[Recenzja] Mountain - "Flowers of Evil" (1971)



Będąc pod silnym wpływem Cream, muzycy Mountain nie mogli odmówić sobie nagrania albumu składającego się zarówno ze studyjnych, jak i koncertowych nagrań. Studyjna część "Flowers of Evil", odpowiadająca pierwszej stronie winylowego wydania, wypada przyzwoicie, choć słychać pewną rutynę. Tytułowy kawałek to kolejny czadowy i raczej banalny otwieracz z surowym śpiewem Lesliego Westa, nieco zbyt patetyczny "King's Chorale" to jeszcze jedna instrumentalna miniatura, natomiast "Pride and Passion" z trochę mniej oczywistą budową i natchnionym śpiewem Felixa Pappalardiego to tutejszy odpowiednik tytułowego nagrania z "Nantucket Sleighride". Zostają dwa utwory: "One Last Cold Kiss" i "Crossroader". Na wyróżnienie zasługuje ten drugi, którego tytuł nie przypadkiem kojarzy się ze słynnym "Crossroads" Cream. To jeszcze jeden czadowy, ale tym razem niebanalny kawałek, zagrany w niemalże porywający sposób. Ciekawe, że za warstwę wokalną odpowiada basista, dotąd śpiewający w tych łagodniejszych nagraniach. Jednak tutaj jego głos pasuje zaskakująco dobrze.

Część koncertowa - fragmenty występu z 27 czerwca 1971 roku w nowojorskim Fillmore East - na pewno rozczarowują jakością nagrania, która jest po prostu beznadziejna. Jednak sam dobór materiału też pozostawia sporo do życzenia. Prawie całą stronę wypełnia 25-minutowy "Dream Sequence", składający się z kilku segmentów. Początek - gitarowe solo Westa, zachowawcze wykonanie rock'n'rollowego standardu "Roll Over Beethoven" oraz kolejne solo gitarzysty - jest tak strasznie pozbawiony jakichkolwiek przejawów kreatywności, że równie dobrze mogłoby to być nagranie z pierwszej próby nastolatków bez żadnego doświadczenia. Odrobinę lepiej wypada energetyczne wykonanie "Dreams of Milk and Honey" z solowego debiutu Westa, "Mountain", w którym muzycy pokazują nieco większe umiejętności, choć dalej nie grają nic nadzwyczajnego. Ostatnie dwa segmenty, "Variations" i "Swan Theme", to już zespołowe improwizacje, z nawet fajnymi partiami basu, ale ogólnie bardzo odległe od inwencji, jaką podczas koncertów prezentował Cream. Na zakończenie, już jako osobna ścieżka, pojawia się jeszcze przebój "Mississippi Queen", od wersji z debiutanckiego "Climbing!" różniący się tylko wplecionym riffem z creamowego "Politican" oraz nieporównywalnie gorszym brzmieniem.

"Flowers of Evil", szczególnie zaś jego koncertowa część, bardzo mocno obnażył wszelkie niedostatki muzyków Mountain, którzy aspirując do bycia nowym Cream nie tylko nie dysponowali wystarczającymi umiejętnościami, ale i nie potrafili tak dobrze ze sobą współpracować. Również jako kompozytorzy niewiele mieli do zaoferowania i głównie powtarzali te same patenty.

Ocena: 5/10



Mountain - "Flowers of Evil" (1971)

1. Flowers of Evil; 2. King's Chorale; 3. One Last Cold Kiss; 4. Crossroader; 5. Pride and Passion; 6. Dream Sequence: Guitar solo / Roll Over Beethoven / Dreams of Milk and Honey / Variations / Swan Theme  (live); 7. Mississippi Queen (live)

Skład: Leslie West - gitara, wokal (1,6,7); Felix Pappalardi - gitara basowa, wokal (3-5); Corky Laing - perkusja i instr. perkusyjne; Steve Knight - instr. klawiszowe
Producent: Felix Pappalardi


Komentarze

  1. zgadzam sie,ze plyty Mountain sa dosc nierowne. moim zdaniem ich atutem sa glownie dynamiczne utwory hard rockowe,a nie te melodyjne i ckliwe. pozdrawiam,moze w przyszlosci cos o Cacuts,Grand Funk lub Colosseum?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024