[Recenzja] Uriah Heep - "Look at Yourself" (1971)



Zgodnie z dotychczasową tradycją, trzeci album Uriah Heep w Stanach został wydany z inną okładką (ale już  bez zmian w liście utworów). Tym razem jednak obie okładki opierają się na dokładnie tym samym pomyśle: wyposażone są w lustrzaną folię, w której może przeglądać się osoba trzymająca album. Jest to oczywiste nawiązanie do tytułu "Look at Yourself". A zawartość muzyczna? Jest to jak dotąd najbardziej spójny album zespołu. Muzycy (głównym kompozytorem materiału jest Ken Hensley, którego w dwóch nagraniach wspomógł David Byron, a w jednym Mick Box) postawili zdecydowanie na hardrockowy czad.

Rozpędzony utwór tytułowy, z bardzo purplowymi partiami organów i gitary, ale urozmaicony egzotycznymi perkusjonaliami (odpowiadają za nie członkowie afrobeatowej grupy Osibisa), stał się kolejnym klasykiem zespołu, bez którego nie mógł się odbyć żaden koncert. Ale nie mniej udanie prezentują się "Tears in My Eyes" z bluesowymi zagrywkami gitary i partią syntezatora (w wykonaniu kolejnego gościa, Manfreda Manna), bardziej rozbudowany "Shadows of Grief" z ciekawym, nastrojowym zwolnieniem, a także najcięższy, choć znów mocno bluesowy "Love Machine". Trochę słabiej wypada "I Wanna Be Free", z topornymi wejściami gitary oraz naiwną melodią. Na albumie znalazły się też nagrania o nieco innym charakterze. "What Should Be Done" to łagodna piosenka z głównie fortepianowym akompaniamentem i soulowym śpiewem Byrona - nawet nie najgorzej to wyszło, tylko kompletnie nie pasuje do reszty albumu. W całość znacznie lepiej wpasował się "July Morning", czyli prawdopodobnie najsłynniejszy utwór Uriah Heep, popularny szczególnie w krajach Europy Wschodniej (w Bułgarii jego tytułem nazwano coroczne obchody polegające na wyczekiwaniu pierwszego lipcowego wschodu słońca). Z początku balladowy utwór stopniowo nabiera większego ciężaru, nie brakuje przyjemnych partii organów i gitary (znów też pojawia się syntezator), całkiem przyjemna jest również melodia, choć momentami wkrada się trochę banału. Nie wpadłbym na to, by stawiać go wśród tych najlepszych kompozycji z rockowego mainstreamu, ale wciąż jest to całkiem miła rzecz.

Uriah Heep w końcu nagrał album, który tworzy w miarę spójną całość. Kompozycje coraz rzadziej popadają w kompletny banał, a aranżacyjnie mniej tutaj patosu - zespół stawia raczej na hardrockowy czad, co zdecydowanie wychodzi na dobre, bo do bardziej ambitnego grania muzykom zwyczajnie brakuje umiejętności. Moim zdaniem jest to wciąż granie niedorównujące najlepszym dokonaniom Deep Purple, Black Sabbath i Led Zeppelin, jednak na tle całego ciężkiego rocka wypada naprawdę dobrze.

Ocena: 7/10



Uriah Heep - "Look at Yourself" (1971)

1. Look at Yourself; 2. I Wanna Be Free; 3. July Morning; 4. Tears in My Eyes; 5. Shadows of Grief; 6. What Should Be Done; 7. Love Machine

Skład: David Byron - wokal (2-7); Mick Box - gitara i dodatkowy wokal; Ken Hensley - instr. klawiszowe, gitara, wokal (1), dodatkowy wokal; Paul Newton - gitara basowa, dodatkowy wokal; Iain Clark - perkusja
Gościnnie: Loughty Amao, Mac Tontoh i Teddy Osei - instr. perkusyjne (1); Manfred Mann - syntezator (3,4)
Producent: Gerry Bron


Po prawej: okładka wydania amerykańskiego.


Komentarze

  1. Na pewno jedna z najlepszych płyt Uriah Heep, być może najlepsza. Słuchając takich numerów jak Look At Yourself albo Shadows of Grief nie mozna usiedzieć spokojnie. To ciężki rock na najwyższym poziomie, jaki prezentowała wtedy jedynie "Wielka Trójka" hard rocka (z niewielkimi wyjątkami - zgadnijcie jakimi? :-)) Nic wtedy nie wskazywało, że późniejsze lata okażą się dla zespołu zupełnie nieudane i dopiero u progu XXI w. uda się wrócić na odpowiednie tory nagrywając płyty dorównujące czy też przewyższające albumy z lat 70. Reasumując Look at Yourself to znakomita hard rockowa płyta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytając ten komentarz cztery lata później - nie mam pojęcia, o jakich wyjątkach mowa. Blue Oyster Cult?

      Usuń
  2. Ja wpadłem na to żeby stawiać "July Morning" obok najlepszych utworów z rockowego mainstreamu. ;) Pamiętam że przeżywałem te ileś lat temu jak w Trójkowym Topie Wszechczasów ten utwór albo nie łapał się do top 100, albo był gdzieś pod koniec, a przecież powinien być w top 20 niewiele niżej od "Child In Time" czy "Stairway To Heaven". Podobnie uważałem z "Parents" Budgie. Potem mi przeszło i już nie przeżywałem choć uważałem dalej że powinny być. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy powinny to nie wiem, ale pasowały by tam na pewno ;)

      Usuń
    2. Dla mnie tez jeden z najlepszych w mainstrimie.Bardziej go lubie niz Sairway to Heaven czy mdlawe klasyki Black Sabbath.

      Usuń
    3. Jedyne mdławe kawałki Black Sabbath to "Changes" i"She's Gone". Niezbyt reprezentatywne dla zespołu.

      Usuń
  3. Wybaczcie ale July Morming to flaki z olejem.co gorsza ciągnące się w nieskończoność. Dobrze ze są na tej płycie inne o wiele lepsze utwory.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Death - "The Sound of Perseverance" (1998)