Posty

Wyświetlam posty z etykietą david gilmour

[Recenzja] David Gilmour - "Rattle That Lock" (2015)

Obraz
David Gilmour powiedział niegdyś o Pink Floyd, że jest najbardziej leniwym zespołem. Wówczas, w latach 70., ciężko było traktować te słowa poważnie. W końcu grupa regularnie co dwa lata wydawała kolejne albumy. Lenistwo członków zespołu tak naprawdę wyszło na jaw dopiero, gdy rozpoczęli kariery solowe. Ich indywidualne dyskografie prezentują się bardzo skromnie, licząc ledwie po kilka albumów, nagranych na przestrzeni kilku dekad. W XXI wieku premierowym materiałem podzielił się jedynie Gilmour. "Rattle That Lock" to jego drugi album w tym okresie, wydany całe dziewięć lat po poprzednim "On an Island". To jednak jak na niego całkiem szybkie tempo, gdyż poprzednik ukazał się po dwudziestu dwóch latach przerwy.  Były muzyk Pink Floyd nie ucieka tutaj od klimatów "On an Island" czy ostatnich płyt zespołu. Jego głos, a także brzmienie i sposób gry na gitarze pozostają od dawna niezmienne. Stylistycznie również nie należy spodziewać się żadnej rewolucji. P

[Recenzja] David Gilmour - "On an Island" (2006)

Obraz
"On an Island" ukazał się dwadzieścia dwa lata po poprzednim albumie studyjnym Davida Gilmoura i dwanaście po ostatnim nagranym przez niego z Pink Floyd. Materiał był nagrywany na przestrzeni pięciu lat, a w jego powstawanie zaangażowanych było wielu muzyków, przeważnie takich, z którymi lider współpracował już przy różnych okazjach w przeszłości, ale też takich, z którymi dotąd nie miał okazji grać. Wystąpili tu zatem chociażby Rick Wright, Phil Manzanera, Robert Wyatt czy basista Guy Pratt, ale też np. gitarzysta Rado Klose, który przewinął się przez skład Pink Floyd na bardzo wczesnym, przed-gilmourowskim etapie jego działalności, a także dwóch Polaków: pianista Leszek Możdżer i odpowiadający za orkiestracje Zbigniew Preisner. Wszystkie utwory skomponował lider, jedynie w stworzeniu tekstów wspomogła go jego żona, Polly Samson. Jest to longplay bardzo floydowy w klimacie, przy czym jest to klimat przede wszystkim z albumów "A Momentary Lapse of Reason"

[Recenzja] David Gilmour - "About Face" (1984)

Obraz
Debiutancki album Davida Gilmoura przyniósł muzykę o jednoznacznie rockowym charakterze, charakteryzującą się raczej surowym brzmieniem. Była to swego rodzaju odskocznia od grania bardziej wyrafinowanej muzyki z grupą Pink Floyd i spędzania w studiu wielu miesięcy na dopieszczaniu materiału. Inaczej przedstawia się sprawa z jego drugim solowym longplayem, wydanym sześć lat później "About Face". Album ten nie był już tylko pobocznym projektem nagranym w wolnej chwili z paroma przyjaciółmi, ale prawdziwym testem, który miał pokazać ile Gilmour jest wart bez właśnie rozwiązanego Pink Floyd. Będąc tego świadomym, muzyk postanowił zaangażować do współpracy wiele znanych nazwisk, wśród których znaleźli się m.in. Steve Winwood, Jon Lord, Pino Palladino, Jeff Porcaro, Roy Harper czy odpowiadający z niektóre teksty Pete Townshend, a także producent Bob Erzin. W nagraniach wzięła też udział The National Philharmonic Orchestra, której partie zostały rozpisane przez Michaela Kamen

[Recenzja] David Gilmour - "David Gilmour" (1978)

Obraz
Po zakończeniu wyczerpującej trasy promującej "Animals", muzycy Pink Floyd postanowili trochę od siebie odpocząć. Podczas gdy Roger Waters samodzielnie zajął się tworzeniem materiału na kolejne wydawnictwo zespołu, Rick Wright i David Gilmour zdecydowali się nagrać albumy solowe. Rezultaty nie były, eufemistycznie mówiąc, porywające. Nie da się ukryć, że muzycy Pink Floyd najlepsze efekty osiągali grając razem, doskonale się uzupełniając (jeden miał talent kompozytorki, inny był świetnym instrumentalistą, pozostali też coś wnosili). Działając osobno, żaden z nich nie stworzył nigdy wielkiego dzieła. Inna sprawa, że przynajmniej w przypadku pierwszego albumu Gilmoura, nie to było jego celem. Muzyk chciał raczej po prostu pograć sobie prostszą muzykę ze starymi kumplami, z którymi niegdyś współtworzył zespół Jokers Wild: basistą Rickiem Willsem i perkusistą Williem Wilsonem. W studiu pojawił się też pianista Mick Weaver oraz żeński chórek. W ciągu paru dni, na przełomie