[Recenzja] Slayer - "Repentless" (2015)



Jedenasty studyjny album grupy Slayer, następca wydanego sześć lat temu "World Painted Blood", miał ukazać się już w 2012 roku. W międzyczasie pojawiło się sporo przeszkód. Najpierw choroba gitarzysty i głównego kompozytora Jeffa Hannemana, która pośrednio doprowadziła do jego śmierci w maju 2013 roku. W międzyczasie doszło też do konfliktu na prawnym tle z perkusistą Dave'em Lombardo. Tym samym w zespole pozostało tylko dwóch oryginalnych członków: śpiewający basista Tom Araya oraz gitarzysta Kerry King. Miejsce Hannemana na koncertach początkowo zajął Pat O'Brien (Cannibal Corpse, ex-Nevermore), a następnie Gary Holt (Exodus), który z czasem zyskał status oficjalnego członka. W przypadku stanowiska perkusisty postawiono na sprawdzonych muzyków: najpierw zaangażowano Johna Dette'a, który występował już z grupą przez kilka miesięcy na przełomie lat 1996/97, a następnie Paula Bostapha, który był członkiem zespołu w latach 1992-2001 (z krótką przerwą, gdy zastępował go Dette) i nagrał z nim cztery albumy.

Pierwsze utwory w nowym składzie zarejestrowane zostały już w marcu 2014 roku, ale właściwa sesja zaczęła się we wrześniu i trwała do początku 2015 roku. Mimo, że album był gotowy już ponad pół roku temu, dopiero teraz trafił do sprzedaży. Zanim jednak to nastąpiło, zespół udostępnił fanom aż cztery fragmenty "Repentless", stanowiące w sumie jedną trzecią albumu. Pewne zamieszanie wywołał drugi z udostępnionych kawałków, "When the Stillness Comes", jednak pozostałe - "Implode", tytułowy "Repentless" oraz "Cast the First Stone" - potwierdziły, że połowa Slayera to wciąż Slayer, jak obiecywał Araya w jednym z wywiadów. I to Slayer w całkiem niezłej formie wykonawczej, czego dowodzą chociażby takie nagrania, jak tytułowe, "Take Control", "Atrocity Vendor" czy "You Against You", utrzymane w szaleńczym tempie, skrzące się od mocnych riffów, wiercących solówek oraz dzikiego wrzaski Arayi, który w typowy dla siebie sposób wyrzuca słowa z prędkością strzałów z CKM-u. Tradycyjnie nie brakuje momentów, w których zespół zwalnia tempo, jeszcze bardziej miażdżąc ciężarem. Tak dzieje się w "Vices", "Chasing Death", a także z początku "Implode" i "Pride in Prejudice", które jednak z czasem wskakują na wyższe obroty. 

Nie da się jednak ukryć, że to wszystko znamy już z poprzednich płyt Slayera. Nierzadko jednak podobne utwory miały w sobie coś charakterystycznego, dzięki czemu chciało się wracać właśnie do nich, a nie czegoś innego w tym stylu. Tym razem trudno wskazać takie momenty. Na tle całości trochę bardziej wyraziście wypadają "Cast the First Stone", "Implode" i skomponowany jeszcze przez Hannemana, a zwłaszcza ten kontrowersyjny "When the Stillness Comes", rozpoczęty czystymi dźwiękami gitary, jednak szybko nabierający ciężaru. Nie mam pojęcia skąd tak wielka krytyka tego kawałka - przecież to nie pierwszy raz, gdy zespół wplótł trochę łagodniejszych fragmentów. Nie jest to niestety poziom podobnych utworów z przeszłości. Zresztą wszystkie kompozycje sprawiają wrażenie gorszych wersji czegoś z wcześniejszych płyt i tylko solidne wykonanie powoduje, że album jest ogólnie średni, a nie słaby. Zdecydowanie nie jest to "Reign in Blood" Paula Bostapha, jak dumnie ogłaszał King. Choć stylistycznie faktycznie bliżej tutaj do klasycznych płyt z lat 80. niż tych z udziałem Bostapha, na których zespół próbował odnaleźć się w metalowych trendach kolejnych dekad.

Ocena: 6/10



Slayer - "Repentless" (2015)

1. Delusions of Saviour; 2. Repentless; 3. Take Control; 4. Vices; 5. Cast the First Stone; 6. When the Stillness Comes; 7. Chasing Death; 8. Implode; 9. Piano Wire; 10. Atrocity Vendor; 11. You Against You; 12. Pride in Prejudice

Skład: Tom Araya - wokal i gitara basowa; Kerry King - gitara; Gary Holt - gitara; Paul Bostaph - perkusja
Producent: Greg Fidelman i Terry Date


Komentarze

  1. Płyta jest naprawdę świetna. Moim zdaniem lepsza niż World Painted Blood, bardziej różnorodna, wałki są klimatyczne, różnorodne, Bostaph napierdziela w bębny jakby się miał skończyć świat. No ale mi się podobało np. Implode, a większości nie :P Slayer ciągle daje rady. Pokiereszowany, z urwaną nogą i ręką, ale dalej dostarcza metalu wysokiej próby.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam Araya przyznaje, że płyta została nagrana przez pół-Slayera. To więc dobre dzieło przy uwzględnieniu tej okoliczności :> A na poważnie to trochę boję się o Slayera. Być może "Repentless" będzie ostatnim krążkiem Arayi i Kinga...

    OdpowiedzUsuń
  3. Album jest bardzo dobry. Ciężko być obiektywnym, gdy jest się wieloletnim fanem - maniakiem ;), ale tu nie ma ściemy. Płyta momentami mi przypomina również świetny Christ Illusion. W każdym razie Slayer k....!

    OdpowiedzUsuń
  4. Do oceny płyty, jakiejkolwiek, potrzeba kilku przesłuchań. I tak w tym przypadku. Najlepsze jest to, że Repentless, jest płytą zgoła odmienną od poprzedniej World..., Jestem starym fanem Slayera, to ważne przy ocenie. Nie staram się oceniać przez pryzmat dawnych wydawnictw, bo zespół robi swoje i chwała mu za to. W przypadku Slayera, nie ma wpadek jak przy Metalice... Repentless jest bardzo dobrą płytą, ze świetnymi riffami i grą Bostapha, chociaż wcześniej za nim nie przepadałem. Bardzo dobre i zmienne sola Kerrego oraz Holta. Zmienne tempa, świetna gra na dwie stopy Paula. Moim zdaniem album świetny, porwał mnie po którymś przesłuchaniu, a to znaczy, że jest wymagający i nie do oceny od razu. Tytułowy Repentless świetnie muzycznie, tekstowo hołd dla Jeffa. Może być kolejnym koncertowym War Ensemble....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy okazji Bostopha. Jego świetną grę słychać na płycie Forbidden - Forbidden Evil czyli w zespole macierzystym jeszcze przed Slayerem. Jest to też jedna z najlepszych rzeczy w thrashu tyle że tym znanym tak zwanym true-metalowcom. Thrash to nie tylko Big Four z czego dobre są Metallica i Slayer, w miarę Megadeth i cienki Anthrax. Thrash to też brazylijska Sepultura z czasów przed Chaos Ad i Roots, Dark Angel, Nuclear Assault, Sadus czy szwajcarki progresywny Coroner oraz niemiecki agresywny thrash jak Kreator czy Sodom. Oczywiście mówię o czasach właściwych czyli przełom lat 80/90. A jeszcze są przecież death/thrashowe Messiah z ich "Choir of Horrors" czy francuska Massacra.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024