[Recenzja] Santana - "Caravanserai" (1972)



Po wydaniu trzech albumów - które osiągnęły zarówno komercyjny, jak i artystyczny sukces - klasyczny skład grupy Santana zaczął się sypać. Basista David Brown oraz grający na perkusjonaliach Michael Carabello odeszli jeszcze przed rozpoczęciem nagrań na "Caravanserai". Natomiast już w trakcie prac z zespołem rozstali się śpiewający klawiszowiec Gregg Rolie i gitarzysta Neil Schon, dlatego nie w każdym utworze znalazły się ich partie. Być może nie odpowiadał im wszystkim nowy kierunek, jaki Carlos Santana narzucił pod wpływem ówczesnych dokonań twórców w rodzaju Milesa Davisa czy Weather Report. "Caravanserai" to zwrot w stronę bardziej subtelnego, głównie instrumentalnego grania, bliskiego stylistyki jazz-rocka czy nawet jazz fusion. Wśród licznych gości, którzy z nadwyżką uzupełnili braki kadrowe, znalazł się nawet Lenny White, mający za sobą udział w nagraniu davisowego "Bitches Brew".

Większość muzyki zawartej na "Caravanserai" płynie sobie w nieśpiesznym tempie, zwracając uwagę melancholijnym nastrojem oraz stonowanym, przestrzennym brzmieniem. W klimat ten świetnie wprowadza "Eternal Caravan of Reincarnation" i będący jego bezpośrednim rozwinięciem "Waves Within". W tym pierwszym pojawia się wiele nowych w twórczości Santany brzmień - saksofon, kontrabas, elektryczne pianino oraz odgłosy przyrody, choć w dalszej cześci słychać też charakterystyczne dla grupy, bogate perkusjonalia czy psychodeliczno-jazzujące wstawki gitary, na której tutaj zagrał wyłącznie Schon. W drugim jest już bardziej typowo za sprawą organów Roliego oraz wspaniałej solówki lidera. Gitara, perkusjonalia i organy dominują też w lekko latynoskich "Song of the Wind" oraz "Every Step of the Way", obu bardzo udanych, może z wyjątkiem tej niepotrzebnej orkiestracji w ostatnim.

Ciekawym eksperymentem okazuje się "Future Primitive", z początku oparty wyłącznie na futurystycznych brzmieniach klawiszowych, a następnie - plemiennych perkusjonaliach. Na płycie znalazły się też dwa żywsze instrumentale: mocno funkowy "Look Up (to See What's Coming Down)" oraz najsilniej przywołujący latynoski klimat poprzednich albumów "La Fuente del Ritmo". Z jednej strony wprowadzają one na album pewną różnorodność, ale z drugiej - trochę burzą ten konsekwentnie budowany w innych instrumentalach stonowany nastrój. Już lepiej wpisują się w niego trzy kawałki wzbogacone partiami wokalnymi. W "Just in Time to See the Sun" oraz przeróbce "Stone Flower" Antônio Carlosa Jobima (w oryginale akurat instrumentalnego) śpiewa Rolie, zaś w "All the Love of the Universe" - Rico Reyes, znany już z gościnnych występôw na dwóch poprzednich albumach Santany. Pierwsze z tej trójki nagranie to tylko krótka piosenka, ale dwie pozostałe zawierają dłuższe fragmenty bez tekstu, utrzymane na pograniczu fusion, muzyki latynoskiej oraz psychodelii. Szczególnie "Stone Flower" można uznać za mocny punkt longplaya i doskonale go reprezentujący, ze względu na bardziej wysublimowany charakter.

Pomimo obaw wytwórni, że tego typu album okaże się komercyjnym samobójstwrm, "Caravanserai" sprzedawał się całkiem dobrze - 8. miejsce w Stanach było nieznacznie niższym wynikiem od poprzednich płyt Santany, a 6. w Wielkiej Bryranii to najlepszy tam wynik, ex aequo z "Trójką". Dobra sprzedaż mogła jednak wynikać z zaufania słuchaczy, jakie zbudowały poprzednie wydawnictwa grupy, a nie z ich akceptacji dla nowego kierunku - w tamtych czasach możliwość poznania płyty przed zakupem była mocno ograniczona. "Caravanserai" nie zrywa jednak całkiem z dotychczasowym stylem. Elementy latynoskie i rockowe są tu wciąż silnie obecne, choć proporcje zmieniły się wyraźnie na rzecz jazzu, w sumie z korzyścią dla tego materiału. A na kolejnych płytach tego jazzu miało być jeszcze więcej.

Ocena: 9/10

Zaktualizowano: 03.2024



Santana - "Caravanserai" (1972)

1. Eternal Caravan of Reincarnation; 2. Waves Within; 3. Look Up (to See What's Coming Down); 4. Just in Time to See the Sun; 5. Song of the Wind; 6. All the Love of the Universe; 7. Future Primitive; 8. Stone Flower; 9. La Fuente del Ritmo; 10. Every Step of the Way

Skład: Carlos Santana - gitara (2-6,8-10), wokal (4,6,8), instr. perkusyjne (1,8); Gregg Rolie - instr. klawiszowe (2-6,8,10), wokal (4,8); Neal Schon - gitara (1,3-6,8,10); Michael Shrieve - perkusja i instr. perkusyjne, wokal (8); José Areas - instr. perkusyjne; James Mingo Lewis - instr. perkusyjne; Wendy Haas - pianino (1,8); Hadley Caliman - saksofon (1), flet (10); Tom Rutley - kontrabas (1,6,8-10); Douglas Rauch - gitara basowa (2-6), gitara (2,3); Douglas Rodrigues - gitara (2); Rico Reyes - wokal (6); Lenny White - instr. perkusyjne; Armando Peraza - instr. perkusyjne (8,9); Tom Coster - pianino elektryczne (9)
Producent: Carlos Santana i Michael Shrieve


Komentarze

  1. Choć stylistycznie to płyta nieco inna od poprzedniej trójki to wciąż na doskonałym, wysokim poziomie kompozytorskim i wykonawczym. Niestety to zarazem zdecydowany kres band'u Santana. Już nigdy nawet nie otarli się o wielkość i choć niewiele późniejsze dokonanie jakim był LP "Welcome" uważane jest przez wielu za równie wspaniałe wydawnictwo, dla mnie to był już zupełnie inny - niestety komercyjny - wymiar, o czym niezbicie świadczą choćby "landrynkowe" wokale, o warstwie instrumentalnej nie wspominając. Kto słuchał - ten wie, o czym mowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W studiu się nie otarli, ale na żywo się otarli i to bardzo. Koncertowy "Lotus" to najlepsze co Carlos Santana zagrał i nagrał kiedykolwiek w życiu.

      Usuń
  2. Piękna płyta. Piękna i przełomowa, niestety również w tym sensie, że każdy kolejny album studyjny sygnowany nazwą "Santana" będzie już znacznie gorszy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta płyta stylem i klimatem przypomina mi Mahavishnu Orchestra - Birds of Fire

    OdpowiedzUsuń
  4. Taak, klimatyczna muza. Kupiłem z powodu okładki. Nie podobała mi się wtedy (28lat temu), teraz to moja ulubiona. Pozdrawiam autora rezenzji.Czy pojawi się Talk Talk? To niedoceniony zespół.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię zadumany klimat tej płyty. Nie ma na niej przebojów mordowanych przez radio. Nie uważam tej płyty za wybitną ale bardzo przyzwoita. Słychać brak dobrego wokalisty.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uzupełnisz te stricte jazzowe płyty Santany? Współprace z JML, Coltraneową, Milesem (spokojnie, Buddym, nie Davisem) Welcome i Borboletta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stricte jazzową żadnej płyty Santany bym nie nazwał. Będą uzupełnienia, przynajmniej o trzy z wymienionych tytułów.

      Usuń
    2. które, które, uchyl rąbka tajemnicy, nie trzymaj mnie w niepewności bo nie wytrzymam, au, au ou

      Usuń
    3. Te, na których gra Koltrejnowa i/lub McLaughlin.

      Usuń
    4. Na Borboletcie(Borboleccie?) też jest coś fajnego:

      https://www.youtube.com/watch?v=A4vKHk_s9hA
      https://www.youtube.com/watch?v=0AdVU6QAcwY

      Dopiero "Amigos" to totalny paździerz i upadek. Na tej właśnie płycie jest "Europa" i jest to najlepszy kawałek tam...

      Usuń
    5. Może przypomnę sobie ten album, w sumie na RYM oceniłem go wyżej od "Welcome".

      Usuń
    6. Ktoś z kim się mocno zgodzę napisał, że jakby zmontować instrumentalne fragmenty "B" i "W" to wtedy wyszedłby dobry album

      A "Welcome" ma jakieś szanse na wzrost?

      Usuń
    7. Szanse jakieś zawsze są, zwłaszcza że jeszcze nie odświeżałem sobie tego albumu, więc nie mogę wykluczyć, że teraz odbiór będzie lepszy.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024