[Recenzja] Art Bears - "Hopes and Fears" (1978)



Na początku 1978 roku grupa Henry Cow (z nową basistką, Georgie Born) przystąpiła do nagrywania kolejnego albumu. Okazało się jednak, że muzycy nie mają spójnej wizji tego wydawnictwa. Materiał, skomponowany głównie przez Freda Firtha i Chrisa Cutlera, zdaniem Tima Hodgkinsona i Lindsay Cooper był za bardzo zorientowany na utwory z partiami wokalnymi. W ramach kompromisu, postanowiono wydać dwa różne albumy. Większość nagrań ze styczniowej sesji została przejęta przez Art Bears - zespół sformowany przez Firtha, Cutlera i Dagmar Krause. W marcu trio nagrało już samodzielnie cztery dodatkowe utwory, a w maju całość ukazała się na albumie "Hopes and Fears". W lipcu Henry Cow (bez Krause i Born) wrócił do studia i nagrał kilka instrumentalnych utworów, które wraz z niewykorzystanym materiałem ze styczniowej sesji wypełniły wydany w następnym roku album "Western Culture". Był to ostatni w pełni premierowy, niearchiwalny materiał sygnowany nazwą Henry Cow, natomiast trio Art Bears nagrało później jeszcze dwa albumy.

Utwory zawarte na "Hopes and Fears" są w większości dość krótkie, ale bardzo treściwe. Pozbawione struktur, cały czas się rozwijające, pełne atonalnych dźwięków i dysonansów, stanowiących podkład dla zawodzenia Krause. To wszystko niewiele ma już wspólnego z rockiem progresywnym, zmierza raczej w stronę kameralnej awangardy. A wpływy jazzowe tym razem ustąpiły miejsca wyraźnymi nawiązaniami do folku - przede wszystkim w utworach "Terrain", "The Dance" i "Moeris Dancing". Te folkowe wstawki to jedne z bardziej przystępnych momentów albumu, choć całe utwory są bardzo zakręcone i awangardowe. Bardziej konwencjonalnie zespół wypada w ładnej fortepianowej balladzie "The Pirate Song", a także w najdłuższym na płycie, ośmiominutowym "In Two Minds". Ten ostatni to zresztą najbardziej kontrowersyjny utwór, jaki kiedykolwiek został nagrany przez Henry Cow lub Art Bears, wliczając w to album "Desperate Straights". Budzący tak wielkie zdumienie swoją... zwyczajnością. Jest to utwór o zdecydowanie rockowym charakterze, momentami brzmi jak The Who (a konkretnie "Baba O'Riley") - muzycy zresztą nie zaprzeczali, że zespół ten był dla nich inspiracją. Wyszło jednak ciekawie, uwagę zwracają zwłaszcza świetne partie basu. Fajnie, że członkowie zespołu są tak wszechstronni.

"Hopes and Fears" to muzyka trudna, z początku mogąca drażnić i zniechęcać, wymagająca wielu przesłuchań. Z czasem jednak coraz bardziej zachwycająca swoim wyrafinowaniem, pomysłowymi aranżacjami oraz swoją różnorodnością, przy zachowaniu bardzo spójnego charakteru całości. Takie albumy, jak ten, udowadniają, że po roku 1977 wciąż powstawała interesująca i ambitna muzyka.

Ocena: 9/10



Art Bears - "Hopes and Fears" (1978)

1. On Suicide; 2. The Dividing Line; 3. Joan; 4. Maze; 5. In Two Minds; 6. Terrain; 7. The Tube; 8. The Dance; 9. The Pirate Song; 10. Labyrinth; 11. Riddle; 12. Moeris Dancing; 13. Piers

Skład: Dagmar Krause - wokal; Fred Frith - gitara, skrzypce, altówka, pianino, fisharmonia, ksylofon, gitara basowa (6,7); Chris Cutler - perkusja i instr. perkusyjne, szumy; Tim Hodgkinson* - organy, klarnet, pianino (9); Lindsay Cooper* - fagot, obój, saksofon sopranowy, flet; Georgie Born* - gitara basowa, wiolonczela, wokal (4)
Producent: Dagmar Krause, Fred Frith, Chris Cutler i Etienne Conod

*oprócz utworów 6-8 i 13


Komentarze

  1. Panie Pawle same rewelacyjne płyty 9/10 albo 10/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się pisać o tym, co najbardziej zasługuje na polecenie ;)

      Usuń
  2. Ta płyta to jakieś nieporozumienie.Kiedyś zachęcony przez kolegę wielkiego miłośnika wszelakiej awangardy,postanowiłem posłuchać tej muzyki i myślę, ba, ja jestem tego pewien nigdy już nie wrócę do tego albumu.Może jestem za mało osluchany z tego typu graniem,a może po prostu to nie mój cyrk i nie moje małpy. Nie słyszę tam nic co uzasadnialoby tak wysoką ocenę. Dla mnie ten album będzie kojarzył się ze znudzeniem i irytacja.Potrafię docenić dobrą muzykę. Chętnie słucham Davisa, Dolphy'ego ale też klasyki rocka czy zespołów pokroju Voivod czy Death i niektóre albumy tych wykonawców należą do dzieł szczególnie wymagających. I tych dzieł słucham z przyjemnością i zainteresowaniem po dziś dzień. Natomiast nie słyszę nic intrygujacego na tej płycie.Dla mnie jest to tylko pseudoartystyczny bełkot jakiego wtedy nie brakowało, a jaki teraz zwykło nazywać się nkr-ami. Kanon rocka jest tylko jeden.Zaś zespoły które z różnych przyczyn nie przetrwały lub przepadły nie są warte by o nich wspominać.
    Wtedy im nie wyszło z różnych powodów. Może zła promocja,może po prostu natłok wykonawców. Nie wiem.
    Ale wiem jedno obecnie różne wytwórnie(a zwłaszcza Repertoire Rec),próbują nam wmówić że odnaleźli nieznane perły. To nieprawda.
    Jeżeli ktoś się niczym nie wyróżnia to przepada. Jeżeli zespół nie ma pomysłu jak się wyróżnić to przepada.
    A ten album choć nie jest nkr-em dla mnie sprawia takie wrażenie. Wiele się nasluchalem i naczytalem jaki ten zespół był wplywowy w swoich kręgach.Ja tego nie słyszę. Przykro mi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytając ten stek bzdur nie wiem, czy mam się śmiać, czy załamać. Serio uważasz, że popularność ma jakiekolwiek przełożenie na jakość? No to polecam włączyć radio, ustawić stacje typu Anty-Muzyka, i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście te wszystkie ramsztajny, nu metale czy inne pop punki są bardziej warte przypominania, niż twórczość wykonawców, którzy mieli większe pojęcie o muzyce i tworzyli z pobudek artystycznych, a nie merkantylnych, co było jedną z przyczyn, dla których im się nie powiodło? Wydawałoby się oczywiste, że o sukcesie komercyjnym decyduje przede wszystkim promocja - trzeba być bardzo naiwnym, żeby sądzić, że to sama muzyka o tym decyduje. I chyba nie mieć nigdy żadnego kontaktu z radiem, prasą muzyczną, ani dostępu do internetu. Po drugie, popularniejsza jest muzyka prostsza, łatwiejsza w odbiorze, niż ta wymagająca od słuchacza. Trudno, żeby taki zespół, jak Art Bears konkurował np. z Pink Floyd, skoro grał znacznie mniej przystępnie i nie dysponował finansowym wsparciem fonograficznego giganta.

      Oczywiście, w kanonie są wykonawcy, którzy umiejętnie łączyli przystępność z ambicjami, ale przeważa tam zupełnie bezwartościowy chłam. Natomiast poza kanonem można znaleźć mnóstwo wartościowej muzyki (Davis, Dolphy - to przecież też nie są wykonawcy wyskakujący z lodówki, tylko tacy, których bez pewnego wysiłku się nie odkryje), nierzadko znacznie lepszej pod względem artystycznym, choć i tam nie brakuje wszelkiej maści epigonów. Dlatego wszelkie uogólnianie to zwykła ignorancja. Ale jak chcesz się tak ograniczać, to tylko na tym stracisz.

      A powyższy album nie jest żadnym nieporozumieniem. To Ty wykazujesz się brakiem zrozumienia.

      Usuń
    2. Nie uważam, że popularność ma znaczenie i nigdy nie słucham muzyki na zasadzie o ten zespół jest znany i wszędzie chwalony to muszę słuchać. Nie.Wręcz odwrotnie - wolę słuchać czegoś co sam odkryłem. Natomiast jeśli chodzi o wspomniane przeze mnie nkr-y to sprawa jest prosta. Ale powtórzę jeszcze
      raz aby już zamknąć ten temat.Zespoły które zaczynały w latach 60tych i 70tych miały dużo trudniej niż teraz,bo nie było aż takich możliwości promocyjnych,nie było Internetu itd., a więc musieli polegać na umiejętnościach, swojej muzyce i szczęściu. Trzeba było czymś się wyróżnić i liczyć na to że publiczność się na tym pozna. Ci,którym się udało mogli działać dalej.Zaś cała reszta przepadła w niebycie zapomnienia by powrócić jako nieznany kanon rocka.
      Podsumowując - chodziło mi o to,że te zespoły przepadły albo z braku szczęścia,albo wynikało to z ilości wykonawców którzy zabiegali o względy publiczności. A zatem jeden się spodobał i grał dla ludzi,a inny pozostał w piwnicy czy sali prób licząc na swoją szansę. I nie twierdzę że wszyscy Ci,którzy są uznawani teraz , podkreślam teraz za nkr byli kiepskimi muzykami.Ale widocznie Ci którzy przetrwali mieli ciekawsze pomysły. Dlatego nie widzę sensu w szukaniu czegoś ciekawego wśród nich bo ich czas już minął. To co proponowali ktoś inny przedstawił w dużo lepszej formie.
      I jeszcze jedna sprawa - wracam myślą do albumu Art Bears.Moja opinia jest negatywna bo taki był mój odbiór tej muzyki.I nie będę na siłę wmawial sobie że muszę polubić czy docenić ten album bo ten czy inny recenzent wystawił mu najwyższą notę i nazwał dziełem.Ja nie odbieram przyjemności podziwiania muzyki nawet jeśli mnie osobiście ona nie rusza.Bo sztuka musi poruszać, oddziaływać na odbiorcę ale nie jest nigdzie określone i zaznaczone,że na każdego w taki sam sposób.I słowa te mogę odnieść do wielu opisanych tutaj albumów, które dostały wysokie noty,a które dla mnie na takie nie zasługują.

      Usuń
    3. A jeszcze inni nie zdobyli popularności wśród mas, bo po prostu grali muzykę zbyt trudną, wymagająca od słuchacza otwartości na elementy zaczerpnięte z muzyki klasycznej, poważnej awangardy czy jazzu, akceptacji braku piosenkowych struktur, wyrazistych melodii, rozpoznawalnych motywów czy efektownych solówek. Ich twórczość była zbyt bezkompromisowa, nie próbowała przypodobać się masom. Muzycy chcąc realizować swoje artystyczne ambicje, świadomie tworzyli muzykę dla wąskiego grona odbiorców. Ale jeśli robili to dobrze, to są cenieni przez tych odbiorców.

      To kolejna bzdura, że ci popularniejsi wykonawcy widocznie mieli ciekawsze pomysły. Otóż nie. Mieli po prostu bardziej komercyjne pomysły.

      W swoich muzycznych poszukiwaniach trafiłem na mnóstwo zapomnianych / nieznanych wykonawców, którzy faktycznie nie oferowali niczego ciekawego, a jedynie powielali cudze pomysły. Ale odkryłem też wielu bardzo oryginalnych wykonawców, w rodzaju właśnie Art Bears, ale też np. Henry Cow, Magmy, Captaina Beefhearta, Comus, czy licznych przedstawicieli sceny Canterbury lub krautrocka. I ich muzyka oferuje rzeczy, których nie znajdę u bardziej znanych wykonawców. Rzeczy, które poszerzają moje muzyczne horyzonty, otwierają na inne gatunki. Ale także rzeczy, które zapewniają mi znacznie głębsze doznania estetyczne czy emocjonalne, niż prostsza muzyka oferowana przez popularniejszych wykonawców.

      Każdego wykonawcę trzeba oceniać indywidualnie, a nie uogólniać i wrzucać do jednego wora rożne rzeczy.

      A skoro oceniasz muzykę wyłącznie na podstawie swoich subiektywnych odczuć, to nie powinieneś o czymś pisać, ze jest "nieporozumieniem", tylko ograniczyć się do tego, że Ci się nie podoba. O rzeczywistej wartości decydują obiektywne wartości, a nie upodobania jednostki.

      Usuń
  3. Zgadzam się,że nie powinienem pisać o tym albumie określając go jako nieporozumienie.To rzeczywiście nieodpowiednie słowo. Większość obecnej mainstreamowej muzyki bardziej zasługuje na takie określenie. Myślę, że wystarczyło by gdybym powiedział, że to ja nic dla siebie nie znajduję mimo iż jest on w jakiś sposób ciekawy i odważny. Po prostu nie odpowiada mi ta estetyka,słuchając tego albumu nie odczuwam pozytywnych emocji.Powiem tak drażni mnie ta muzyka i może stąd pochodzi moja niechęć do tego albumu.Dlatego chciałem zaznaczyć inny punkt widzenia,który każe stanąć mi w opozycji do pozostałych opinii na jego temat.A podejrzewam że gdybym mógł włączyć się do szerszej dyskusji na temat Art Bears to znalazło by się więcej osób o podobnym spojrzeniu choćby na ten album.Bo nie wierzę, zresztą to jest niemożliwe, że przez każdą osobę byłby traktowany tak samo pozytywnie.Każde dzieło można poddać krytyce i to niekoniecznie obiektywnej wyłącznie. Bo recenzja jest subiektywnym zapisem wrażeń który, owszem ma być poparty obiektywnymi faktami,ale jednak przefiltrowanymi przez jednostkową wrażliwość i odbiór. Powiem jeszcze inaczej:jeśli w dziewięciu recenzjach album zespołu X uznawany jest za wartościową rzecz to czy dziesiąty recenzent nie ma prawa wyrazić innej opinii.Nie musi.Może to zrobić jeśli rzeczywiście zgadza się z ogólnym zachwytem.Ale gdy jest inaczej powinien to odnotować. Ja piszę tylko o tym ,że ta płyta do mnie nie przemawia.Nie widzę w niej tych pozytywów które uzasadniają wysoką ocenę. Ale mógłbym tak napisać o wielu innych płytach i wyszło by na to samo.Jeszcze jeden przykład - wielu ludzi zachwyca się albumem Coltrane'a "Ascension", a ja za nim nie przepadam.Nie słyszę na nim muzyki choć grają muzycy.I nie mam takiego obowiązku. Nie mam też obowiązku się nim zachwycać tylko dlatego ze ktoś kiedyś uznał go za dzieło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzje nie powinny skupiać się wyłącznie na subiektywnych odczuciach recenzenta. Tak naprawdę subiektywna opinia ma znaczenie tylko dla osoby ją wygłaszającej. Dla mnie najmniej istotną informacją jest to, czy recenzentowi się coś podobało czy nie. Recenzja powinna być bardziej uniwersalna i odnosić się także do obiektywnych walorów dzieła. Wtedy będę wiedział, czy jest to coś, co może mnie zainteresować. A dobrze napisana recenzja tego typu może pozwolić mi zrozumieć album, którego sam nie doceniłem. Wytłumaczyć dlaczego jest to wartościowe, umożliwić spojrzenie na dzieło z innej perspektywy.

      A ambitna muzyka ma to do siebie, że przy pierwszych przesłuchaniach może wydawać się zwykłym zgiełkiem. I to słuchacz musi wyjść ze swojej strefy komfortu, żeby zrozumieć coś innego, niż lubi słuchać. Zastanowić się, co innych w tym zachwyca i dlaczego. Spróbować znaleźć w tym coś dla siebie. Na tym właśnie polega muzyczny rozwój. Mnie też nie od razu przekonywało Art Bears czy freejazzowy Coltrane, ale stopniowo zacząłem doceniać, a potem zaczęła mnie zachwycać taka muzyka.

      Oczywiście, że nie masz obowiązku lubić muzyki wartościowej pod względem obiektywnym. Ale też nie ma sensu, żebyś pisał o niej w negatywny sposób, nie mając tak naprawdę do powiedzenia nic, co faktycznie podważałoby jej obiektywną wartość. To niczemu nie służy.

      Usuń
  4. Wychodzi na to,że pisząc swoją recenzję też powinienem napisać iż jest to świetna płyta. Wypunktowac obiektywnie jej walory,wskazać ewentualne wady i polecić otwartym słuchaczom.
    Nawet jeśli ja nie słyszę tego,że album ten jest tak dobry.
    Cóż, czytałem kiedyś o tym,że recenzja oprócz tego że ma być obiektywna,powinna też zawierać subiektywny stosunek recenzenta do dzieła, który dzięki swojemu rozeznaniu i wiedzy,ale też odczuciom potrafi stwierdzić czy dany album jest wart uszu innych ludzi.Bo obiektywnie można z całą pewnością ustalić jaki to gatunek,czy instrumentalisci potrafią grać, stwierdzić czy utwory mają określoną strukturę, dostrzec wpływy, inspiracje,a i nawet zapożyczenia.
    Na podstawie tego ukształtować obraz dzieła, ale jest on wyrazicielem swojej opinii.Zostawia z nią słuchaczy i oni decydują czy im się to podoba czy też nie.
    Ale nie ma obowiązku powielać innych recenzji.Bo nawet jeśli obiektywnie wielu dziennikarzy wychwala jakiś album wymieniając wszystkie jego cechy dzięki którym uchodzi za wplywowy,oryginalny to może pojawić się recenzja w której będzie zupełnie inne podejście do albumu,niekoniecznie upatrujace w nim czegoś wyjątkowego.
    Nawet słynny In The Court Of The Crimson King w momencie wydania wychwalany pod niebiosa przez większość recenzentów został zjechany przez Pana Roberta Christgaua.Oczywiście to tylko jeden z może nielicznych przykładów tak radykalnej oceny.Ale dla mnie album Art Bears to właśnie 'ersatz shit'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, recenzja jest publicystycznym gatunkiem dziennikarskim, więc powinna zawierać opinie recenzującego.

      Tylko, że jeśli recenzent będzie się opierał wyłącznie na subiektywnych odczuciach, niepodpartych żadną wiedzą z zakresu muzykologii czy historii muzyki, ani odniesieniami do rzeczywistej wartości dzieła, a jedynie pisał, że nie podoba mu się to, nie odpowiada mu tamto, itd., to z takiej recenzji nie wynika absolutnie nic poza tym, że autorowi nie podoba się opisywane dzieło. A ja się pytam: co mnie to obchodzi, że komuś się coś nie podoba?

      Czy innego, jeśli autor negatywnej opinii wykaże, że omawiane dzieło jest np. wtórne i poda odpowiednie przykłady, albo udowodni, że muzycy nie posiadają wystarczających umiejętności do wykonywania danego rodzaju muzyki. Taka krytyka ma sens, bo jednocześnie edukuje słuchacza, który może się czegoś dowiedzieć i być może stwierdzi, że faktycznie słuchana przez niego muzyka nie jest tak dobra, jak sądził, po czym zainteresuje się czymś ambitniejszym.

      Natomiast subiektywna opinia jakiegoś anonimowego gościa z internetu, że coś mu się nie podoba, nie ma żadnej wartości dla nikogo, poza nim samym.

      Usuń
  5. Zgadza się.Może po prostu moja opinia jest zbyt emocjonalna. Może powinienem podejść do tej płyty bez uprzedzeń.Może lepiej posłuchać jej w spokoju i wtedy wyrazić swoje zdanie.
    A nie chciałbym robić krzywdy muzyce,zniechęcać innych do posłuchania tego czy innego wykonawcy.
    Przyznaję - sama moja opinia o tym albumie jakoby był irytujący i mnie drazniacy nie dowodzi niczego.Pokazuje wyłącznie że tej muzyki nie lubię do czego oczywiście mam prawo.Ale może kiedyś się ona zmieni.Wraz z odsluchiwanymi kolejnymi albumami,poznanymi wykonawcami,co oczywiste z podobnych kręgów bo tylko wtedy będę miał odpowiedni punkt odniesienia.
    A przy okazji mam pytanie - co Pan sądzi o zespole Spirogyra?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Spirogyra już rozmawialiśmy pod jedną z recenzji Caravan, odsyłam pod ten link.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)