[Recenzja] Whitesnake - "The Purple Album" (2015)
Co zrobić, gdy trzeba na szybko przygotować nowy album, by ruszyć w kolejną trasę, ale nie dysponuje się żadnym materiałem? Najprościej nagrać cudze kompozycje. Co jednak w sytuacji, gdy na albumie też chce się coś zarobić i nie oddawać znacznej części zysków kompozytorom? Wówczas najlepiej przypomnieć własne dokonania. Whitesnake stosował to rozwiązanie już na wczesnym etapie, odświeżając swoje utwory ledwo kilka lat po nagraniu oryginalnych wersji. W przypadku "The Purple Album" sprawa wygląda o tyle inaczej, że tym razem cały longplay składa się z takich powtórek, a zaczerpnięto je z repertuaru poprzedniej grupy Davida Coverdale'a, Deep Purple. Podobno wokalista myślał nad tym projektem już od wielu lat, próbując zainteresować nim muzyków, którzy współtworzyli wraz z nim tamten zespół. Plany te udaremniła śmierć Jona Lorda w 2012. Ostatecznie więc zarejestrował album z aktualnym wcieleniem Whitesnake. Rzekomo jako hołd dla swojej pierwszej profesjonalnej grupy. Tylko w takim razie dlaczego nie trafiły tu utwory z różnych okresów, a jedynie te, których jest współkompozytorem? Możliwości widzę dwie. Albo chodzi o kasę, albo o samouwielbienie, a najpewniej jedno i drugie.
David Coverdale był wokalistą Deep Purple przez stosunkowo krótki okres, w latach 1973-76. Zdążył jednak nagrać z zespołem trzy studyjne albumy: "Burn", "Stormbringer" oraz "Come Taste the Band" (reprezentowane tutaj kolejno przez sześć, pięć i dwa utwory). Był to bardzo ciekawy okres w twórczości słynnego zespołu, który pod wpływem nowych muzyków - Coverdale'a i Glenna Hughesa, a na ostatniej z wymienionych płyt także Tommy'ego Bolina - wzbogacił swoją hardrockową stylistykę o elementy funku. Jednym z największych atutów Purpli w tamtym czasie była obecność w składzie aż dwóch świetnych wokalistów - śpiewającego niższym, bluesowym głosem Coverdale'a oraz preferującego wysokie rejestry o wyraźnie soulowym zabarwieniu Hughesa. Po czterdziestu latach tamte dokonania wciąż brzmią dobrze, czego już teraz nie można powiedzieć o zawartości "The Purple Album".
Tak wiele rzeczy poszło tu źle, że nie wiem od czego zacząć. Może więc o ogólnej refleksji na temat ponownego nagrywania własnych lub cudzych kompozycji. Moim zdaniem jedynym uzasadnieniem takiego działania - pomijając względy merkantylne - jest chęć zrobienia tego inaczej, pokazania danych kompozycji od innej strony, wydobycia z nich czegoś nowego. Na "The Purple Album" coś takiego praktycznie nie ma miejsca. Jeden tylko "Sail Away" zaprezentowano w wersji akustycznej. Abstrahując już od efektu - oryginał jest bardzo fajną fuzją hard rocka i funku, a to wykonanie to zupełnie bezbarwna ballada w stylu Whitesnake z lat 90. - przynajmniej spróbowano tutaj jakiegoś innego podejścia. Z pozostałymi dwunastoma kawałkami nie zrobiono absolutnie nic, poza pewnym istotnym zubożeniem - zagrano je w stricte hardrockowy sposób, kompletnie rezygnując z funkowego groove'u, obecnego w pierwowzorach wielu z nich. Wykonanie jest tu zresztą bardzo rzemieślnicze i nie odbiega od poziomu podrzędnych grup hardrockowych. Co zresztą nie powinno dziwić, skoro w obecnej inkarnacji Whitesnake nie ma ani jednego instrumentalisty, o którego dokonaniach warto by wspominać. Gitarzyści co najwyżej popisują się tutaj techniką, grając efekciarsko, ale do bólu sztampowo i banalnie, sekcja rytmiczna jest strasznie toporna, a klawiszowca praktycznie i tak nie słychać. Wokalnie też jest dużo słabiej niż w oryginałach i to nie tylko przez brak drugiego wokalisty, ale po prostu czas bardzo niełaskawie obszedł się z głosem Coverdale'a, któremu nie pomaga - a wręcz szkodzi - podciąganie w studiu. Ogólnego obrazu nędzy dopełnia fatalne, skompresowane brzmienie.
Jeśli bardzo lubicie Deep Purple z Davidem Coverdale'em i z tego powodu chcecie sięgnąć po "The Purple Album", to lepiej po prostu przypomnijcie sobie albumy tamtego zespołu - nie tylko wymienione wyżej studyjne, ale też koncertowy "Made in Europe". Nowe wersje absolutnie nic nie wnoszą i pod dosłownie każdym względem są nieporównywalnie słabsze. Bez najmniejszego zawahania wystawiam najniższą ocenę. Same kompozycje oczywiście zasługują na więcej, ale tym trudniej zaakceptować to, co z nimi tutaj zrobiono. "The Purple Album" to ścisła czołówka zarówno najmniej potrzebnych, jak i najgorzej zrobionych wydawnictw wszech czasów.
Ocena: 1/10
Whitesnake - "The Purple Album" (2015)
1. Burn; 2. You Fool No One; 3. Love Child; 4. Sail Away; 5. The Gypsy; 6. Lady Double Dealer; 7. Mistreated; 8. Holy Man; 9. Might Just Take Your Life; 10. You Keep on Moving; 11. Soldier of Fortune; 12. Lay Down Stay Down; 13. Stormbringer
Skład: David Coverdale - wokal; Reb Beach - gitara, dodatkowy wokal; Joel Hoekstra - gitara, dodatkowy wokal; Michael Devin - gitara basowa, dodatkowy wokal; Tommy Aldridge - perkusja; Michele Luppi - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal
Producent: David Coverdale i Michael McIntyre
Whitesnake - "The Purple Album" (2015)
1. Burn; 2. You Fool No One; 3. Love Child; 4. Sail Away; 5. The Gypsy; 6. Lady Double Dealer; 7. Mistreated; 8. Holy Man; 9. Might Just Take Your Life; 10. You Keep on Moving; 11. Soldier of Fortune; 12. Lay Down Stay Down; 13. Stormbringer
Skład: David Coverdale - wokal; Reb Beach - gitara, dodatkowy wokal; Joel Hoekstra - gitara, dodatkowy wokal; Michael Devin - gitara basowa, dodatkowy wokal; Tommy Aldridge - perkusja; Michele Luppi - instr. klawiszowe, dodatkowy wokal
Producent: David Coverdale i Michael McIntyre
Może "jedynka" to zbyt surowa ocena, ale od takiego tuza jak Coverdale jednak więcej się wymaga. Jeden, dwa utwory dołączone do jakiegoś premierowego wydawnictwa jeszcze ujdą, ale płyta w całości nie jest do strawienia ... przynajmniej dla starych fanów ;)
OdpowiedzUsuńw mojej opini plyta jest fatalna...po prostu starszy pan chce zarobic pare groszy na starych hitach DP....naprawde przez te kilka lat od plyty forevermore nie byl w stanie stworzyc 8-12 utworow na nowa plyte?jezeli tak to niech idzie na emeryture a nie robi z fanow sponsorow dostatniego zycia.za winyl ponad 100zl?zdecydowanie za drogo
OdpowiedzUsuńUwielbiam Coverdale'a i jego Whitesnake, ale ta płyta jest po prostu totalnym nieporozumieniem.
OdpowiedzUsuń