[Recenzja] The Butterfield Blues Band - "The Resurrection of Pigboy Crabshaw" (1967)



Bez większej przesady można stwierdzić, że The Butterfield Blues Band miał istotny wkład w ukształtowanie się muzyki rockowej i zwrócenie jej w bardziej ambitnym kierunku. A to tylko za sprawą jednego albumu, drugiego w dyskografii "East-West", zaś szczególnie tytułowego utworu - kilkunastominutowego jamu na pograniczu bluesa, rocka, jazzu i muzyki hindustańskiej, który stanowi jeden z pierwszych przykładów psychodelii. Kontynuację tego kierunku niestety zaprzepaściło posypanie się składu. W zespole została tylko połowa muzyków odpowiedzialnych za tamten album: gitarzysta Elvin Bishop, klawiszowiec Mark Naftalin oraz sam Paul Butterfield. Braki wkrótce uzupełnili basista Bugsy Maugh oraz jazzowy bębniarz Phil Wilson, jeden z założycieli Art Ensemble of Chicago. W nagraniu trzeciego albumu, "The Resurrection of Pigboy Crabshaw", wzięła udział także trzyosobowa sekcja dęta - z zaczynającym wówczas karierę Davidem Sanbornem na saksofonie altowym - która najwyraźniej miała ukryć brak Mike'a Bloomfielda - rewelacyjnego gitarzysty oraz głównego odpowiedzialnego za bardziej ambitny charakter poprzedniego longplaya.

"The Resurrection of Pigboy Crabshaw" to dla Butterfield Blues Band raczej krok wstecz, powrót do grania raczej w stylu pierwszej połowy lat 60., gdy popularnością cieszył się rhythm and blues. Zresztą w repertuarze - zgodnie z tradycją - dominują kompozycje innych wykonawców, najczęściej bluesowych standardów w rodzaju "Born Under the Bad Sun" z repertuaru Alberta Kinga (znanego też z bardziej postępowej, a niewiele późniejszej wersji Cream), "Double Trouble" Otisa Rusha czy "Tollin' Bells" Willie'ego Dixona. Wyjątek stanowią dwa autorskie kawałki: "Run Out of Time" Butterfielda i saksofonisty tenorowego Gene'a Dinwiddie'ego oraz "Droppin' Out" Butterfielda i zaprzyjaźnionego muzyka spoza zespołu, Tuckera Zimmermana. Oba wypadają bardzo energetyczne, całkiem przebojowo, a dodatkowo mogą kojarzyć się z wówczas nawet nieistniejącym Colosseum. Z cudzesów zdecydowanie najbardziej porywający okazuje się otwieracz "One More Heartache", zaczerpnięty od soulowego wokalisty Marvina Gaye'a, zagrany z iście rockową energią, ale też odpowiednim groove'em. Miłośników bluesa z pewnością powinny przekonać trzy dwunastotaktowe bluesy w wolnym tempie: dziewięciominutowy "Driftin' and Driftin'", oparty na napisanym przez Charlesa Browna "Driftin' Blues", a także wspomniane już "Double Trouble" i "Tollin' Bells". Pozostałe, bardziej żywiołowe kawałki, nie wyróżniają się niczym szczególnym na tle podobnej, tworzonej wówczas w ogromnych ilościach muzyki.

Trzeci album Butterfield Blues Band nie najlepiej znosi próbę czasu. Dziś takie granie brzmi archaicznie, ale nawet w chwili wydania - w przeciwieństwie do wcześniejszego dzieła grupy - było reliktem mijającej epoki. Mimo wszystko, w kategorii takiego klasycznego rhythm and bluesa jest to płyta całkiem przyjemna, która miłośnikom stylistyki dostarczy wyłącznie pozytywnych wrażeń.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 10.2022



The Butterfield Blues Band - "The Resurrection of Pigboy Crabshaw" (1967)

1. One More Heartache; 2. Driftin' and Driftin'; 3. I Pity the Fool; 4. Born Under a Bad Sign; 5. Run Out of Time; 6. Double Trouble; 7. Drivin' Wheel; 8. Droppin' Out; 9. Tollin' Bells

Skład: Paul Butterfield - wokal, harmonijka; Elvin Bishop - gitara; Bugsy Maugh - gitara basowa, wokal (7); Phil Wilson - perkusja i instr. perkusyjne; Mark Naftalin - instr. klawiszowe; Gene Dinwiddie - saksofon tenorowy; David Sanborn - saksofon altowy; Keith Johnson - trąbka
Producent: John Court


Komentarze

  1. Rzeczywiście świetna i godna polecenia pozycja. PB to nie tylko dwie pierwsze znane szerszej publiczności płyty. Dalej też jest jeśli nie znakomicie to bardzo dobrze. Z tym, że nie do końca niestety - a szkoda. PB to rozpoznawalne, ponadczasowe i nietuzinkowe granie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak pierwszy raz słuchałem Tollin' Bells to klimatem bardzo było mu blisko do psychodelii, do teraz tak myślę. A Double Trouble to jest genialna interpretacja dwunastkowego bluesa w stylu motywu przewodniego Petera Gunna. Bardzo mi się kojarzy z filmami Noir lub zadymionej knajpy z przesiadującymi tam członkami mafii (zresztą z Tollin Bells mam tak samo).

    Uważam, że jeśli chce się mieć przynajmniej płytę w stylu klasycznego R&B to można wybierać pomiędzy TRoPC Butterfielda lub Kozmic Blues Janis Joplin, ewentualnie można sobie sprawić Out of Our Heads Stonesów (choć jest to już brytyjskie spojrzenie na rhytm and blues np. przesterowana gitara w The Last Time lub sfuzowana w satisfaction. A i brakuję na nim dęciaków.)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)