[Recenzja] Jethro Tull - "Stormwatch" (1979)



Koncertowy album "Bursting Out" podsumował pewien etap działalności Jethro Tull. Wydany rok później "Stormwatch" - dwunasty studyjny longplay zespołu - co prawda został nagrany jeszcze przez jeden z klasycznych składów i utrzymany całkowicie w charakterystycznym dla grupy stylu, ale pod względem poziomu jest to już tylko cień największych dokonań. "Stormwatch" domyka nieformalną trylogię, tworzoną wraz z "Songs from the Woods" i "Heavy Horses", opowiadającą o przemianach w Wielkiej Brytanii na przestrzeni wieków. Tym razem teksty dotyczą współczesności, a aranżacje zostały jeszcze bardziej przesunięte w stronę rocka, choć nie brakuje folkowych akcentów. Występujących tu głównie pod postacią partii fletu, gdyż gitary akustyczne przez większość czasu ustępują miejsca cięższym riffom oraz syntezatorowo-organowym pasażom. W sesji uczestniczyli w zasadzie ci sami muzycy, co w trakcie prac nad dwoma poprzednimi albumami. Jedynie John Glascock, ze względu na poważne problemy zdrowotne, musiał w pewnym momencie zrezygnować z dalszego udziału. W związku z tym partie basu w większości utworów wykonał Ian Anderson.

O ile "Songs from the Wood" i "Heavy Horses" można postawić wśród najlepszych albumów zespołu, ten pierwszy wręcz w ścisłej czołówce, tak "Stormwatch" jest już wyraźną oznaką kryzysu, który w kolejnych latach jeszcze bardziej się pogłębiał. Choć całość wciąż utrzymana jest w klasycznym stylu Jethro Tull, to same kompozycje na ogół niespecjalnie przekonują. Udany jest na pewno otwieracz, "North Sea Oil". W sumie dość zwyczajna, choć bardzo energetyczna i całkiem chwytliwa piosenka rockowa, jednak flet Andersona nadaje bardzo fajnego, folkowego klimatu. Z podobnych, czyli takich bardziej dynamicznych i zwartych kawałków, przyzwoicie wypada "Something's on the Move", choć nie jest to nagranie, o którym będzie się pamiętać po wybrzmieniu ostatnich dźwięków. Natomiast "Old Ghost" razi niezbyt pasującą i zbyt nachalną orkiestracją, za pomocą której zapewne chciano ukryć taką sobie melodię. Bez orkiestracji obyłoby się także w spokojniejszych fragmentach "Orion", choć tutaj są one nieco lepiej dopasowane i nie musza niczego przysłaniać, bo towarzyszą całkiem zgrabnej melodii. Inna sprawa, że te łagodniejsze wstawki przeplatają się ze strasznie topornym riffowaniem, podczas którego melodia jest już kompletnie nijaka.

Na albumie znalazły się też dwa bardziej rozbudowane nagrania. "Dark Ages" brzmi w sumie jak posklejany z kilku niedokończonych kompozycji - choć jedne motywy powtarzają się znacznie częściej od innych - przy czym wszystkie wydają się tak samo pozbawione dobrych pomysłów melodycznych i aranżacyjnych. Za to znów pojawiają się te niepasujące orkiestracje. Jethro Tull nagrywał utwory gorsze od tego, choć z reguły dużo krótsze. "Dark Ages" jest po prostu całkiem bezbarwny, ale w połączeniu z długością przekraczającą dziewięć minut, spokojnie można uznać go za jeden z najnudniejszych kawałków zespołu. Nieco tylko krótszy i lepiej przemyślany okazuje się "Flying Dutchman", który pomimo nawiązań do folkowego klimatu dwóch poprzednich albumów, daleki jest od ich poziomu. Znów brakuje dobrej, wyrazistej melodii, a w aranżacjach wciąż nie dzieje nic ciekawego. Zresztą w ogóle mało się tutaj dzieje.

Całości dopełnia kilka krótszych, spokojniejszych kawałków. Wyjątkowo miałko wypada "Home", w którym nawet przesłodzona orkiestra nie ma za bardzo czego zepsuć. Strasznie dziwacznie prezentuje się "Warm Sporran", łączący folkowe brzmienia z właściwie już ejtisową elektroniką oraz dość tandetną wokalizą. Broni się za to typowo tullowy "Dun Ringill", oparty wyłącznie na akompaniamencie gitary akustycznej, ale charakteryzujący się dość wyrazistą melodią. Choć zespół w tym stylu nagrywał już lepsze utwory. Natomiast finałowy "Elegy" to dość ładny, ale też, za sprawą naiwnej melodii i ckliwej aranżacji, kiczowaty instrumental. Co ciekawe, to jedyna na płycie - i jedna z naprawdę nielicznych w dyskografii grupy - kompozycja, której autorem nie jest Anderson. Skomponował ją David Palmer, w hołdzie zmarłemu ojcu. Zresztą pozycja Palmera w zespole w tamtym czasie wyraźnie rosła, co sugeruje także większa ilość brzmień klawiszowych i aranżowanych przez niego orkiestracji. Nie wyszło to jednak grupie na dobre. Ale i nie zaszkodziło ze względu na w większości przeciętne kompozycje.

"Stromwatch" w chwili wydania był jednym z najsłabszych albumów Jethro Tull. Właściwie jedynie "War Child" ma do zaoferowania jeszcze mniej. Niestety, czas pokazał, że nie był to kolejny krótkotrwały kryzys, z którego udałoby się powrócić w pełnej chwale. Następne wydawnictwa dobitnie uświadomiły, że Ian Anderson po prostu kompletnie wyczerpał się jako twórca. Wielka szkoda, że zespół nie zakończył działalności po poprzedzającej ten longplay serii udanych albumów ("Songs from the Woods", "Heavy Horses", "Bursting Out"), a zamiast tego coraz bardziej dewaluował swoją nazwę. Ale to przecież nierzadka sytuacja wśród rockowych grup. Tylko nieliczni, jak King Crimson, Led Zeppelin czy francuska Magma, wiedzieli, kiedy dać sobie i słuchaczom spokój.

Ocena: 5/10



Jethro Tull - "Stormwatch" (1979)

1. North Sea Oil; 2. Orion; 3. Home; 4. Dark Ages; 5. Warm Sporran; 6. Something's on the Move; 7. Old Ghosts; 8. Dun Ringill; 9. Flying Dutchman; 10. Elegy

Skład: Ian Anderson - wokal, flet, gitara, gitara basowa (1,3-8); Martin Barre - gitara, mandolina; John Evan - instr. klawiszowe; David Palmer - instr. klawiszowe i aranżacja instr. smyczkowych; John Glascock - gitara basowa (2,9,10); Barriemore Barlow - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Francis Wilson - recytacja (1,8)
Producent: Ian Anderson i Robin Black


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024