[Recenzja] Jethro Tull - "A" (1980)



W chwili nagrywania tego albumu grupa Jethro Tull nie istniała. Początkiem końca były problemy zdrowotne Johna Glascocka. W ich wyniku basista nie mógł uczestniczyć do końca w sesji nagraniowej poprzedniego albumu, "Stormwatch", ani w promującej go trasie koncertowej. Jego miejsce zajął wówczas na krótko Tony Williams (nie mylić z wybitnym jazzowym perkusistą, noszącym to samo imię i nazwisko), a następnie Dave Pegg, były członek folk-rockowego Fairport Convention. Ian Anderson cały czas liczył na powrót do składu Glascocka, jednak pod koniec trasy zespół dowiedział się o jego przedwczesnej śmierci. Wiadomość ta przygnębiła wszystkich, a szczególnie przeżywał to Barriemore Barlow, który postanowił wycofać się z muzycznego biznesu (nie do końca dotrzymał słowa, bo w późniejszym czasie sporadycznie udzielał się chociażby na płytach byłych muzyków Led Zeppelin). W obliczu tych wydarzeń, podjęto prawdopodobnie najbardziej słuszną decyzję - o zakończeniu działalności.

Anderson bynajmniej nie zamierzał iść w ślady Barlowa i już wkrótce rozpoczął prace nad solowym albumem. Do pomocy w nagraniach wybrał dwóch innych członków ostatniego składu Jethro Tull, Martina Barre'a i Dave'a Pegga, ale też całkiem nowych współpracowników: grającego na klawiszach i elektrycznych skrzypcach Eddiego Jobsona - byłego członka Curved Air, Roxy Music, U.K. oraz zespołu Franka Zappy - a także amerykańskiego perkusistę Marka Craneya, grającego wcześniej m.in. z Tommym Bolinem i Jean-Lucem Pontym. Kiedy już album był gotowy, przedstawiciele wytwórni stwierdzili, że nazwisko Andersona jest za mało znane, więc longplay albo ukaże się pod szyldem Jethro Tull, albo nie ukaże się wcale. Związany kontraktem muzyk nie miał innego wyjścia, więc zgodził się na to pierwsze rozwiązanie. Na pamiątkę planu wydania solowego albumu wydawnictwo otrzymało tytuł "A", odnoszący się oczywiście do nazwiska Iana. 

Zawarta tu muzyka wyraźnie odchodzi od tego, co proponował zespół. W dużym stopniu jest to zasługa bardzo ejtisowego brzmienia syntezatorów oraz sposobu, w jaki gra na nich Jobson. Taki "Batteries Not Included" to w zasadzie kawałek synthpopowy. Akurat jest to jeden ze słabszych momentów całości, z dość żenującym motywem przewodnim, a do tego niezbyt atrakcyjny melodycznie, co w takiej stylistyce trudno wybaczyć. Niespecjalnie przekonują też momenty, w których nowoczesne - jak na tamte czasy - brzmienia towarzyszą typowym dla Jethro Tull folkowym melodiom oraz akustycznemu instrumentarium. Jedno z drugim po prostu do siebie nie pasuje ("Working John, Working Joe", "Protect and Survive"). Lepiej prezentuje się "Black Sunday", który brzmi jak skrzyżowanie Jethro Tull z U.K. - trochę takie popłuczyny po klasycznym rocku progresywnym z brzmieniem późnych lat 70., ale też parę niezłych motywów i bardziej wyrazista melodia. "Crossfire" i "Fylingdale Flyer" również wyróżniają się raczej na plus pod względem melodycznym. W dodatku typowe dla lidera partie fletu dość dobrze tym razem wpasowały się w bardziej elektroniczne brzmienia. "Crossfire" zaskakuje ponadto stricte funkową rytmiką, której nie spodziewałbym się po Andersonie. Najbardziej przekonuje mnie jednak instrumentalny "The Pine Marten's Jig", w którym w ogóle nie ma syntezatorów, za to dużą rolę odgrywają skrzypce, mandolina oraz flet. I taka aranżacja doskonale pasuje do bardzo folkowej, skocznej melodii. Bardziej klasyczne brzmienie mają też "Uniform" i "4.W.D." - w tym pierwszym Jobson gra tylko na skrzypcach, w drugim głównie na pianinie - jednak żaden nie wyróżnia się niczym szczególnym. Całości dopełnia przyzwoita, ale znów niezbyt charakterystyczna, ballada "And Further On".

Wśród wielbicieli Jethro Tull "A" zajmuje wysokie miejsce w rankingu najmniej lubianych płyt zespołu. Dla większości z nich zapewne największym problemem jest brzmienie, a także inspiracje ówczesnym mainstreamem. Moim zdaniem to dobrze, że Ian Anderson chciał się rozwijać i nie pozostawał obojętny na muzyczne nowinki. Gorzej, o wiele gorzej, że kompletnie nie miał pomysłu, jak przekonująco połączyć te nowe wpływy z dotychczasowym stylem, od którego nie zamierzał całkiem odchodzić. W dodatku same utwory to jeden z najsłabszych zestawów kompozycji, jakie do tamtej pory zaprezentował. W lepszych czasach większość z nich nie znalazłaby się pewnie nawet na stronach B singli. Zresztą z odrzutów po poprzednich płytach dałoby się skompilować nieco bardziej udany album.

Ocena: 5/10



Jethro Tull - "A" (1980)

1. Crossfire; 2. Fylingdale Flyer; 3. Working John, Working Joe; 4. Black Sunday; 5. Protect and Survive; 6. Batteries Not Included; 7. Uniform; 8. 4.W.D. (Low Ratio); 9. The Pine Marten's Jig; 10. And Further On

Skład: Ian Anderson - wokal, gitara, flet; Eddie Jobson - instr. klawiszowe, skrzypce; Martin Barre - gitara; Dave Pegg - gitara basowa, mandolina; Mark Craney - perkusja
Gościnnie: James Duncan - głos (6)
Producent: Ian Anderson i Robin Black


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)