[Recenzja] King Crimson - "Discipline" (1981)



Po rozwiązaniu King Crimson w połowie lat 70., Robert Fripp nie próżnował. Nagrywał albumy solowe, kontynuował współpracę z Brianem Eno, wspomagał też takich artystów, jak Peter Gabriel, David Bowie czy Talking Heads. Na początku lat 80. powołał do życia nowy zespół, Discipline. Perkusistą został dawny znajomy z King Crimson, Bill Bruford. Następnie zaangażowano basistę Tony'ego Levina, który grał już z Frippem na jego solowym debiucie, "Exposure", a wcześniej na trzecim albumie Gabriela. Składu dopełnił śpiewający gitarzysta Adrian Belew, mający na koncie współpracę z Frankiem Zappą, a także z Davidem Bowiem i Talking Heads (w innym czasie niż Fripp). Kwartet zagrał kilka koncertów, na których oprócz nowych utworów sięgnął do repertuaru King Crimson, a następnie wszedł do studia, by zarejestrować pierwszy album. W trakcie sesji nagraniowej muzycy postanowili zmienić koncepcję, rezygnując z nazwy Discipline, którą zastąpił szyld King Crimson.

Było to zrozumiałe posunięcie pod względem komercyjnym, lecz bardzo kontrowersyjne. Nowe wcielenie grupy, pomimo obecności Frippa i Bruforda, nie miało wielu punktów stycznych z poprzednimi dokonaniami King Crimson. Nowa muzyczna rzeczywistość, jaka nastała po punkowej rewolucji, a także doświadczenie zdobywane przez Frippa w czasie sześcioletniej przerwy w działalności zespołu, oraz wpływ nowych muzyków (którzy w dodatku byli pierwszymi Amerykanami w składzie grupy), to czynniki, które znacząco wpłynęły na zaskakujący zwrot stylistyczny. Całkowicie zniknął ten charakterystyczny, magiczny klimat Karmazynowego Króla. Zamiast tego wyraźnie słychać wpływ post-punku i nowej fali. Utwory stały się bardziej zwarte. Zmieniło się instrumentarium - żadnych melotronów, dęciaków czy skrzypiec, a jedynie dwie gitary, mocno przetworzone różnymi efektami, gitara basowa i często przejmujący jej rolę Chapman stick, oraz bębny (czasem syntetyczne). Rezultat znacznie bardziej przypomina przywołane już dwukrotnie Talking Heads, niż wcześniejsze dokonania King Crimson.

Z drugiej strony trzeba przyznać, że żadna inna z progresywnych grup tak dobrze nie odnalazła się w latach 80. Część zespołów całkiem przepadła, inne poszły w stronę skrajnej komercji, podczas gdy King Crimson znalazł swoją niszę, w której znów mógł błyszczeć. Nowy skład okazał się fenomenalny pod względem instrumentalnym, a i w kwestii kompozytorskiej trudno mu coś zarzucić. Album rozpoczyna się od nieco funkowego, ale mocno połamanego rytmicznie, pełnego skomplikowanych partii gitar "Elephant Talk", pozornie zupełnie niemelodyjnego, ale mającego w sobie coś intrygującego, co nie pozwala o nim szybko zapomnieć. Z kolei "Frame by Frame" zaskakuje bardzo przebojowym charakterem, pomimo złożonej warstwy instrumentalnej. Jedynym prostszym utworem jest "Matte Kudasai" - zwiewna ballada, klimatem (i tytułem) nawiązująca do Kraju Wchodzącego Słońca. Na tym albumie muzycy zdają się bawić dźwiękiem i formą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, czego najlepszym przykładem dwa kolejne utwory - ciężki, pokręcony "Indiscipline", oraz zdradzający wpływy muzyki afrykańskiej "Thela Hun Ginjeet" (tytuł ten jest anagramem słów "heat in the jungle"). Longplay zamykają dwie instrumentalne kompozycje. Ponadośmiominutowy, bardzo klimatyczny "The Sheltering Sky" przepięknie się rozwija, czarując dźwiękowymi pejzażami przetworzonej gitary i "plemiennych" perkusjonaliów. "Discipline", zgodnie z tytułem, jest natomiast bardziej zdyscyplinowanym, uporządkowanym utworem, w którym skomplikowane partie instrumentalne układają się w zgrabną, melodyjną całość.

"Discipline" kompletnie nie przypomina wcześniejszych dzieł King Crimson i dlatego album powinien ukazać się pod innym szyldem. Abstrahując od kwestii nazewnictwa, longplay sprawia naprawdę dobre wrażenie. Jest dowodem na to, że w latach 80. wciąż można było grać muzykę ambitną, a przy tym oryginalną i nietkwiącą w przeszłości, a pomysłowo czerpiącą z współczesnych sobie rozwiązań. Robert Fripp nie bał się całkowicie zmienić muzyki swojego zespołu i narazić na niezrozumienie dotychczasowych wielbicieli, za co należy mu się szacunek. I choć "Discipline" jest tak bardzo odmienny od dokonań King Crimson z poprzedniej dekady, to prezentuje równie wysoki poziom.

Ocena: 9/10



King Crimson - "Discipline" (1981)

1. Elephant Talk; 2. Frame by Frame; 3. Matte Kudasai; 4. Indiscipline; 5. Thela Hun Ginjeet; 6. The Sheltering Sky; 7. Discipline

Skład: Adrian Belew - wokal i gitara; Robert Fripp - gitara; Tony Levin - Chapman stick (1,2,4,6,7), gitara basowa (3,5), dodatkowy wokal (2,5); Bill Bruford - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: King Crimson i Rhett Davies


Komentarze

  1. Jedna z moich ulubionych płyt King Crimson. Która, zgadzam się, wcale nie powinna wyjść pod logiem King Crimson ;)

    Lata 80' to były świetne czasy dla muzyki, tylko, że raczej tej poza głównym nurtem. W undergroundzie działo się mnóstwo ciekawych rzeczy i muzycy, którzy w nim działali, albo chociaż z niego czerpali grali piękne rzeczy. Przywołane kilkakrotnie Talking Heads bylo dobitnym tego przykładem.

    A co do nowofalowego Crimson powiem tak: Dyscyplina to arcydzieło, Beat ma genialne momenty, ale jako całość się nie broni, natomiast Three of a Perfect Pair chyba za mocno szedł w kierunku tego, co wówczas grano w radiach, dlatego jest to płyta jak na ten zespół mało udana. Co zresztą potwierdza to, co już napisałem: w latach 80' im było się dalej od mainstreamu tym lepiej się grało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I Beat i Three of.... Moim zdaniem bronią się doskonale.

      Usuń
  2. Płyta w moim odczuciu średnia, nie umywająca się do wspaniałego RED. Aczkolwiek to ostatni z albumów grupy, w którym było jeszcze słychać duszę zespołu z czasów ich debiutanckiego krążka. Późniejsze albumy warto pominąć milczeniem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie nie. King Crimson to obok Magmy chyba jedyny rockowy zespół, który w ciągu 50-letniej kariery nie nagrał przeciętnego albumu, nie mówiąc już o słabych.

      Usuń
    2. THRAK pominąć milczeniem .......?

      Usuń
  3. Ja bym się nie zgodził, że płyta powinna ukazać się pod inną nazwą, ponieważ pasuje ona do idei ciągłego rozwoju King Crimson

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie, poza tym King Crimson to jednak glownie Fripp. Ktos mowil, moze on sam, ze KC nalezy traktowac jako projekt muzyczny a nie grupe zlozona z tych czy innych muzykow nawet jesli Bruford gral tam bardzo dlugo. A ze KC z lat 80tych jest calkiem inny niz w poprzedniej dekadzie? No jest- i w sumie piszecie powyzej ze to jedyny zespol progrockowy ktory sie wowczas odnalazl. Z czym sie zgadzam. Taka wolte molg wykonac tylko Fripp ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)