[Recenzja] The Rolling Stones - "Get Yer Ya-Ya's Out!" (1970)



Lata 70. Stonesi rozpoczęli od koncertówki. "Get Yer Ya-Ya's Out!" to pierwszy w dyskografii zespołu album koncertowy z prawdziwego zdarzenia. Poprzedni, starszy o cztery lata "Got Live If You Want It!", nie dość, że brzmi fatalnie, to kompletnie nic nie wnosi, gdyż cały materiał został odegrany bardzo wiernie studyjnym wersjom. Jednak recenzowany album powstał już w innych czasach. Z jednej strony możliwe było już zarejestrowanie koncertu w jakości zbliżonej do studyjnej, zaś z drugiej - grupy rockowe zaczęły podczas swoich występów znacznie swobodniej podchodzić do kompozycji. Dzięki temu wszystkiemu koncertówki stały się pełnowartościowymi pozycjami w dorobku poszczególnych wykonawców, nierzadko też po prostu najlepszymi. Akurat tego ostatniego o "Get Yer Ya-Ya's Out!" bym nie powiedział, aczkolwiek jest to bardzo fajne uzupełnienie regularnych płyt The Rolling Stones z przełomu dekad.

Materiał zarejestrowano podczas amerykańskiej trasy zespołu z 1969 roku, w dniach 26-28 listopada, w Baltimore i Nowym Jorku. Dosłownie kilka dni później, 5 grudnia, odbyła się premiera albumu "Let It Bleed". Zespół prezentuje tutaj przedpremierowo kilka kawałków z tego wydawnictwa: "Midnight Rambler", "Live with Me" oraz przeróbkę "Love in Vain" Roberta Johnsona. W repertuarze są też kawałki z poprzedniego longplaya, "Beggars Banquet" ("Stray Cat Blues", "Sympathy for the Devil", "Street Fighting Man") oraz niealbumowe single z tego okresu ("Jumpin' Jack Flash", "Honky Tonk Woman"). Natomiast wcześniejszą działalność reprezentują jedynie dwa kawałki z repertuaru Chucka Berry'ego: "Carol" oraz "Little Queenie". Zespół przeważnie nie oddala się daleko od studyjnych pierwowzorów, choć zdarzają się wyjątki od tej reguły. Wspomnieć tu trzeba na pewno o rozbudowanym do dziewięciu minut "Midnight Rambler", który w tej wersji ma jeszcze bardziej jamowy charakter. Jeszcze bardziej zmienił się "Stray Cat Blues", w tej wersji nieco wolniejszy i przynajmniej z początku delikatniejszy. W pozostałych kawałkach muzycy stawiają raczej na jeszcze większy czad, czego dowodem powalające energią wykonania "Jumpin' Jack Flash", "Live with Me" czy "Street Fighting Man". No chyba, że mają do zagrania coś bardziej subtelnego. "Love in Vein" prezentują z jeszcze większym wyczuciem niż w wersji studyjnej, co - podobnie, jak zmiany we wcześniej wymienionych kawałkach - wychodzi tylko na dobre. Jedynie "Sympathy for the Devil", zagrany w lekko przyśpieszonej i zaostrzonej wersji, pozbawionej wielu smaczków oryginału, wypadł nieco słabiej. O dziwo, w repertuarze dobrze odnajdują się obie przeróbki rock'n'rollowych standardów, które również nabrały większego czadu.

Dobrze, że już w epoce ukazał się dokument prezentujący ówczesne poczynania The Rolling Stones na żywo. "Get Yer Ya-Ya's Out!" potwierdza, że zespół był wówczas w swojej szczytowej formie. Świetnie dobrano tu repertuar (choć można było jeszcze lepiej, dodając chociażby grany na innych koncertach tej trasy "Gimme Shelter"), prawie każdy kawałek zyskuje tutaj za sprawą niesamowicie energetycznego wykonania lub innych drobnym zmian. Czegoś mi tu jednak brakuje do pełnego zachwytu. Nie da się ukryć, że na tle innych rockowych koncertówek z tamtego okresu, propozycja Stonesów nie wypada szczególnie ekscytująco. Nawet najlepszy skład tego zespołu nie mógł się równać z umiejętnościami i inwencją grup w rodzaju Cream, Band of Gypsys czy The Allman Brothers Band.

Ocena: 8/10



The Rolling Stones - "Get Yer Ya-Ya's Out! The Rolling Stones in Concert" (1970)

1. Jumpin' Jack Flash; 2. Carol; 3. Stray Cat Blues; 4. Love in Vain; 5. Midnight Rambler; 6. Sympathy for the Devil; 7. Live with Me; 8. Little Queenie; 9. Honky Tonk Women; 10. Street Fighting Man

Skład: Mick Jagger - wokal, harmonijka (5); Keith Richards - gitara, dodatkowy wokal; Mick Taylor - gitara; Bill Wyman - gitara basowa; Charlie Watts - perkusja
Gościnnie: Ian Stewart - pianino (2,8,9)
Producent: The Rolling Stones i Glyn Johns


Komentarze

  1. Jak zrozumieć ten amerykański rock?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchać. Po prostu słuchać i nie marudzić, że nie brzmi dokładnie tak samo, jak brytyjski, tylko starać się polubić też takie inne podejście.

      Usuń
    2. Dzięki, właśnie raczej nie marudzę a staram się akceptować.

      Usuń
  2. Stonesi osiągnęli swój koncertowy szczyt chyba w 1973 roku przy okazji Brussels Affair. Świetny jest też koncert w Texasie podczas trasy promującej Some Girls. Warto również wyróżnić tour Steel Wheels. Zarejestrowane na Get Yer Ya-Ya's Out! wykonania Jumpin' Jack Flash i Live With Me podobają mi się nawet nieco bardziej niż studyjne odpowiedniki, jednak resztę utworów wolę na albumach. Mam od dłuższego czasu takie odczucie, że Stonesi przez ostatnie dwadzieścia kilka lat zaczęli na żywo trochę rozwadniać swoje kawałki, przez co, szczególnie gdy słucha się całego koncertu, brzmią one właściwie identycznie i tracą swoje indywidualne smaczki, które można usłyszeć na płytach. Z drugiej strony dalej grają z tym swoim fajnym groovem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Koncert bardzo fajny. Wiadomo, Stonesi to nie JH czy Cream ale myślę, że w swojej kategorii to rockowy kocur który daje świetną rozrywkę. A i też czasem potrafili rozwinąć kompozycje, jak np. I Can't Get No Satisfaction, może nie tu ale w późniejszych latach potrafili rozciągnąć utwór do 8 minut.

    Wymieniony jest Gimme Shelter, czy wiecie może gdzie znaleźć wersję Gimme Shelter z bootlegu z tej trasy, z której pochodzi wyżej wymieniony album?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe maj 2024

[Recenzja] Kin Ping Meh - "Kin Ping Meh" (1972)