[Recenzja] Jimi Hendrix - "Woodstock" (1994)



Krótka kariera Jimiego Hendrixa przyniosła dwa prawdziwie ikoniczne wydarzenia. Pierwsze z nich to występ na Monterey Pop Festival w czerwcu 1967 roku, a ściślej mówiąc, sam jego finał, z widowiskowym podpaleniem gitary. Do drugiego doszło dwa lata później, podczas udziału w The Woodstock Music and Art Fair, gdy Jimi wykonał swoją interpretację amerykańskiego hymnu "Star Spangled Banner", pełną zgrzytów i sprzężeń, mających symbolizować trwające właśnie walki w Wietnamie. O ile pierwszy z tych występów był momentem przełomowym w karierze artysty - dzięki niemu zyskał sławę w Stanach - tak podczas drugiego miał już ugruntowaną pozycję. Jednak w powszechnej świadomości silniej utrwaliło się właśnie to drugie wydarzenie. Na przestrzeni lat występ obrósł prawdziwą legendą. Uznawany jest nie tylko za kulminacyjny punkt kariery Hendrixa, ale też jedno z najwspanialszych wydarzeń w historii muzyki.

Wbrew powszechnej opinii nie był to jednak najbardziej udany występ. W znacznym stopniu wpłynęła na to fatalna organizacja festiwalu (trzeba pamiętać, że było to jedno z pierwszych wydarzeń tego typu), kompletny brak przygotowania chociażby na czynniki pogodowe. Hendrix i jego muzycy mieli zagrać na sam koniec, niedzielnym wieczorem 17 sierpnia. Oryginalny plan zakładał przybycie na teren festiwalu helikopterem. Z powodu ulewnego deszczu okazało się to niemożliwe. Muzycy musieli dostać się na miejsce samochodem, przez nieprzejezdne, zakorkowane drogi. Na miejscu dowiedzieli się, że na scenę wejdą z kilkugodzinnym opóźnieniem (spowodowanym m.in. przerwą podczas ulewy). Całą noc spędzili w chłodnym deszczu i błocie, patrząc na zwiększająca się liczbę odjeżdżających widzów. Występ zaczął się dopiero o dziewiątej rano w poniedziałek.

Ale wina leżała nie tylko po stronie organizatorów. Hendrix po raz pierwszy wystąpił wówczas ze swoim nowym zespołem, Gypsy Sun and Rainbows - przejściowym składem między Experience i Band of Gypsys, wciąż z perkusistą Mitchem Mitchellem, ale już z basistą Billym Coxem, a ponadto trzema dodatkowymi muzykami: gitarzystą Larrym Lee oraz grającymi na perkusjonaliach Jumą Sultanem i Jerrym Velezem. Problem w tym, że zespół nie był ze sobą zbytnio zgrany, zagrał wcześniej niewiele prób. Jeśli dodać do tego zmęczenie i zirytowanie sytuacją przed występem, to i tak na scenie spisali się znakomicie. Nie brakowało jednak falstartów i pomyłek, a duża ilość nie zawsze udanych improwizacji wynikała - według Mitchella - stąd, że nie kleiły im się utwory.

Tak więc nie przypadkiem przez lata dostępne były tylko małe fragmenty występu. W wyreżyserowanym przez Michaela Wadleigha filmie "Woodstock", a także na towarzyszącym mu albumie "Woodstock: Music from the Original Soundtrack and More", znalazły się tylko utwory "Star Spangled Banner" i "Purple Haze". W 1971 ukazała się jeszcze jedna składanka nagrań z festiwalu, "Woodstock 2", na którą trafiły "Jam Back at the House" (na bazie którego powstał później "Beginings"), "Izabella", a także "Hear My Train a Comin'" (pod tytułem "Get My Heart Back Together"). Dopiero w 1994 roku dyskografia Hendrixa poszerzyła się o album "Woodstock". Jednak trafiły na niego tylko fragmenty występu, wyselekcjonowane i czasem podane edycji przez Alana Douglasa (znalazły się tu wszystkie utwory wydane wcześniej na składankach). Pięć lat później - na trzydziestolecie wydarzenia - rodzina Hendrixa wydała pełniejszy, dłuższy o pół godziny "Live at Woodstock". Wciąż jednak nie jest to kompletny zapis występu. Ponownie pominięto utwory, które do repertuaru wniósł Larry Lee ("Mastermind" oraz medley "Gypsy Woman" i "Aware of Love"), natomiast "Red House" i "Jam Back at the House" zostały skrócone w podobny sposób, jak w edycji Douglasa (z pierwszego usunięto solo Lee, w drugim skrócono solo Mitchella).

Podobnie jak w przypadku zapisu występu na Isle of Wight Festival, także w przypadku albumów z zapisem występu na Woodstock bardziej przekonuje mnie krótsza wersja. Album z 1994 roku jest bardziej zwarty i energetyczny (także dzięki mniejszej ilości gadaniny Hendrixa między utworami). Na dobre wyszła zmiana kolejności utworów. Ogniste wykonania "Fire" i "Izabella" doskonale sprawdzają się na otwarcie. Porywający, rozbudowany "Hear My Train a Comin'" jeszcze bardziej podgrzewa atmosferę, zaś klasyczny blues "Red House" (w którym Jimi nie przestał grać mimo zerwania jednej struny) daje odrobinę wytchnienia. Kolejnym mocnym punktem jest rozimprowizowane wykonanie "Voodoo Child (Slight Return)", w którym pojawiają się pomysły wykorzystane później w kawałku "Stepping Stone". Kulminacyjnym punktem jest jednak wspomniane już wykonanie "Star Spangled Banner", które przeszło do historii. Ale i w tej wersji albumu nie brakuje mielizn. "Purple Haze" brzmi tak, jakby muzycy mieli już wszystkiego dość, jednak potem zagrali jeszcze dwie spontaniczne improwizacje: strasznie chaotyczną i kompletnie wypraną z kreatywności "Woodstock Improvisation" oraz wymęczoną "Villanova Junction". Tylko trochę lepiej wypada "Jam Back at the House", w którym brak pomysłów (poza świetnym głównym riffem) jest nadrabiany ogromną energią. Co ciekawe, w pierwszej części (przed solówką Mitchella) Hendrix odpowiada za rytmiczne partie gitary, a solowe gra Lee. I jest to jedyne nagranie z wydanych fragmentów występu, gdzie drugi gitarzysta do czegokolwiek się przydaje. W pozostałych nagraniach jest całkowicie zbędny, podobnie zresztą jak obaj perkusjonaliści, których partie nic nie wnoszą. Nic dziwnego, że lider po zagraniu ledwie czterech występów w tym składzie, zdecydował się wrócić do formuły tria.

Wersja z 1999 roku ma inną kolejność utworów (zgodną z rzeczywistym przebiegiem występu) i zawiera pięć dodatkowych kompozycji. Rozbudowane wykonania "Spanish Castle Magic" i "Foxy Lady" wypadły porywająco, ale poza tym doszła tu niemrawa wersja "Message to Love", zamulone wykonanie "Lover Man" oraz po prostu odegrany, nieco wymęczony "Hey Joe". Tak więc zarówno "Woodstock" z 1994 roku, jak i młodszy o pięć lat "Live at Woodstock" nie są idealne pod względem repertuaru. Jeśli ktoś chce usłyszeć wszystkie najlepsze fragmenty występu, to powinien zainteresować się nowszą wersję. Ale tym samym będzie musiał przebrnąć przez większą ilość nieciekawego materiału, w tym bezsensowne jamy i parę nieklejących się kawałków. Nie brak ich też na starszej wersji, jednak jest ich mniej, a całość jest bardziej zwarta. Wybór zależy więc od preferencji słuchacza. Wielbiciele Jimiego Hendrixa raczej decydują się na pełniejszą wersję. Natomiast jeśli ktoś nie jest wielkim fanem artysty, ale chciałby zapoznać się z tym legendarnym występem, to spokojnie może się ograniczyć do krótszego albumu. A nawet do zobaczenia samego "Star Spangled Banner" na YouTube. W dyskografii Hendrixa nie brakuje znacznie ciekawszych koncertówek, by wspomnieć tylko o "Band of Gypsys", "Isle of Wight" czy "Jimi Plays Monterey". Na ich tle występ z Woodstock wypada bardzo blado, choć nie brakowało na nim naprawdę udanych momentów.

Ocena: 7/10



Jimi Hendrix - "Woodstock" (1994)

1. Introduction; 2. Fire; 3. Izabella; 4. Get My Heart Back Together (Hear My Train a Comin'); 5. Red House; 6. Jam Back at the House (Beginnings); 7. Voodoo Child (Slight Return) / Stepping Stone; 8. Star Spangled Banner; 9. Purple Haze; 10. Woodstock Improvisation; 11. Villanova Junction; 12. Farewell

Jimi Hendrix - "Live at Woodstock" (1999)

CD1. 1. Introduction; 2. Message to Love; 3. Hear My Train a Comin'; 4. Spanish Castle Magic; 5. Red House; 6. Lover Man; 7. Foxy Lady; 8. Jam Back at the House
CD2: 1. Izabella; 2. Fire; 3. Voodoo Child (Slight Return); 4. Star Spangled Banner; 5. Purple Haze; 6. Woodstock Improvisation; 7. Villanova Junction; 8. Hey Joe

Skład: Jimi Hendrix - wokal i gitara; Larry Lee - gitara; Billy Cox - gitara basowa; Mitch Mitchell - perkusja; Juma Sultan - instr. perkusyjne; Jerry Velez - instr. perkusyjne
Producent: Alan Douglas (1994) / Janie Hendrix, Eddie Kramer i John McDermott (1999)

Po prawej: okładka "Live at Woodstock".


Komentarze

  1. Velez i Sultan chyba w ogóle nie byli nagłośnieni więc tylko "występowali" na scenie. Alvin Lee zagral tez sądzę krótkie solowki pod koniec Voodoo Child tuż przed hymnem jakby powtarzając to co gral Hendrix z lekkim opóźnieniem. Po hymnie Jimiemu rozstroila się gitarą ale Purple Haze i tak brzmi znakomicie. Woodstock Improvisation jest b ciekawym połączeniem pomiędzy ekspresyjna Purple Haze a przepiękna spokojna Villanova Junction. Zamiast mocnego akcentu na koniec taki spokojny utwór!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)