[Recenzja] Rory Gallagher - "Blueprint" (1973)



"Blueprint" rozpoczyna nowy etap w twórczości Rory'ego Gallaghera. Po odejściu ze składu Wilgara Campbella - którego przerażały lotnicze podróże, przez co często odpuszczał koncerty - nowym perkusistą został Rod de'Ath, wcześniej członek angielskiej grupy bluesrockowej Killing Floor. Za jego namową Gallagher przyjął także innego muzyka tamtego zespołu, klawiszowca Lou Martina. Tym samym Irlandczyk po raz pierwszy stanął na czele czteroosobowego składu, porzucając sprawdzoną formułę power tria. Kwartet utrzymał się przez kolejne pięć lat, które były okresem największych sukcesów Rory'ego. Już "Blueprint" - zatytułowany tak od projektu wzmacniacza na specjalne zamówienie lidera, którego fragment widać na okładce - cieszył się całkiem sporym powodzeniem, dochodząc do 12. miejsca brytyjskiego notowania, a nawet zaznaczając swoją obecność na amerykańskiej liście, co nie udało się żadnemu z poprzedników, zatrzymując się na miejscu 147. Nie brzmi to może zbyt imponująco, ale świadczyło o tym, że Irlandczyk w końcu został dostrzeżony w Stanach.

"Blueprint" jest albumem wyraźnie krótszym od dwóch poprzednich. Mogło to wynikać z braku nowych pomysłów kompozytorskich, za czym przemawia też fakt, że po raz pierwszy od czasu eponimicznego debiutu Taste Gallagher zamieścił na płycie cudzą kompozycję. Bluesowy standard "Banker's Blues" z repertuaru Big Billa Broonzy'ego jest zresztą wykonany strasznie zachowawczo. Niestety, autorskie utwory też często wypadają wyjątkowo przeciętnie. Taki  "Hands Off" opiera się na ogranych bluesrockowych schematach, nawet solówki lidera nie ekscytują jak wcześniej. Nie pomaga wygładzone brzmienie, z wychodzącym na pierwszy plan pianinem. Tytuł chyba nie przypadkiem nawiązuje do "Hands Up" z solowego debiutu, bo pod względem wykonawczej ekspresji też jest przeciwieństwem tamtego energetycznego nagrania. Trochę lepiej wypada "Race the Breeze", również mocno zakorzeniony w bluesie, ale zagrany bardziej żywiołowo. Nie mam tylko pojęcia, po co został rozciągnięty do prawie siedmiu minut, skoro dałoby się zmieścić go w połowie tego czasu. "Unmilitary Two-Step" to z kolei całkowicie solowy, instrumentalny popis Gallaghera na gitarze akustycznej, w którym niestety znów doskwiera monotonia. Natomiast finałowa ballada "If I Had a Reason" to nudnawa próba grania w amerykańskim stylu z okolic The Band.

Znalazły się tu jednak także trzy udane utwory. Energetyczny "Walk on Hot Coals" świetnie sprawdza się w roli otwieracza. To kolejny dłuższy utwór, delikatnie przekraczający siedem minut, ale tym razem dzieje się więcej, a popisy Gallaghera w końcu przyciągają uwagę. Inna sprawa, że ta kompozycja jeszcze lepiej wypadała podczas koncertów, co udokumentowano na słynnym "Irish Tour '74". I ze względu na istnienie tamtej wersji spokojnie można zapomnieć o studyjnym pierwowzorze. Problemu tego nie ma z dwoma pozostałymi nagraniami, które na żywo zostały zagrane tylko kilka razy i chyba nie trafiły na żadne koncertowe wydawnictwo. "Daughter of the Everglades" to urocza, zgrabna melodycznie ballada o folkowym, lekko celtyckim zabarwieniu, ze znaczną rolą gitary akustycznej i różnych brzmień klawiszowych,  ale też z energetyczną grą sekcji rytmicznej oraz świetnymi solowymi partiami lidera. Najdłuższy na płycie "Seventh Son of a Seventh Son" kieruje się natomiast w nieco jakby jazz-rockowe rejony. Uwagę zawraca wykorzystanie instrumentów nieobecnych w innych utworach - elektrycznych organów i saksofonu, jednak całość jest znów trochę zbyt monotonna i pozbawiona pomysłu na rozwiniecie.

Jeśli mam być szczery, to nie jest to zbyt dobry album. Większość utworów wypada ledwo przeciętnie, a nawet te lepsze fragmenty są dalekie od poziomu wcześniejszych wydawnictw Rory'ego Gallaghera (może z wyjątkiem "Daughter of the Everglades"). W dodatku nie klei się to wszystko w spójną całość. Sukces komercyjny tego wydawnictwa był prawdopodobnie wyłącznie wynikiem wcześniejszej działalności Irlandczyka, zarówno fonograficznej, jak i przede wszystkim koncertowej. Z perspektywy czasu wiadomo jednak, że "Blueprint" był raczej wypadkiem przy pracy niż stałym spadkiem formy.

Ocena: 6/10



Rory Gallagher - "Blueprint" (1973)

1. Walk on Hot Coals; 2. Daughter of the Everglades; 3. Banker's Blues; 4. Hands Off; 5. Race the Breeze; 6. Seventh Son of a Seventh Son; 7. Unmilitary Two-Step; 8. If I Had a Reason

Skład: Rory Gallagher - wokal, gitara, mandolina, harmonijka, saksofon; Gerry McAvoy - gitara basowa; Rod de'Ath - perkusja i instr. perkusyjne; Lou Martin - instr. klawiszowe, gitara
Producent: Rory Gallagher


Komentarze

  1. ale za chwilę przyjdzie czas na Tattoo i rozpocznie się najlepszy twórczy okres Rory'ego Gallaghera :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem ciekawy jak będzie wyglądać nowa recenzja. Bo ocena ta sama, ale na RYM było 7 więc myślałem że tamta jest aktualniejsza. ;)
    Ja nie odbieram tego albumu tak negatywnie, że wypadek przy pracy. Mniej mi się podoba niż debiut, Deuce czy następne Tattoo, ale jest u mnie w lepszej połowie jego albumów. Odbieram pozytywnie też te trzy utwory (Walko on Hot Coals, Seventh Son of a Seventh Son i Daughter of the Everglades), ale Race the Breeze czy If I Had a Reason też, choć ten pierwszy może faktycznie mógłby być trochę krótszy, Hands Off też mi nie przeszkadza, reszta może faktycznie bez szału. Oceniam na 7/10, Deuce i Tattoo ma u mnie 8/10, a niezatytułowany album 10/10. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zawsze uważałem go za najsłabszy z lat 70. i zdania już raczej nie zmienię.

      Usuń
  3. Jest po prostu taki nijaki i strasznie wygładzony na tle innych albumów z lat 70. Szczerze powiedziawszy słuchałem go ostatni raz w 2018 roku i jakoś nie mam ochoty wracać poza dwoma, trzema utworami, a słuchanie albumowego Walk On Hot Coals jest kompletnie nieopłacalne w sytuacji kiedy istnieje wersja z Irish Tour, niebo a ziemia. Brakuje mu w moim odczuciu charakteru.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)