[Recenzja] Black Sabbath - "The End: 4 February 2017, Birmingham" (2017)



Szanuję Black Sabbath za podjęcie decyzji o zakończeniu kariery. Mam nadzieję, że muzycy pozostaną konsekwentni i nie dadzą się namówić na kolejne koncerty lub sesje nagraniowe. Tak zasłużony dla muzyki rockowej zespół nie powinien skończyć jako kolejna kapela, która nie potrafi zejść ze sceny i rozmienia się na drobne, wydając coraz słabsze albumy. Na chwilę obecną, Black Sabbath zakończył działalność 4 lutego bieżącego roku, występem w rodzinnym Birmingham. Tak ważne wydarzenie musiało zostać udokumentowane - przed kilkoma dniami do sklepów trafił zapis tego koncertu, zatytułowany, niezwykle oryginalnie, "The End" (wydany zarówno na CD, jak i DVD). Niestety, nie jest to idealne zwieńczenie dyskografii grupy.

Setlista ostatniego występu była bardzo przewidywalna. Na repertuar złożyły się wyłącznie utwory z pierwszych siedmiu albumów, z naciskiem na trzy najwcześniejsze. Szkoda, że zabrakło tu reprezentantów "Never Say Die" i "Trzynastki". Zwłaszcza, że utwory z tego drugiego mogłyby pokazać, że zespół także w XXI wieku ma coś ciekawego do zaproponowania, a nie tylko odcina kupony od swoich dokonań sprzed ponad czterech dekad. Byłoby też fajnie, gdyby muzycy zagrali jakieś mniej oczywiste kawałki z klasycznego okresu ("The Warning", "Wheels of Confusion" lub "Solitude" - to by było coś!). Jedyną niespodzianką jest trzyminutowy, instrumentalny kolaż fragmentów "Supernaut", "Sabbath Bloody Sabbath" i "Megalomania" (szczerze mówiąc, wolałbym usłyszeć pełne wykonania dwóch pierwszych). Z drugiej strony, nawet temat przebojów nie został w pełni wyczerpany (brakuje chociażby "Sweet Leaf"). Niespecjalnie przekonuje mnie także samo wykonanie. Wokal Ozzy'ego często brzmi po prostu okropnie (np. w "Black Sabbath" i "Hand of Doom"), a z powodu jego bardziej ograniczonych możliwości, instrumentaliści musieli grać nieco wolniej i niżej, przez co utwory stały się aż nadto ociężałe. Przynajmniej przeplatające się partie gitar Iommiego i Geezera wypadają niemal równie porywająco, co w wersjach studyjnych. Nie wątpię, że słuchanie na żywo trzech oryginalnych członków grupy było wyjątkowym przeżyciem. Nie widzę jednak powodu, by w warunkach domowych słuchać takiej nic nie wnoszącej koncertówki, mając do wyboru albumy studyjne z lepszymi wykonaniami.

"The End: 4 February 2017, Birmingham" to wydawnictwo wyłącznie dla najbardziej zagorzałych wielbicieli Black Sabbath, którzy muszą mieć, lub chociaż znać wszystko, co ukazało się pod szyldem grupy. Osobiście, zamiast kolejnej poreaktywacyjnej koncertówki (cztery lata temu ukazał się przecież "Live... Gathered in Their Masses", również nic nie wnoszący do dyskografii), wolałbym żeby w końcu wydano oficjalnie jakiś porządny materiał z lat 70. - chociażby świetny występ z 1970 roku w Paryżu, podczas którego zespół aż roznosiła młodzieńcza energia. Coś, czego tutaj brakuje. Choć, biorąc pod uwagę wiek i stan zdrowia muzyków, mogło być znacznie gorzej.

Ocena: 5/10



Black Sabbath - "The End: 4 February 2017, Birmingham" (2017)

CD1: 1. Black Sabbath; 2. Fairies Wear Boots; 3. Under the Sun; 4. After Forever; 5. Into the Void; 6. Snowblind; 7. War Pigs; 8. Behind the Wall of Sleep; 9. N.I.B.
CD2: 1. Hand of Doom; 2. Supernaut / Sabbath Bloody Sabbath / Megalomania; 3. Rat Salad; 4. Iron Man; 8. Dirty Women; 9. Children of the Grave; 10. Paranoid

Skład: Ozzy Osbourne - wokal; Tony Iommi - gitara; Geezer Butler - gitara basowa; Tommy Clufetos - perkusja; Adam Wakeman - instr. klawiszowe i gitara
Producent: Jeremy Azis


Komentarze

  1. Fajnie, że od czasu do czasu pojawia się dla odmiany coś z tego roku :) Koncertówkę Iron Maiden, jeszcze gorzej ocenioną na RYMie też zrecenzujesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to robię ;)

      Obecny rok, niestety, strasznie rozczarowujący. Ale może dlatego, że na bieżąco jestem tylko z rockowymi wydawnictwami, a w innych gatunkach dopiero nadrabiam zaległości sprzed dekad.

      Usuń
  2. Niestety, prawda. Przynajmniej Mayall, Plant i King Gizzard... się wykazali. Może jeszcze ze 2,3 rodzynki bym wskazał, choć Tobie raczej by nie podeszły. A tak lipa straszna, obecnie z nadchodzącym Neilem Youngiem żywię największe nadzieje.

    Żeby nie odejść tak całkiem od recenzji tej koncertówki, to trudno mi się nie zgodzić. Instrumenty dają radę, ale wokal Ozzyego jest męczący przez duże M. Ten facet nie ma już po prostu siły śpiewać. Mam wrażenie, że każda wydobywana przez niego głoska może go kosztować zawał serca. A jak nieudolnie próbuje odtworzyć ten fantastyczny, pełen rozpaczy śpiew z utworu "Black Sabbath".... aż przykro to słyszeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. King Gizzard w tym roku wydali więcej przeciętnych/słabych albumów, niż dobrych ;) Jeżeli znasz coś jeszcze fajnego, to możesz polecić, a nuż podejdzie.

      Mam nadzieję, że teraz, gdy Black Sabbath zakończył działalność, oprócz kolejnych składanek z tym samym materiałem z lat 70., będą ukazywać się też jakieś ciekawe archiwalne materiały premierowe. To wstyd, żeby tak ważny zespół nie miał ani jednej porządnej koncertówki z lat największej świetności. W archiwach na pewno mają dużo materiałów w dobrej jakości, np. wspomniany występ z Paryża, albo z California Jam '74, skoro ich fragmenty zostały oficjalnie wydane.

      Usuń
  3. Występ z Paryża powinien być dawno opublikowany w całości. Niewiele dali tak świetnych koncertów. Za California Jam '74 też jak najbardziej optuję.

    Pisząc, że King Gizzard się wykazało, miałem oczywiście na myśli "Flying Microtonal Banana", a nie wszystko, co w tym roku wydali. Ale czego się spodziewać, skoro wydają 4 albumy rocznie i z rocka psychodelicznego skaczą trochę bezmyślnie do jazzu, który niezbyt im wychodzi :D

    Z tego roku całkiem przyjemnie słuchało mi się nowego Boba Segera i Vana Morrisona. Podobał mi się też 4. album Havok, nawet Europe na tle wszystkiego, co do tej pory słyszałem, wypadł nienajgorzej. Natomiast świąteczny album Cheap Trick był tak żałosny, że aż się śmiałem, słuchając go (robiłem to w zasadzie tylko na potrzeby zrecenzowania), a to też postrzegam jako pewien rodzaj przyjemności. Ale zaznaczam, mogę je polecić, lecz z nie do końca czystym sumieniem. Jako czytelnik tej strony trochę już poznałem Twój gust i mogą nie podejść. Trudno mi wskazać coś naprawdę dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam bootlegowe DVD z występem z Paryża, ale jakość jest tak tragiczna, że nie da się tego oglądać. Ale na YouTube jest/był w całkiem dobrej jakości.

      Więc tak: twórczości Boba Segera (to on oryginalnie wykonywał "Turn the Page", skowerowany przez Metallikę?) i Havoc są mi całkiem obce, więc nie wiem czego się spodziewać; Van Morrison nagrał sporo dobrych albumów, ale to było prawie pół wieku temu, a co grał później nie wiem; za to poprzedni album Europe jest ich najlepszym w karierze (choć to i tak raczej drugorzędny hard rock). Albumy świąteczne praktycznie zawsze są porażką (może z wyjątkiem Jethro Tull, ten ich jest całkiem przyzwoity), a Cheap Trick poznałem lata temu i szybko mnie znudzili. W grudniu planuję nadrabiać tegoroczne zaległości, więc pewnie przesłucham też te (poza CT).

      Swoją drogą, można wiedzieć gdzie recenzujesz? ;)

      Usuń
  4. No to po kolei:
    - Tak, Bob Seger oryginalnie wykonywał "Turn The Page"
    - Po Havoc możesz się spodziewać thrash metalu hołdującego Wielkiej Siódemce. Po Segerze - łagodnych, przyjemnych ballad rockowych, takich do posłuchania w samochodzie.
    - Można wiedzieć :) Piszę recenzje muzyczne, raczej hobbistycznie niż zarobkowo, dla "Polformance". Jest to magazyn uczelni na której studiuję, a który od pewnego czasu ma również swoją wersję internetową. Teraz zajmuję się tylko nowościami. Bardzo chciałbym pisać też o starociach, ale trochę się boję stać kopią m.in. tego portalu :D Prędzej czy później na pewno zacznę opisywać różne albumy z różnych dziejów, choć chyba na oddzielnej stronie.

    Jeśli jesteś ciekaw, to rzucam przykładowe linki. Wszelka krytyka mile widziana :) Oczywiście nie tylko piszę na tym portalu, bo "recenzje" to tylko jedna z zakładek. Ale recenzje muzyczne są tam tylko moje i raczej prędko się to nie zmieni.

    http://polformance.umcs.pl/2017/04/niekonczace-sie-pozegnanie-z-purpura-recenzja/

    http://polformance.umcs.pl/2017/10/nie-taki-europe-straszny-jak-sam-sie-maluje/


    OdpowiedzUsuń
  5. W temacie omawianej koncertówki to jeszcze nie słuchałem ale recenzja i setlista jakoś mnie nie zachęcają. Kocham Black Sabbath ale jak widze kolejną płytę koncertową z niemal identycznym repertuarem co Reunion to krew mnie zalewa. Dlaczego zespół nie zrobił swoim fanom niespodzianki i nie włączył do setlisty utworów mało ogranych, chociażby wspomniane Solitude czy też Killing Yourself to Live. Megalomanię też možna by zagrać w całości, chociaż pewnie Ozzy wokalnie nie dałby rady. Jako wielki fan Sabbath czuję się jednak w obowiązku posłuchać tego albumu ale poczekam na odpowiedni impuls.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta płyta jest po prostu zła. Bez energii, bez jaj, bez artyzmu. Black Sabbath zakończył żywot nie z hukiem, lecz ze skowytem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Panie, bo jak się w 2017 roku słucha płyt z kręgu klasycznego rocka, to trudno wśród nich coś ciekawego znaleść. Poza wspomnianym King Gizzard and the Lizard Wizard - Flying Microtonal Banana (i może jeszcze nowym Kairon; IRSE! i nowym Wobblerem, chociaż te albumy tracą przy bliższym poznaniu) nie znam niczego godnego uwagi. Dlatego polecam jednak wkręcić się w nowoczesną muzykę. Może na początek, z płyt tegorocznych sprawdź sobie to:

    Brand New - Science Fiction
    Carbon Based Lifeforms - Derelicts
    EABS - Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)
    Gas - Narkopop
    LCD Soundsystem - American Dream
    The Necks - Unfold
    Palmer Eldritch - Natural Disaster
    Raphael Rogiński - Plays Henry Purcell
    Saagara - 2


    Sądzę, że są to płyty, które (w większości) spodobają się każdemu, kto lubi muzykę. Jeśli nie od razu to po jakimś czasie. Tylko trzeba ich posłuchać ;) Na eksplorowanie jakichś dziwnych wydawnictw Black Sabbath i Iron Maiden szkoda czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak sądzę. Nie słuchałem przecież tych koncertówek po to, żeby znaleźć na nich coś ciekawego, a tylko w celu zrecenzowania. A zrecenzować postanawiałem je po pierwsze dlatego, że nie miałem czasu na pisanie o czymś bardziej ambitnym, na co potrzebowałbym go znacznie więcej. A po drugie, żeby właśnie uświadomić Czytelników, że nie warto tracić czasu na takie bzdety i lepiej posłuchać czegoś, co im polecam ;)

      Z Twoich propozycji już wcześniej słyszałem Brand New i LCD Soundsystem, a teraz włączyłem EABS, który podoba mi się bardziej od tamtych ;) Pytanie tylko, czy ma sens słuchanie np. Gas, jeśli kompletnie nie zna się tego rodzaju muzyki? Czy nie lepiej najpierw poznać jej podstawy, najważniejsze albumy?

      Usuń
    2. Słuchanie nowego Gas jak najbardziej ma sens, bo to jeden z lepszych albumów tego gościa, a ten gość to ikona całego nurtu (nawet dwóch: ambient techno, minimal). Tak samo z CBL - jeden z lepszych ich albumów, a sama kapela to kwintesencja psybientu. Zresztą o ile Gas może być dla Ciebie zbyt obcy gatunkowo, o tyle Carbonów możesz słuchać z marszu jeśli tylko lubisz psychodelię i space rock. To oczywiście inna muzyka, ale ma z tamtą wiele wspólnego.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024