[Recenzja] Uriah Heep - "...Very 'Eavy ...Very 'Umble" (1970)



Niektórzy uważają Uriah Heep za zespół niemalże równy wielkiej hardrockowej trójcy: Led Zeppelin, Black Sabbath i Deep Purple. Inni słyszą w nim wyłącznie klona ostatniej z tych grup. Podobieństwa są uderzające, szczególnie w kwestii brzmienia oraz roli organów Hammonda, ale też np. w warstwie wokalnej. Fakt, że debiutancki album Uriah Heep, "...Very 'Eavy ...Very 'Umble", ukazał się zaledwie tydzień po premierze "In Rock", na którym w pełni ukształtowało się hardrockowe brzmienie Purpli. ale wcześniej oba zespoły często ze sobą koncertowały. Podobieństwa mogą też wynikać ze wspólnej inspiracji dokonaniami amerykańskiego Vanilla Fudge. Tak czy inaczej, twórczość obu brytyjskich grup jest bardzo do siebie zbliżona. I nie przypadkiem o jednym z nich pamiętają już chyba wyłącznie wielbiciele takiej stylistyki. Uriah Heep nie zbliżył się nigdy do poziomu najlepszych dokonań swojego głównego konkurenta, nie dawał tak porywających koncertów, ani nie dorobił się hitu na miarę "Smoke on the Water". Nie znaczy to jednak, że w ogóle nie zasługuje na uwagę, bo trochę fajnej muzyki po sobie pozostawił. Tyle tylko, że rozproszonej po paru mniej lub bardziej nierównych wydawnictwach.

Debiut zdecydowanie należy do tych bardziej nierównych, a właściwie najbardziej niespójnych. W sumie nie powinno to aż tak bardzo dziwić, skoro w trakcie jego nagrań doszło do kilku zmian składu. Sesja rozpoczęła się w kwartecie, w którego skład wchodzili wokalista David Byron, gitarzysta Mick Box, basista Paul Newton oraz perkusista Alex Napier. Gościnnie wspomógł ich grający na różnych instrumentach klawiszowych Colin Wood. Zarejestrowane w tym okresie utwory zdradzają, że zespół ma większe ambicje niż tylko hardrockowe łojenie. "Come Away Melinda", przeróbka folkowej piosenki z początku lat 60., zaaranżowanej głównie na gitarę akustyczną i melotron, ze stopniowo narastającymi partiami sekcji rytmicznej, to brzmiąca dość naiwny, lekko kiczowaty proto-prog w stylu The Moody Blues. Tymczasem w międzyczasie zadebiutował przecież King Crimson, który pokazał, że w takiej stylistyce można tworzyć muzykę bardziej wysmakowaną, gdzie duże ambicje idą w parze z dużymi umiejętnościami. Drugim utworem zarejestrowanym przez ten skład jest finałowy "Wake Up (Set Your Sights)", zdradzający silną inspirację jazz-rockiem z okolic Colosseum. Pierwsza, bardziej energetyczna część jest całkiem przyjemna, ale druga, spokojniejsza, jest już zbyt jednostajna, pojawia się praktycznie znikąd i nigdzie nie prowadzi. Do tego partia melotronu dodaje zbyt wiele patosu do w sumie prostego grania.

Kolejne utwory zostały zarejestrowane już po dołączeniu do składu Kena Hensleya i jego hammondów. To już zdecydowanie purplowy materiał. Wyróżnia się przede wszystkim otwierający całość "Gypsy", jeden z najbardziej popularnych kawałków grupy. Uwagę intensywne partie organów i gitary (w stereofonicznym miksie odseparowane od siebie w przeciwnych kanałach), podparte mocną grą sekcji rytmicznej. Jest też pewien mankament - tym razem to przeszarżowana partia Byrona dodaje zupełnie niepotrzebnego patosu. Zdecydowanie mniej udane są inne nagrania z tego okresu: "Walking in Your Shadow", "Dreammare" i "Real Turned On". W tym pierwszym pojawia się przynajmniej dość charakterystyczny riff, ale ogólnie wszystkie są dość przeciętne pod względem instrumentalnym, a melodycznie po prostu banalnie. "Dreammare" z tymi swoimi chórkami wypada wręcz kuriozalnie. Przed końcem sesji nastąpiła jeszcze zmiana na stołku perkusisty. Nowym bębniarzem chwilowo został Nigel Olsson z zespołu Eltona Johna. Z jego udziałem powstały dwa kolejne nagrania. "I'll Keep On Trying" to znów hard rock, ale z potężną dawką patosu i wynikającego z niego kiczu. Ale już "Lucy Blues" to kolejny - po tych najstarszych - kawałek, który na tym albumie nie pasuje do niczego. To po prostu archetypowy blues, na którym zespół w najmniejszym stopniu nie odcisnął własnego piętna.

W Stanach album ukazał się z inną, ale tak samo infantylną okładką i bez tytułu (Amerykanie nie lubią tytułów trudnych do zapamiętania). Ponadto, pominięto "Lucy Blues", dodając na jego miejsce stronę B singla "Gypsy" - "Bird of Prey", nagrany już z nowym perkusistą, Keithem Bakerem. To jeden z najbardziej czadowych kawałków w repertuarze zespołu, oparty na całkiem fajnym riffie, ale znów z pretensjonalnymi zaśpiewami Byrona oraz naiwnymi chórkami. Jest to mimo wszystko najlepszy, obok "Gypsy" i "Wake Up (Set Your Sights)", fragment albumu. A to oznacza, że amerykańskie wydanie wypada trochę lepiej, ale też bardziej spójnie. Wciąż jednak jest to muzyka, której nie poleciłbym nikomu, poza wielbicielami hard rocka, którym nie przeszkadza, że jest to dość naiwne, a przy tym pełne patosu granie.

Ocena: 5/10



Uriah Heep - "...Very 'Eavy ...Very 'Umble" (1970)

1. Gypsy; 2. Walking in Your Shadow; 3. Come Away Melinda; 4. Lucy Blues; 5. Dreammare; 6. Real Turned On; 7. I'll Keep On Trying; 8. Wake Up (Set Your Sights)

Skład: David Byron - wokal; Mick Box - gitara, dodatkowy wokal; Ken Hensley - instr. klawiszowe, gitara, dodatkowy wokal; Paul Newton - gitara basowa, dodatkowy wokal; Alex Napier - perkusja (1-3,6–8); Nigel Olsson - perkusja (4,5)
Gościnnie: Colin Wood - instr. klawiszowe (3,8)
Producent: Gerry Bron


Po prawej: okładka wydania amerykańskiego.


Komentarze

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)