraniu albumu "Point of Departure" Andrew Hilla. Planował też nagrania z freejazzowym pianistą Cecilem Taylorem. Wcześniej jednak wyruszył do Europy, gdzie koncertował u boku Charlesa Mingusa, a także pod własnym nazwiskiem (z pomocą mało wówczas znanych, lokalnych muzyków). Zupełnie niespodziewanie, 29 czerwca, świat obiegła informacja o śmierci Dolphy'ego. Muzyk zapadł w śpiączkę insulinową, a w szpitalu, do którego został przewieziony nie udzielono mu właściwej pomocy, uznając jego stan za efekt zażycia narkotyków (od których zawsze trzymał się z daleka). W tak głupi sposób zakończyła się krótka, lecz wybitna kariera tego genialnego muzyka. Przerwana została w najbardziej kreatywnym momencie, o czym świadczy zawartość "Out to Lunch!".

Wydany pośmiertnie album został zarejestrowany 25 lutego 1964 roku w Van Gelder Studio pod producenckim nadzorem Alfreda Liona. Dolphy'emu udało się zebrać na tę sesję fantastyczny skład, obejmujący muzyków, z którymi współpracował już wcześniej - Freddiego Hubbarda, Bobby'ego Hutchersona i Richarda Davisa - a także jednego, z którym nie miał okazji wcześniej grać - Tony'ego Williamsa (podpisanego jako Anthony Williams, gdyż dwa miesiące wcześniej skończył osiemnaście lat). Na albumie znalazło się pięć kompozycji autorstwa lidera. Jest to jego jedyne w pełni autorskie wydawnictwo, gdyż zawsze chętnie sięgał po cudze kompozycje (nadając im, oczywiście, zupełnie nowego charakteru).

Rozpoczynający album "Hat and Beard" to utwór dedykowany Theloniousowi Monkowi (noszącemu charakterystyczną brodę i różne nakrycia głowy). Pod względem muzycznym jest to pomost pomiędzy bopem, a bardziej awangardowymi odmianami jazzu. Zbudowany na wyrazistej linii basu Davisa, z mocną, urozmaiconą grą Williamsa, nieregularnymi ozdobnikami Hutchersona, oraz bardzo swobodnymi solówkami Dolphy'ego i Hubbarda. Partie lidera na klarnecie basowym wyraźnie zresztą zmierzają w stronę free jazzu. "Something Sweet, Something Tender" to nastrojowy utwór o jeszcze bardziej swobodnym charakterze, choć partie poszczególnych muzyków doskonale się ze sobą splatają i uzupełniają. Warto zwrócić uwagę na wstęp, z duetem klarnetu basowego i kontrabasu, przywołujący skojarzenia z kompozycją "Alone Together", zarejestrowaną przez Dolphy'ego i Davisa rok wcześniej.

Ostatni na pierwszej stronie winylowego wydania "Gazzelloni" to kolejny hołd - tym razem dla włoskiego flecisty Severina Gazzelloniego, który był jedną z największych inspiracji Dolphy'ego. Muzyk faktycznie przerzuca się tutaj na flet, jednak sam utwór jest najbardziej konwencjonalnym fragmentem albumu, ze swingująca sekcją rytmiczną i melodyjnymi solówkami. Co nie znaczy bynajmniej, że jest słaby. Wręcz przeciwnie, bardzo przyjemnie urozmaica całość. Na drugiej stronie albumu lider gra wyłącznie na saksofonie altowym. Najdłuższy na płycie utwór tytułowy zaczyna się od typowego tematu, jednak z czasem staje się mniej przewidywalny, a każdy z muzyków ma możliwość zaprezentowania swoich umiejętności. Finałowy "Straight Up and Down" to z kolei najbardziej awangardowy fragment albumu, oparty na nieregularnym rytmie, mającym imitować pijackie kroki. Tym razem instrumentaliści nie grają swoich solówek po kolei, a improwizują jednocześnie, umiejętnie unikając chaosu.

Każdy z pięciu zawartych tu utworów stanowi małe działo, a razem tworzą prawdziwe arcydzieło. "Out to Lunch!" to jeden z najwspanialszych albumów z jazzem nowoczesnym. Nie mogło być zresztą inaczej, nie przy takim składzie. Dolphy, Hubbard, Hutcherson, Davis i Williams nieustannie zachwycają tu swoim talentem, kreatywnością, wzajemną współpracą i solowymi popisami. Tacy muzycy nawet z przeciętnych kompozycji mogliby stworzyć coś wybitnego, tutaj jednak mieli do dyspozycji bardzo dobry materiał, pokazujący rozwój lidera jako kompozytora. Tym bardziej można żałować, że "Out to Lunch!" okazał się jego łabędzim śpiewem.

Ocena: 10/10



Eric Dolphy - "Out to Lunch!" (1964)

1. Hat and Beard; 2. Something Sweet, Something Tender; 3. Gazzelloni; 4. Out to Lunch; 5. Straight Up and Down

Skład: Eric Dolphy - klarnet basowy (1,2), flet (3), saksofon altowy (4,5); Freddie Hubbard - trąbka; Bobby Hutcherson - wibrafon; Richard Davis - kontrabas; Tony Williams - perkusja
Producent: Alfred Lion


Komentarze

  1. Genialny album! Masz go może na winylu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, jeszcze nie. Mam tylko CD z serii "RVG Edition" (tak samo "Empyrean Isles" Herbiego Hancocka i "Juju" Wayne'a Shortera). Jest problem ze zdobyciem jazzowych albumów na winylach, nawet takich uznanych klasyków. Niby są współczesne wznowienia, ale one nie brzmią tak, jak powinny.

      Usuń
    2. Ano właśnie... Szukałem jakiegoś wznowienia, poza Music Matters (ponad 60 euro...) nic nie ma wartego uwagi.

      Usuń
    3. Ja teraz kupuję głównie na Discogs i eBayu. W Polsce nie ma prawie nic z tego, co mnie interesuje.

      Usuń
    4. no ebay jest zajebisty ale na discogs się 2 razy naciąłem i przysłano mi nie te wydania co było w ogłoszeniu bo tam nie ma autentycznych zdjęć.

      Usuń
    5. Dotąd ze wszystkich zakupów na Discogs jestem bardzo zadowolony, a na eBayu zdarzyło mi się kupić winyl, który w jednym miejscu się zapętla i trzeba ręcznie przesuwać igłę, a w opisie nie było o tym mowy. Wadą kupowania na tych serwisach jest też to, że wysyłka często kosztuje prawie tyle samo, co płyta. Raz nawet zdarzyło mi się zapłacić więcej za dostawę, niż album. Był to "Recorded Live" Johna Handy'ego. I nie żałuję, bo w Polsce bym tego w ogóle nie dostał.

      Usuń
    6. Na Reverb (stronka z instrumentami i związanymi sprzętem) przesyłka też jest dużym problemem
      Np. widziałem stratocastera za 2200zł, ale przesyłka kosztowała grubo ponad tysiąc

      Usuń
  2. Dopiero teraz zauważyłem, że w recenzji napisałeś, że Dolphy wyruszył do Europy i koncertował z pomocą "lokalnych, nienznanych muzyków" - może i w 1964 faktycznie byli lokalni i nieznani, ale myślę że dziś trudno tak określić Hana Benninka i Mishę Mengelberga ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ktoś nie interesuje się europejską sceną freejazzową, to te nazwiska są dla niego nieznane. Na nazwiska Dolphy'ego i pozostałych muzyków grających na "Out to Lunch", raczej szybko natrafisz przy ogólnym poznawaniu jazzu. A w tamtym czasie byli bardzo popularni i zapewne regularnie pisały lub mówiły o nich media branżowe. Natomiast europejski free jazz to zawsze była nisza. Zapewne nawet taki Brötzmann jest dużo mniej znany od muzyków z "Out to Lunch", nawet wśród jazzowych słuchaczy. Tym bardziej wymieniona przez Ciebie dwójka. Sam jestem zdumiony, że Bennink gra na aż tylu znanych mi albumach (Mengelberga słyszałem prawdopodobnie tylko na "Last Date", zarejestrowanym podczas tych europejskich występów Dolphy'ego), bo raczej nie widuję tego nazwiska w różnych opracowaniach na temat jazzu, które czytałem. Tak naprawdę kojarzyłem go tylko z gry na "Actions" i "Machine Gun", choć słyszałem więcej płyt z jego udziałem. To wszystko było jednak później, więc tak naprawdę zdanie, że Dolphy koncertówał (...) z pomocą nieznanych, lokalnych muzyków, jest poprawne. Zmieniłem jednak nieznanych na mało wówczas znanych, żeby było poprawniej ;)

      Usuń
    2. Czepiałem się jedynie słówek, i tak to jedna z moich ulubionych recenzji na twoim blogu ;). Masz w planach jeszcze jakoś w przyszłości wrócić do Dolphy'ego, czy nieszczególnie? Koncertówki z Five Spot przychodzą mi do głowy, skład równie świetny co muzyka. Last Date też jest niczego sobie.

      Usuń
    3. W planach nie mam, ale wszystko jest możliwe, niczego nie wykluczam ;)

      Usuń
  3. Wspaniały album, chyba obok Astigmatic moja ulubiona płyta post bopowa. Strasznie mi się podoba gra sekcji rytmicznej na tym albumie. Odnoszę wrażenie że Williams pozwala sobie tu na o wiele swobodniejsze granie niż np. na Miles Smiles.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)