[Recenzja] Taste - "Live at the Isle of Wight" (1971)



Irlandzkie trio Taste zaliczyło obecność na jednym z największych festiwali muzycznych przełomu lat 60. i 70. - brytyjskim Isle of Wight Festival 1970. W trakcie pięciodniowej imprezy na scenie zaprezentowało się kilkudziesięciu wykonawców, w tym m.in. Jimi Hendrix, Miles Davis, The Doors, The Who, Jethro Tull, Ten Years After, Free czy Emerson, Lake and Palmer. Natomiast publiczność była jeszcze liczniejsza niż na słynnym Woodstocku rok wcześniej. Według szacunków koncerty oglądało od sześciuset do siedmiuset tysięcy widzów. Największe gwiazdy wystąpiły podczas ostatnich dwóch dni. Trio Rory'ego Gallaghera nie miało aż takiej renomy, więc występ odbył się trzeciego dnia, w piątek 28 sierpnia. Muzycy grali o dość wczesnej porze, przy dziennym świetle, gdy na terenie festiwalu nie było jeszcze największych tłumów. Pomimo tego dali autentycznie porywający występ.

Już w następnym roku fragmenty koncertu Taste trafiły na album "Live at the Isle of Wight". Brzmienie jest co prawda najlepsze - ale i nie najgorsze - jednak wynagradza to wykonanie. Na repertuar składają się nie tylko utwory znane z dwóch studyjnych wydawnictw tria. Debiutancki longplay reprezentują dwa tradycyjne bluesy: "Sugar Mama" oraz "Catfish". Już studyjne wersje charakteryzuje duża swoboda improwizatorska oraz świetne zgranie muzyków. Na żywo wypadły jeszcze bardziej porywająco. To w znacznym stopniu zasługa ekscytujących popisów gitarowych lidera, jednak sekcja rytmiczna ze swojego zadania też wywiązuje się znakomicie, a przy tym wyraźnie zaznacza swoją obecność. Błyskotliwych improwizacji całego tria nie brakuje zwłaszcza w "Catfish", który w pewnym momencie nabiera nawet odrobinę jazz-rockowego charakteru. Nie powinno to dziwić po tym, co zespół zaprezentował na swoim drugim albumie, "On the Boards". Tutaj jednak znalazły się tylko dwa bardziej piosenkowe fragmenty tamtego wydawnictwa: "What's Going On" i "Morning Sun". Oba jednak bardzo zyskały w porównaniu ze studyjnymi wersjami - są bardziej swobodne, energetyczne i brzmią ciężej. Fantastycznie wypada ten pierwszy, za sprawą rewelacyjnych solówek Gallaghera, ale także równie świetnych popisów basisty Richarda McCrackena. "Sinner Boy" to z kolei premierowa kompozycja Rory'ego, która w przearanżowanej wersji trafiła na jego solowy debiut. Koncertowe wykonanie jest bardziej surowe, niemal całkiem inne są partie gitary, ale wcale nie ustępuje finalnej wersji. Całości dopełnia interpretacja bluesowego standardu "I Feel So Good" Big Billa Broonzy'ego - jeszcze jeden świetny jam, w którym wszyscy muzycy mogą się wykazać (jest to nawet krótkie perkusyjne solo). W takim graniu czuli się zdecydowanie najlepiej.

"Live at the Isle of Wight" to koncertówka, jakiej nie powstydziłby się żaden czołowy rockowy wykonawca. Może i Taste odstawał od nich pod względem popularności, ale na pewno nie ustępował poziomem. Zresztą ten występ mógł znacznie poprawić komercyjną sytuację zespołu. Problem w tym, że trio rozpadło się wkrótce po tym wydarzeniu. Przyczyny nie są do końca znane, jednak nieco światła rzucają wypowiedzi Johna Wilsona, z których wynika, że sekcja rytmiczna często miała problem, by nadążyć za nieprzewidywalnymi improwizacjami lidera. Rory Gallagher rozpoczął wówczas udaną - także pod względem komercyjnym - karierę solową. Pozostała dwójka właściwie nic już nie osiągnęła. Po śmierci Gallaghera, McCracken i Wilson reaktywowali Taste, ale ten okres lepiej pominąć milczeniem. Dyskografia zespołu powinna ograniczać się do dwóch pierwszych albumów studyjnych oraz tej koncertówki. Cała reszta - włącznie z demówkami i bardzo słabej jakości nagraniami koncertowymi z Gallagherem - jest kompletnie niepotrzebna, a stanowi jedynie próbę zarobienia na wątpliwej wartości rzeczach, które sprzedadzą się dzięki późniejszym sukcesom solowym niegdysiejszego lidera Taste.

Ocena: 8/10



Taste - "Live at the Isle of Wight" (1971)

1. What's Going On; 2. Sugar Mama; 3. Morning Sun; 4. Sinner Boy; 5. I Feel So Good; 6. Catfish

Skład: Rory Gallagher - wokal i gitara; Richard McCracken - gitara basowa; John Wilson - perkusja
Producent: Tony Colton


Komentarze

  1. Porywająca koncertówka, która moim zdaniem nie odbiega poziomem od ówczesnych najlepszych płyt live. Już wtedy Rory Gallagher pokazał źe należy do ścisłej czołówki gitarzystów. Co ciekawe nikt wtedy jeszcze tego nie zauważył i nie poznał sie na talencie irlandczyka. A na tym koncercie dokonuje momentami rzeczy niewiarygodnych. Chociażby solo w otwierającym What's Going On.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten album to jest jedno wielkie łał!!! Naprawdę dziw bierze, że nic nie osiągnęli. Dla mnie ten koncert to jest nawet półka wyżej niż Cream. Jedyny minus tego wydawnictwa to jakość. Aż żal, że te 50 lat temu nie było współczesnej techniki. Ile nam pięknych koncertów przepadło.
    Odjazdy na tym albumie to najdluzsze utwory - Sugar Mama, I Feel So Good i Catfish. Catfish - co to jest za 'walec'. Za każdym razem jak tego słucham, to szczękę zbieram z podłogi. Jak to dobrze, że uczestnicy tego koncertu wywołali zespół na ten 'bis'.
    Dałbym temu albumowi 10, ale obniżam o 1 stopień za jakość nagrania. Generalnie - rewelacja!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie do końca prawda, że nic nie osiągnęli. Albumy "On the Boards" i "Taste Live" doszły do drugiej dziesiątki UK Albums Chart, "Live at Isle of Wight" też został tam odnotowany (41. miejsce). Występ utrwalony na tym ostatnim na pewno zwrócił na zespół uwagę. Według legendy występ ten oglądał Jimi Hendrix i zapytany potem przez dziennikarza, jak to jest być najlepszym gitarzystą na świecie, odparł: Nie wiem, zapytaj Rory'ego Gallaghera. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, bo widziałem też wersje tej wypowiedzi, w której Hendrix wskazywał na innych gitarzystów. W każdym razie, po tym występie Gallagher rozwiązał zespół i rozpoczął solową karierę, odnosząc całkiem spore sukcesy, głównie w Wielkiej Brytanii, ale w Stanach też był całkiem znany. Sprzedawał dużo płyt, wygrał ankietę jakiegoś prestiżowego magazynu muzycznego na najlepszego gitarzystę (wyprzedzając np. Claptona), dostał propozycję dołączenia do The Rolling Stones, a Deep Purple rozważali przyjęcie go na miejsce Blackmore'a. Gdyby zachlał się na śmierć w tamtym okresie (lata 70.), dziś byłby jedną z ikon rocka. Ale w pewnym momencie jego twórczość stała się niemodna, on sam nie chciał podążać za trendami, tylko grać swojego ukochanego bluesa, przez co coraz bardziej o nim zapominano. Osiągnął jednak naprawdę wiele, także pod względem komercyjnym.

      Usuń
    2. Zgadzam się, że Rory indywidualnie odniósł sukces, a w latach 70ych należna mu sławę. Bardziej chodziło mi o Taste. Jako band świetny potencjał, ale komercyjnie i mainstreamowo mu nie poszło. Trzeba cieszyć się z tych kilku płyt Taste i katalogu płyt Rorego.

      Usuń
    3. Ale właśnie napisałem, że Taste miał trzy albumy na całkiem wysokich pozycjach UK Albums Chart, więc jednak odniósł jakiś sukces komercyjny ;) Wiadomo, że nie na poziomie Led Zeppelin, ale jak na niezbyt oryginalny zespół z Irlandii, było to naprawdę wiele.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)