[Recenzja] Wayne Shorter - "Night Dreamer" (1964)



Wayne Shorter to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych jazzowych saksofonistów i kompozytorów. Sławę przyniosły mu przede wszystkim występy z Jazz Messengers Arta Blakeya, kwintetem Milesa Davisa, oraz z własnym Weather Report. Zdecydowanie mniej uwagi poświęca się jego solowym dokonaniom. A szkoda, bo są równie interesujące. Shorter zadebiutował w roli lidera w 1960 roku albumem "Introducing Wayne Shorter", wydanym przez wytwórnię Vee-Jay (dwa lata później jej nakładem ukazał się jeszcze "Wayning Moments", a w latach 70. archiwalny "Second Genesis"). Jednak swoje największe dzieła nagrał po przejściu pod skrzydła Blue Note. Pierwszym albumem nagranym dla tej wytwórni był "Night Dreamer".

Materiał został zarejestrowany 29 kwietnia 1964 roku (mniej więcej w tym czasie Wayne dołączył do zespołu Davisa) w studiu Rudy'ego Van Geldera, pod producenckim nadzorem Alfreda Liona. W sesji uczestniczył prawdziwie gwiazdorski skład: pianista McCoy Tyner, perkusista Elvin Jones, basista Reggie Workman i trębacz Lee Morgan. Chyba nie przypadkiem każdy z nich miał na koncie współpracę z Johnem Coltrane'em (Morgan grał na "Blue Train", a pozostała trójka dołączyła do jego kwartetu na początku lat 60., Tyner i Jones pozostali w nim aż do przełomu lat 1965/66). W końcu to właśnie Trane był mentorem i główną, przynajmniej w tamtym czasie, inspiracją Shortera. Na "Night Dreamer" złożyło się sześć kompozycji lidera, wyraźnie inspirowanych wczesnymi dokonaniami Coltrane'a.

Całość ma dość minorowy, nocny nastrój. Album pięknie rozpoczyna utwór tytułowy, z niemal spirytualną grą sekcji rytmicznej, będącą tłem dla nośnego tematu sekcji dętej i indywidualnych popisów Shortera, Morgana i Tynera, z których błyszczy przede wszystkim ten lidera. Podobny klimat przynosi "Oriental Folk Song", oparty na motywie starej chińskiej pieśni. Znów zachwycają solówki saksofonisty. Jednocześnie można zauważyć, że w tej modalnej stylistyce nie do końca odnajduje się hardbopowiec Morgan. Jego partiom nie można nic zarzucić, poza tym, że nie do końca pasują do klimatu tego albumu. Z wyjątkiem dwóch nagrań, które same w sobie zdają nieco wyrwane z kontekstu całości - "Virgo" to urokliwa, ale nieco sentymentalna i dość staroświecka ballada, natomiast "Charcoal Blues" to też nieco archaiczny (poza solówkami Shortera) blues. Podobne utwory zdarzały się jednak także na albumach Trane'a. "Black Nile" i "Armageddon" to natomiast kolejne modalne, post-bopowe kawałki, z charakterystycznym dla tego albumu klimatem i porywającymi popisami lidera.

Na "Night Dreamer" słychać już wielki talent Wayne Shortera, zarówno jako kompozytora, jak i instrumentalisty. Jednak ten album to dopiero skromna zapowiedź jego największych dzieł. Trochę zabrakło tutaj lepszego zgrania między całym składem. Shorter trochę za bardzo przejął się rolą lidera, nie zostawiając wiele miejsca dla sekcji rytmicznej. Do tego niezbyt trafiony okazał się wybór trębacza. Sam materiał jest natomiast lekko niespójny, lecz w większości naprawdę udany i warty poznania.

Ocena: 7/10



Wayne Shorter - "Night Dreamer" (1964)

1. Night Dreamer; 2. Oriental Folk Song; 3. Virgo; 4. Black Nile; 5. Charcoal Blues; 6. Armageddon

Skład: Wayne Shorter - saksofon; Lee Morgan - trąbka; McCoy Tyner - pianino; Reggie Workman  - kontrabas; Elvin Jones - perkusja
Producent: Alfred Lion


Komentarze

  1. Nie znam lepszego duetu trąbka Sax jak lee i Shorter, na każdym albumie dają wyjątkowy popis zrozumienia, jeśli posłuchasz albumów lee morgana, również z kompozycjami Shorter jak np. The gigolo zmienisz zdanie diametralnie... Dla przykładu Miles Davis przy Lee Morganie to pionek gry technicznej i ratuje go prawie zawsze znakomity skład, zarówno 1 i drugi wielki kwintet. Za to kompozycje Shortera z lat 60 to kwintesencja klimatu jazzu i realizacji własnych pomysłów... poza Hubbardem, nie miał lepszych kompanów do wspólnego grania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko ja nie twierdzę, że Morgan nie miał zdolności porozumiewanie się z innymi instrumentalistami, ale że na tym konkretnym albumie nie odnalazł się w jego stylistyce. To są dwie zupełnie różne kwestie. A Davis wcale nie opierał się na technice.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)