[Recenzja] Anthrax - "Spreading the Disease" (1985)



Cykl "Ciężkie poniedziałki" #6

Kilka lat temu dużym wydarzeniem muzycznym okazała się wspólna trasa tzw. wielkiej czwórki thrash metalu - zespołów Metallica, Slayer, Megadeth i Anthrax. Właśnie obecność wśród Big 4 tej ostatniej grupy wywołuje największe kontrowersje wśród ortodoksyjnych fanów. Krytyka Anthrax najczęściej skupia się na silniejszych wpływach klasycznego heavy metalu, nieco bardziej humorystycznym podejściu do grania, a zwłaszcza na wydaniu dwóch inspirowanych hip-hopem singli. Nic więc dziwnego, że fani gatunku chętnie zobaczyliby w tym miejscu którąś z bardziej konwencjonalnych kapel - w kolejce czekają m.in. Exodus, Overkill i Testament. Wielka czwórka jest jednak terminem przede wszystkim marketingowym, a właśnie te cztery grupy odniosły największy sukces komercyjny.

Prawdziwy sukces Anthrax i dostrzeżenie zespołu poza metalową niszą to dopiero 1987 rok, gdy ukazał  się zarówno album "Among the Living", wypełniony rasowym thrash metalem, jak i kontrowersyjny "I'm the Man", pierwszy flirt z hip-hopem. Zanim jednak do tego doszło, nowojorski kwintet zbudował swoją pozycję na metalowej scenie wydaną dwa lata wcześniej płytą "Spreading the Disease" - drugą w dyskografii, ale pierwszą z wokalistą Joeyem Belladonną (wł. Josephem Bellardinim) oraz basistą Frankiem Bello, którzy istotnie podnieśli poziom wykonawczy grupy. Nowy skład miał jednak mało czasu na przygotowanie materiału, w związku z czym wykorzystano tu dwa utwory napisane jeszcze z poprzednim wokalistą i basistą.

Te dwa nagrania to "Armed and Dangerous" i "Gung-Ho". Pierwszy z nich wyróżnia się - nie tylko na tle reszty płyty, lecz całej dyskografii - balladowym wstępem, który spokojnie mógłby trafić na płytę Judas Priest. Takie skojarzenia wzmacnia wysoki głos Belladonny, któremu nie tylko tutaj bliżej do Roba Halforda niż thrashowych krzykaczy. Ten spokojny fragment trwa jednak tylko minutę, po czym następuje nagle zaostrzenie oraz przyśpieszenie, podczas którego spójnie przeplatają się heavy- i thrash-metalowe patenty. "Gung-Ho" jest już zdecydowanie bliższy tej drugiej stylistyki - to najbardziej zaciekły kawałek na płycie, z miażdżącymi riffami, piskliwym solówkami oraz agresywnym skandowaniem dopełniającym krzykliwy śpiew Joeya - choć w końcówce ujawnia się duże poczucie humoru muzyków.

Z pozostałych kawałków wyróżnia się na pewno "Madhouse", który wydano na singlu, a nawet nakręcono do niego teledysk - niechętnie emitowany przez MTV z obawy, że stygmatyzuje osoby leczące się psychiatrycznie. Instrumentalnie jest to jeden z najlepszych momentów płyty, pokazujący zdolność muzyków do układania charakterystycznych riffów oraz całkiem chwytliwych melodii. Innym tego przykładem okazuje się "Medusa" - oba te kawałki stały się koncertowymi klasykami Anthrax. Inne warte wspomnienia nagrania to agresywny, ale na swój sposób melodyjny otwieracz "A.I.R." (czyli "Adolescence in Red", w nawiązaniu do "Rhapsody in Blue" George'a Gershwina), bliższy estetyki NWOBHM, oparty na świetnym basie "Lone Justice", a także wolniejszy, za to prawdziwie potężny i niemalże zdominowany przez perkusję "The Enemy".

Słuchając "Spreading the Disease" trudno mi zrozumieć tę częstą niechęć metalowców do Anthrax. Muzycy łoją jak trzeba, a że więcej tu melodii, wpływów innych odmian metalu czy odrobiny humoru, to tylko działa to na korzyść tego wydawnictwa. Przyczepić można się natomiast do nienajlepszej produkcji czy pewnej nieporadności, która objawia się zbyt częstym powielaniem tych samych patentów w różnych kawałkach - takie "Stand or Fall" czy "Aftershock" nic tu w zasadzie nie wnoszą.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 07.2023



Anthrax - "Spreading the Disease" (1985)

1. A.I.R.; 2. Lone Justice; 3. Madhouse; 4. S.S.C. / Stand or Fall; 5. The Enemy; 6. Aftershock; 7. Armed and Dangerous; 8. Medusa; 9. Gung-Ho

Skład: Joey Belladonna - wokal; Dan Spitz - gitara; Scott Ian - gitara; Frank Bello - gitara basowa; Charlie Benante - perkusja
Producent: Carl Canedy, Jon Zazula i Anthrax



Komentarze

  1. Zgadzam się z Tobą i również nie rozumiem traktowania tej płyty przez fanów z niechecia. Mam ten album, jak i dwa kolejne i osobiście uważam go na dzień dzisiejszy za najlepszy z tej trójki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Tego nie napisałem. Raczej: Anthrax > zespoły spoza Big 4. A moje oceny Megadeth mogą być zaniżone.

      Usuń
    2. Wiem że nie napisałeś, ale byłem ciekawy. A oceny Megadeth faktycznie są zaniżone :)

      Usuń
    3. Tego nie możesz być pewien, skoro oceny pokazują tylko moj subiektywny stosunek ;) Pewnie miałeś na myśli, że treść niektórych z tych recenzji za bardzo skupia się na wadach, bez prób bardziej obiektywnego spojrzenia.

      Usuń
    4. Ano, z pierwszym zdaniem nie ma co polemizować. Ja nie wierzę w dzielenie muzyki na obiektywnie lepszą i gorszą. Bardziej chodziło mi, że recki Megadeth pojawiły się w czasie ostrej krytyki metalu na blogu, więc tym bardziej cieszy, że obecnie jest to bardziej zrównoważone. I być może teraz też oceny Megadeth byłyby większe.

      Usuń
    5. Dla mnie bezdyskusyjne jest, że muzyka może posiadać obiektywnie pozytywne lub negatywne cechy (np. może być nowatorska lub wtórna, odbiegać od schematów lub Iść po najmniejszej linii oporu, być profesjonalnie lub amatorsko wykonana), ale to pozwala tylko stwierdzić, że dany utwór jest pod konkretnym względem dobry albo zły. A muzyka to nie matematyka i nie ma żadnego wzoru, który pozwalałby obliczyć, na ile dobry jest dany utwór czy o ile lepszy od innego. Zmierzam do tego, że możliwa jest obiektywna analiza danego dzieła (bez oceny), ale obiektywne porównanie dwóch dzieł, szczególnie mających inne cechy (bo np. reprezentujących różne gatunki) - raczej nie. Potraktuj to jako rozwinięcie tego, co napisałeś, nie polemikę.

      A co do reszty - dokładnie tak, poprawki Megadeth przypadły w złym okresie. Słucham teraz "Peace Sells… But Who's Bying?" i podoba mi się bardziej od wyżej zrecenzowanego albumu.

      Usuń
    6. Rozumiem, że to nie polemika, ale i tak dopiszę o co mniej więcej mi chodziło. Kiedyś dominowało tu podejście typu "jeśli Rust in Peace zasługuje na 10/10, to na ile zasługują najlepsze albumy Soft Machine, Milesa Davisa czy King Crimson?", co nadal uważam za krzywdzące tylko dlatego, że jakaś płyta (nie mówię tylko o "RiP") należała do gatunku metalu czy jakiegoś innego, gdzie płyty nie były "obiektywnie tak dobre", bo nie wnosiły tyle do muzyki czy nie poszerzały jej granic. Obecnie widzę, że podejście do takich płyt, np. z kręgu metalu, jest bardziej wyważone, co doceniam. Jestem serio ciekaw czy obecnie "UYI" Gunsów nadal miałby taką samą ocenę, bo to ocena z którą akurat się najbardziej nie zgadzam ze wszystkich tekstów :)

      Usuń
    7. No tak nie do końca takie. Raczej: jeśli albumy Softów, Milesa czy Crimsonów, na których nie znajduję wad, zasługują na 10/10, to płyta Megadeth, do której mam wiele zastrzeżeń, musi mieć proporcjonalnie niższą ocenę. Ale na pewno błędem było przykładanie tej samej miary, co do jazzu czy proga, także do metalu, bo jednak są to gatunki kierujące się innymi prawami i trochę inne cechy powinny być szczególnie brane pod uwagę przy opisywaniu, a na pewne kwestie można przymknąć oko.

      Akurat aktualności i adekwatności ocen wspomnianego zespołu jestem całkiem pewien. Niedawno słyszałem w aucie z radia fragment "November Rain" i wywołuje dalej taki sam wstręt, jak opisałem w recenzji i komentarzach. Uważam, że zarzuty są tam akuratne, szczególnie te o braku selekcji materiału, niewłaściwym dobieraniu środków muzycznych, wtórności / anachroniczności, niczym niewynagradzanej prostocie (choć czasem nieumiejętnie ukrywanej) czy naprawdę kiepskich próbach grania w innych stylach, gdzie najbardziej słychać braki w wykonawczym i kompozytorskim warsztacie. Jednocześnie nie znajduje tam nic, co by mi się podobało. Może gdybym nie znał żadnej innej płyty hardrockowej, to by było inaczej, ale znam ich mnóstwo i chyba do żadnej nie mam aż tylu zastrzeżeń.

      Usuń
    8. Naprawdę nic z 29 utworów? Co do ostatniego zdania, to 10 lat temu po poznaniu pewnej ilości płyt hardrockowych (na pewno z kręgu DP, BS, LZ czy Scorpions) były tu całkiem pozytywne recenzje "UYI", tak na 6-7/10.

      Usuń
    9. 29 kawałków, ale większość z nich wpisuje się w ten sam schemat: albo jest to sztampowy, merkantylny hard rock, albo pełna patosu ballada, albo maksymalnie stereotypowa próba grania w innym stylu. Dlatego byłoby właśnie dziwne, gdyby część z tych nagrań mnie odrzucała, a inne - z tymi samymi wadami - już nie. W najlepszym razie odbieram jakieś piosenki (z tej pierwszej grupy) jako zupełnie bezbarwne. Co do oryginalnych ocen, to były szóstki, ale nie miałem wtedy powyższych zarzutów, poza długością. Pozostałe przyszły dopiero, gdy poznałem więcej innej muzyki. Tak więc ostatnie zdanie poprzedniego komentarza mogę rozwinąć, że "UYI" mogą się podobać, jeśli nie zna się innych płyt w tym gatunku lub zna się tylko ścisły rockowy mainstream, albo ma się do tego jakiś sentyment.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)