[Recenzja] Robert Plant - "Carry Fire" (2017)



Darzę sporym szacunkiem Roberta Planta. Za to, że konsekwentnie odmawia propozycjom reaktywowania Led Zeppelin, odrzucając nawet najbardziej lukratywne oferty. Za to, że zamiast tego gra i nagrywa taką muzykę, jaka jest mu obecnie najbliższa. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy chcieliby słuchać, jak Robert - od dawna stroniący od hard rocka, nie tylko z powodu słabnących możliwości wokalnych - męczy się wykonując taki repertuar. Osobiście wolę posłuchać go wykonującego muzykę, której granie daje mu radość i satysfakcję, co znaczy, że robi to szczerze, z prawdziwej pasji, nie oglądając się na oczekiwania fanów czy panujące mody.

"Carry Fire" to najnowsze solowe wydawnictwo Planta. Podobnie, jak na wydanym przed trzema laty "Lullaby and... The Ceaseless Roar", wokaliście towarzyszy zespół Sensational Space Shifters. Pod względem stylistycznym również mamy do czynienia z kontynuacją tamtego longplaya. Dominuje tu więc raczej spokojne granie, utrzymane gdzieś na pograniczu rocka i folku, z silnymi wpływami muzyki bliskowschodniej. Oprócz tradycyjnego instrumentarium - gitar, perkusji i klawiszy - wykorzystano tutaj także bardziej egzotyczne instrumenty, w tym przeróżne perkusjonalia, jak również oud, czyli bezprogowy rodzaj lutni, pochodzenia arabskiego. Ten ostatni znalazł zastosowanie przede wszystkim w utworze tytułowym - jednej z najbardziej niesamowitych kompozycji w solowym dorobku Roberta. Stworzono tu rewelacyjny nastrój za pomocą nadających bardzo orientalnego klimatu partiom na oudzie, hipnotycznej gry sekcji rytmiczniej, dyskretnej elektroniki, oraz smyczkowych ozdobników. Świetnie wypada także partia wokalna Planta, który na całym albumie brzmi zaskakująco młodo. Nie ma tu więcej utworów tego kalibru, co tytułowy, jednak reszta albumu trzyma bardzo równy poziom i naprawdę może się podobać. Singlowy "The May Queen", przywołujący skojarzenia z "III", czy najbardziej rockowe "New World..." i "Bones of Saints", mogą spodobać się zwolennikom łagodniejszego wcielenia Led Zeppelin. Warto zwrócić też uwagę na lekko eksperymentalną końcówkę albumu, w której pojawia się więcej elektronicznych brzmień  - vide "Keep It Hid" i niemal ambientowy "Heaven Sent", który doskonale wieńczy całość.

"Carry Fire" niewiele nowego wnosi do dorobku Roberta Planta, jednak jest to jedno z najbardziej udanych wydawnictw w jego solowym dorobku. W końcu ktoś ze słynnych rockowych wykonawców wydał w tym roku album, którego warto posłuchać.

Ocena: 7/10



Robert Plant - "Carry Fire" (2017)

1. The May Queen; 2. New World...; 3. Season's Song; 4. Dance with You Tonight; 5. Carving up the World Again... A Wall and Not a Fence; 6. A Way with Words; 7. Carry Fire; 8. Bones of Saints; 9. Keep It Hid; 10. Bluebirds over the Mountain; 11. Heaven Sent

Skład: Robert Plant - wokal; Justin Adam - gitara, oud, instr. perkusyjne; John Baggott - gitara, instr. klawiszowe, perkusja i instr. perkusyjne; Liam Tyson - gitara; Billy Fuller - gitara basowa, instr. klawiszowe; Dave Smith - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Seth Lakeman - skrzypce i altówka; Redi Hasa - wiolonczela; Chrissie Hynde - wokal (10)
Producent: Robert Plant


Komentarze

  1. Odnośnie ostatniego zdania, Black Country Communion wydało bardzo dobrą płytę, myślę że obok debiutu najlepszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nie podzielam tych zachwytów. "Czwórka" BCC to jeden z najbardziej nijakich tegorocznych albumów, jakie słyszałem. I najgorzej brzmiący - męczy mnie tak skompresowany dźwięk, tego się nie da słuchać.

      Dobre albumy wydali w tym roku natomiast mniej słynni wykonawcy - coraz bardziej niestety zapominany John Mayall ("Talk About That") i dość młody stażem King Gizzard & the Lizard Wizard ("Flying Mictrotonal Banana").

      Usuń
    2. A słuchałeś tegorocznych Savoy Brown ? Witchy feelin’ bo tak się nazywa ich najnowsza płyta to moim skromnym zdaniem najlepszy bluesrockowy album 2017 roku.

      Usuń
    3. Sprawdziłem kilka kawałków dostępnych na YouTube, lecz nie zachęciły mnie do poznania całości.

      Usuń
  2. I za to cenię Planta jako Artystę. Podąża swoją ścieżką muzyczną nie patrząc na różne modne trendy. Ma to w nosie, robi swoje i to na bardzo wysokim poziomie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)