[Recenzja] U.K. - "U.K." (1978)



Po rozwiązaniu King Crimson w połowie lat 70., John Wetton i Bill Bruford przez dłuższy czas nie potrafili znaleźć dla siebie satysfakcjonującego zajęcia. Wetton przewinął się przez składy Roxy Music i Uriah Heep, Bruford wspomagał właśnie założony National Health i zasilił koncertowy skład Genesis - żadnej z tych posad nie utrzymali jednak przez dłużej niż parę miesięcy. Pod koniec 1976 roku obaj muzycy postanowili odnowić współpracę ze sobą. W planach było stworzenie tria z Rickiem Wakemanem, jednak klawiszowiec ostatecznie zdecydował się na powrót do Yes. Bruford tymczasem nagrał swój pierwszy solowy album ("Feels Good to Me"), by następnie podjąć kolejną próbę stworzenia zespołu z Wettonem. Basista zasugerował zaproszenie do składu grającego na skrzypcach i instrumentach klawiszowych Eddiego Jobsona, z którym występował już w Roxy Music (mającego na koncie także współpracę z Curved Air i Frankiem Zappą), natomiast perkusista zasugerował gitarzystę ze swojego solowego zespołu, Allana Holdswortha (znanego też z Nucleus, Soft Machine, The New Tony Williams' Lifetime i Gong). Supergrupa - bo nie sposób inaczej określić składu z takimi osiągnięciami - przybrała nazwę U.K.

Często można spotkać się z opiniami, że to ostatni z wielkich zespołów progresywnych. Sporo w tym jednak przesady. U.K. zadebiutował w czasie, gdy wszystko w muzyce tego typu zostało już dawno wymyślone. Muzycy zresztą nie mieli ambicji, by poszerzać granice rocka. a jedynie grać muzykę będącą sumą ich dotychczasowych doświadczeń. Niektórzy traktują też U.K. jako bezpośrednią kontynuację King Crimson z okresu 1973-74. Jest w tym nawet pewna logika. Barwa głosu i sposób śpiewania Wettona jakoś drastycznie się od tamtego czasu nie zmieniły. Podobieństwo słychać też w grze jego i Bruforda, wykorzystującej zbliżone lub wręcz identyczne rozwiązania rytmiczne, choć tylko czasem brzmiącej równie masywnie. Ale już taki Holdsworth jest zupełnie innym gitarzystą, niż Robert Fripp - bardziej konwencjonalnym i zdecydowanie mocniej ukierunkowanym na jazz (w tej mocno skomercjalizowanej formie późnego fusion). Ponadto, w zespole jest postacią zdecydowanie drugoplanową, dopełniającą brzmienie, gdy tylko pozwolą na to pozostali członkowie. Jobson jest natomiast lepszym skrzypkiem i klawiszowcem od Davida Crossa. I o ile Cross grał głównie na skrzypcach lub altówce, czasem tylko siadając za melotronem lub elektrycznym pianinem, tak podstawowym instrumentem Jobsona są syntezatory.

Twórczość U.K. należy raczej traktować jako pomost pomiędzy klasycznym progiem, a muzyką graną przez wielu przedstawicieli tego nurtu w latach 80. (mam tu na myśli przede wszystkim popową twórczość Genesis i Yes, czy grupę Asia, a w mniejszym stopniu neo-progowych epigonów). Słyszalny jest tu zwrot ku bardziej piosenkowej formie utworów, większy nacisk na przebojowe melodie. Nie można też zapomnieć o brzmieniu, które nierzadko zdominowane jest przez modne wtedy - a dziś tandetne - syntezatory. To już ten typowo ejtisowy plastik. Jednak muzycy starali się utrzymać pewien poziom artystyczny. Na debiutanckim albumie właściwie tylko "Time to Kill" bezwstydnie podąża w stronę radiowej chałtury, niejako zapowiadając późniejsze dokonania Wettona z Asią (broni się jednak instrumentalny fragment z solówką Jobsona na skrzypcach). Bo już w takich "In the Dead of Night", "By the Light of Day" i "Presto Vivace and Reprise" (tworzących coś na kształt rockowej suity) duża przebojowość idzie w parze z niebanalnym wykonaniem. Kwartet nie unika też bardziej złożonego grania. Z mniej przekonującym skutkiem w "Thirty Years", z nieco zbyt rzewną i monotonną częścią balladową oraz zbyt toporną grą Holdswortha w rozwinięciu. A ze znacznie ciekawszym efektem w pokotłowanej rytmicznie "Alasce" (brzmiącej trochę jak skrzyżowanie ELP z Mahavishnu Orchestra), oraz najbardziej jazzujących "Nevermore" i "Mental Medication", w których nieco bardziej wykazać mógł się gitarzysta.

Eponimiczny debiut U.K. to naprawdę przyjemne wydawnictwo na pograniczu klasycznego proga i komercyjnego jazz rocka (z naciskiem na to pierwsze), niepozbawione pewnych wad (plastikowe brzmienie klawiszy, nie zawsze ciekawe kompozycje), nie przynoszące w sumie niczego nowatorskiego, ale dość unikalne i posiadające bardzo dobre wykonanie (szczególnie sekcji rytmicznej Wetton / Bruford i Jobsona na skrzypcach, choć Holdsworth też miewa przebłyski). Album wypada na pewno lepiej od większości ówczesnych dokonań czołowych przedstawicieli głównego nurtu rocka progresywnego, choć oczywiście daleko mu do arcydzieł w rodzaju "In the Court of the Crimson King", "Close to the Edge", "Dark Side of the Moon", "Octopuss" czy "Pawn Hearts".

Ocena: 7/10



U.K. - "U.K." (1978)

1. In the Dead of the Night; 2. By the Light of Day; 3. Presto Vivace and Reprise; 4. Thirty Years; 5. Alaska; 6. Time to Kill; 7. Nevermore; 8. Mental Medication

Skład: John Wetton - wokal i gitara basowa; Eddie Jobson - instr. klawiszowe, skrzypce; Allan Holdsworth - gitara; Bill Bruford - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: U.K.


Komentarze

  1. Moim zdanie album , który wyprzedził swe lata. Dla mnie klawisze nie brzmią plastikowo.. Album którego zawsze słucham z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A słyszałeś wcześniejsze dokonania tych muzyków? Lub cokolwiek z rocka progresywnego? Przecież to praktycznie tylko przetwarzanie tego, co grali wcześniej, jedynie brzmienie jest bardziej pod 1978 rok.

      Usuń
    2. Słuchałem tzw rocka progresywnego . Słucham płyt UK zawsze słucham z przyjemnością.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)

[Recenzja] Oren Ambarchi / Johan Berthling / Andreas Werliin - "Ghosted II" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)