[Recenzja] David Gilmour - "On an Island" (2006)



"On an Island" ukazał się dwadzieścia dwa lata po poprzednim albumie studyjnym Davida Gilmoura i dwanaście po ostatnim nagranym przez niego z Pink Floyd. Materiał był nagrywany na przestrzeni pięciu lat, a w jego powstawanie zaangażowanych było wielu muzyków, przeważnie takich, z którymi lider współpracował już przy różnych okazjach w przeszłości, ale też takich, z którymi dotąd nie miał okazji grać. Wystąpili tu zatem chociażby Rick Wright, Phil Manzanera, Robert Wyatt czy basista Guy Pratt, ale też np. gitarzysta Rado Klose, który przewinął się przez skład Pink Floyd na bardzo wczesnym, przed-gilmourowskim etapie jego działalności, a także dwóch Polaków: pianista Leszek Możdżer i odpowiadający za orkiestracje Zbigniew Preisner. Wszystkie utwory skomponował lider, jedynie w stworzeniu tekstów wspomogła go jego żona, Polly Samson.

Jest to longplay bardzo floydowy w klimacie, przy czym jest to klimat przede wszystkim z albumów "A Momentary Lapse of Reason" i "The Division Bell". Głos Gilmoura praktycznie w ogóle nie zmienił się od tamtego czasu, a sposób gry na gitarze i jej brzmienie wciąż są natychmiast rozpoznawalne. Z początku album zapowiada się całkiem nieźle. "Castellorizon" to właściwie takie typowe intro, z paroma tematami, które powrócą w kolejnych utworach, a także z przyjemną solówką lidera. Ale już utwór tytułowy sprawia naprawdę dobre wrażenie, przede wszystkim za sprawą bardzo przyjemnego, trochę onirycznego brzmienia i nastroju, ładnej, wyrazistej melodii, a także aż dwóch udanych solówek gitarowych. I szkoda tylko, że taki senny klimat utrzymuje się już właściwie do samego końca albumu, przy czym kolejne nagrania są zdecydowanie mniej wyraziste. Czasem naprawdę trudno nie usnąć ze znużenia ("The Blue", "Smile", "A Pocketful of Stones", "Where We Start" - pierwszy i ostatni odrobiną odżywają podczas solówek).

Trochę pozornie żywszego grania pojawia się w lekko bluesowych "Take a Breath" i "This Heaven", ale wykonane są zupełnie bez energii i na pewno nie pomaga im też smętne tło orkiestry. Pewną niespodzianką mogą być dwa instrumentale. W "Red Sky at Night" Gilmour, po raz pierwszy w swojej długiej (chyba zbyt długiej) karierze, zagrał na saksofonie. Jak można się domyślić, wyszło mu to dość przeciętnie, zaś samo nagranie jest tak samo nudne i niecharakterystyczne, jak prawie wszystkie pozostałe z tego albumu. "Then I Close My Eyes" wyróżnia się natomiast folkowymi dźwiękami tureckiego instrumentu o nazwie cümbüş, a także udziałem Wyatta, odpowiadającego za partie kornetu, perkusjonalia oraz wokalizę - i to są najlepsze elementy tego nagrania, podczas gdy cała reszta jest okropnie... nudna.

"On an Island" to przykład albumu, któremu bardzo szkodzi jego spójność. Poszczególne utwory przeważnie nie są złe (a tytułowy to poziom najlepszych kawałków z ostatnich albumów Pink Floyd - czyli nie ma w sobie niczego wybitnego, ale naprawdę fajnie się go słucha). Bo i kompozycje, i wykonanie, są tutaj bardzo poprawne. Natomiast utrzymanie całego albumu w takim sennym nastroju, było bardzo złym pomysłem, bo tak duża dawka smęcenia jest po prostu nieznośna. Zdecydowanie nie jest to jeden z najgorszych albumów, jakie słyszałem. Ale na pewno jeden z najnudniejszych.

Ocena: 5/10



David Gilmour - "On an Island" (2006)

1. Castellorizon; 2. On an Island; 3. The Blue; 4. Take a Breath; 5. Red Sky at Night; 6. This Heaven; 7. Then I Close My Eyes; 8. Smile; 9. A Pocketful of Stones; 10. Where We Start

Skład: David Gilmour - wokal, gitara, gitara basowa (3,8-10), instr. klawiszowe (2,3,7-10), harmonijka (2,7), saksofon altowy (5), cümbüş (7), instr. perkusyjne (2,3,8-10)
Gościnnie: Richard Wright - organy (2), wokal (3); Rado Klose - gitara (2,3); Guy Pratt - gitara basowa (2,4)Andy Newmark - perkusja i instr. perkusyjne (2,3,6,7,10)David Crosby - wokal (2); Graham Nash - wokal (2); Chris Stainton - organy (3)Jools Holland - pianino (3); Polly Samson - pianino (3), dodatkowy wokal (8); Phil Manzanera - gitara (4,6,7); Leszek Możdżer - pianino (4,9); Caroline Dale - wiolonczela (4,5,7); Ged Lynch - perkusja (4); Chris Laurence - kontrabas (5,9); Ilan Eshkeri - programowanie (5,9); Georgie Fame - organy (6); BJ Cole - gitara (7); Robert Wyatt - kornet (7), instr. perkusyjne (7), wokal (7); Alasdair Malloy - harmonijka szklana (7,9); Willie Wilson - perkusja (8); Lucy Wakeford - harfa (9); Chris Thomas - instr. klawiszowe (9); Zbigniew Preisner - orkiestracja (1,2,4-10)
Producent: David Gilmour, Phil Manzanera i Chris Thomas


Komentarze

  1. Ciekawe dlaczego to David ma tyle recenzji a nie Roger.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Watersowi udało się coś całkiem niesamowitego. Ma jeszcze nudniejszą karierę solową niż Gilmour.

      Usuń
    2. Tyż prawda. Wszystkie to nudne popłuczyny po "The Wall" / "The Final Cut", powielające te same schematy muzyczne i powtarzające w tekstach, jaką to autor ma traumę, bo mu ojciec zginął na wojnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] Cristóbal Avendaño & Silvia Moreno - "Lancé esto al otro lado del mar" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)