[Recenzja] Jimi Hendrix - "Valleys of Neptune" (2010)



Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku wygasła umowa Experience Hendrix - firmy należącej do członków rodziny Jimiego, mającej prawa do znacznej części jego dorobku muzycznego - z wytwórnią MCA/Universal. Podpisanie nowego kontraktu, z Sony, zaowocowało nie tylko kolejnymi wznowieniami najważniejszych pozycji z dyskografii artysty (pięciu pozycji wydanych za jego życia oraz wybranych koncertówek i składanek z późniejszego okresu), ale też... nowym albumem z niepublikowanym wcześniej materiałem. Tak przynajmniej reklamowano "Valleys of Neptune". Faktycznie, trafiły tutaj zupełnie nowe miksy, ale same kompozycje, a nawet wykorzystane tu ścieżki, w większości były już wcześniej wydane.

Nad przygotowaniem całości czuwał Eddie Kramer, inżynier dźwięku współpracujący z Jimim Hendrixem przez całą jego karierę. Wybrany przez niego materiał pochodzi głównie z lutego i kwietnia 1969 roku, z ostatnich sesji tria Experience, w skład którego wchodzili basista Noel Redding i Mitch Mitchell (aczkolwiek niektóre z nich powstały w nieco innym składzie). Wykorzystano też jedno nagranie z 1967 roku, a także odrobinę późniejszych ścieżek. W trzech utworach ("Mr. Bad Luck", "Lover Man" i "Crying Blue Rain") użyto nawet partii Reddinga i Mitchella dokonanych podczas sesji zorganizowanej przez Chasa Chandlera w... 1987 roku. Współczesna technologia pozwoliła na połączenie ze sobą partii pochodzących z różnych podejść, dzięki czemu udało się całkiem przekonująco odrestaurować utwory, które dotąd istniały w kilku wersjach, w których zawsze czegoś brakowało albo coś nie wyszło. Całość zyskała ponadto uwspółcześnione brzmienie, zachowując jednak oryginalny klimat.

Niestety, dobór utworów mocno rozczarowuje. Część z nich jest naprawdę bardzo dobrze znana. "Stone Free" po raz pierwszy ukazał się na debiutanckim singlu, a "Fire" i "Red House" na debiutanckim albumie "Are You Experienced", zaś później wszystkie trzy wielokrotnie powracały na różnych składankach i koncertówkach. Tutejsze wersje nie mają jednak nic wspólnego z oryginalnymi wersjami studyjnymi, gdyż zostały zarejestrowane w 1969 roku. "Stone Free" to miks trzech podejść z kwietnia i jednego z maja (z tego ostatniego pochodzi partia basu w wykonaniu Billy'ego Coxa, który dopiero jakiś czas potem zajął na stałe miejsce Reddinga). Partie Hendrixa z kwietniowej sesji zostały już wcześniej wykorzystane przez Alana Douglasa w kontrowersyjnej wersji z albumu "Crash Landing" (1975). Trzeba też wspomnieć o wersji z boksu "The Jimi Hendrix Experience" (2000), złożonej z kwietniowych podejść (a więc z basem Reddinga) i zawierających chociażby ten sam gościnny chórek Rogera Chapmana i Andy'ego Fairweathera Lowa. W porównaniu z singlowym pierwowzorem, tutejszy "Stone Free" jest na pewno bardziej dopracowany i dojrzały, ale brakuje tej nieposkromionej energii oryginału. "Fire" i "Red House" to z kolei nagrania z 17 lutego, dokonane podczas próby przed koncertem. Zarejestrowane "na setkę", bez żadnych późniejszych poprawek. W tym pierwszym znów, niestety, brakuje energii oryginału czy koncertowych wykonań. Drugie jest bardziej swobodne, z długimi solówkami Hendrixa, ale jakby pozbawionymi pasji, którą słychać w wykonaniach przed publicznością.

"Hear My Train a Comin'", "Lover Man", "Bleeding Heart" i przeróbka "Sunshine of Your Love" z repertuaru Cream to kolejne dobrze znane kompozycje, obecne już na albumach koncertowych. Dwa pierwsze doczekały się już wcześniej kontrowersyjnych wersji studyjnych, a trzeci bardziej akceptowalnej. "Hear My Train a Comin'" to dokładnie to samo podejście, z 7 kwietnia 1969 roku, którego fragmenty (partie Hendrixa i Mitchella) zostały wykorzystane przez Douglasa na albumie "Midnight Lightning" (1975). Tutaj jednak utwór jest dłuższy i zawiera oryginalną partię basu Reddinga. To zdecydowanie najlepsza studyjna rekonstrukcja tej kompozycji, jaka do tamtej pory została wydana. Choć nie przebija koncertowych wykonań, choćby tych z "Rainbow Bridge" czy "Live at the Fillmore East". Z kolei tutejsza wersja "Lover Man" - podejście z 16 lutego '69 z sekcją rytmiczną z 1987 roku - ma znacznie bardziej zwartą i ukończoną formę, niż starsze wykonanie obecne na "South Saturn Delta", ale wciąż sprawia wrażenie lekko niedopracowanego. "Bleeding Heart" (z 24 kwietnia '69, znów z Coxem na basie) to starsze podejście do tego kawałka, niż wersja wydana najpierw na "War Heroes", a później na "South Saturn Delta". Niestety, mniej dopracowana. Natomiast "Sunshine of Your Love" (z 16 lutego '69) to po prostu swobodny jam na bazie słynnego riffu. Niestety, strasznie spaprano tu miks - podczas solówki Reddinga jego partia jest zbyt wyciszona i zagłusza ją gitara Hendrixa, który akurat w tym momencie nie grał nic ciekawego. Zresztą ogólnie nie zaprezentował tu nic szczególnie ekscytującego.

Pozostałe tytuły mogą być obce dla mniej dociekliwych wielbicieli Hendrixa. Często jednak kryją się pod nimi znane kompozycje. "Mr. Bad Luck" to po prostu wcześniejsza - i znów mniej dopracowana - wersja "Look Over Yonder", doskonale znanego z "Rainbow Bridge" i "South Saturn Delta". Podstawą tutejszej wersji jest podejście z 5 maja 1967 roku (w oryginalnej formie wydane już na "Live & Unreleased: The Radio Show", wznowionym później pod tytułem "Lifelines: The Jimi Hendrix Story"), ale wykorzystano też dogrywki z 1987 roku. "Lullaby for the Summer" i "Crying Blue Rain" to z kolei znane już bootlegów jamy. Pierwszy, zarejestrowany 7 kwietnia 1969 roku, opiera się na riffie wykorzystanym później w "Ezy Ryder". Drugi, z 16 lutego '69, jest czasem niesłusznie identyfikowany z "In from the Storm" (w którego tekście pojawia się tytułowa fraza) - w rzeczywistości jest to po prostu bluesowa improwizacja Jimiego (partie Reddinga i Mitchella dodano dopiero w 1987 roku), z początku brzmiąca jak uboższa wersja "Hear My Train a Comin'", ale z czasem rozwijająca się w innym kierunku, a w pewnym momencie pojawia się riff podobny do użytego potem w "Stepping Stone". Ciekawej wypada jednak ten pierwszy jam, dzięki sporej dawce energii i świetnym popisom Hendrixa.

Za to faktycznie mniej znaną kompozycją jest tytułowy "Valleys of Neptune", choć w bardziej szkicowej formie pojawił się już na wspomnianym wyżej "Live & Unreleased" tudzież "Lifetime". Utwór nigdy nie został ukończony. Tutejsza wersja powstała z połączenia dwóch podejść: z 23 września '69 i 15 maja '70 (oba z Coxem na basie). Niestety, rezultat wciąż przypomina raczej szkic, niż dopracowane nagranie - nie ma tu nawet żadnej solówki. A i sam utwór nie jest zbyt porywający, opiera się na dość banalnej melodii. Choć możliwe, że Hendrix wyciągnąłby z niego znacznie więcej, gdyby mógł nad nim jeszcze popracować. Ale chyba jemu samemu specjalnie nie zależało na tej kompozycji. Na pewno nie jest to kawałek, który powinien dawać tytuł wydawnictwu i promować go na singlu. Jeszcze bardziej kontrowersyjnym fragmentem jest "Ships Passing Through the Night", czyli utwór, który... nigdy nie istniał. Skompilowano go ze ścieżek pochodzących z różnych nagrań dokonanych 14 kwietnia '69 - można tu usłyszeć m.in. zalążek kompozycji "Night Bird Flying" z wczesną wersją tekstu. Biorąc to pod uwagę, wyszedł całkiem spójny kawałek. W przeciwieństwie do tytułowego, zawiera aż kilka solówek, całkiem zresztą dobrych, choć nie porywających. Ale nie jest to żadne arcydzieło, tylko po prostu przyzwoity kawałek.

"Valleys of Neptune" to kolejny w pośmiertnej dyskografii Jimiego Hendrixa zbiór alternatywnych wersji, studyjnych jamów, nagrań z prób i szkiców. Nie wnoszący do jego twórczości absolutnie nic nowego, poza współcześniejszym brzmieniem. Akurat w tej kwestii wykonano naprawdę dobrą robotę. Nie tylko odświeżono dźwięk, ale także sprawiono, że materiał zarejestrowany podczas różnych sesji brzmi niezwykle spójnie, jakby powstał w tym samym czasie. Rekonstrukcja nieukończonych utworów to natomiast zabieg budzący kontrowersje, kojarzący się z niesławną erą Alana Douglasa. Jednak Eddie Kramer podszedł do tego tematu z szacunkiem do artystów i słuchaczy, wykorzystując jedynie partie nagrane przez Hendrixa i jego współpracowników. Ogólnie jest to całkiem dobra kompilacja, z paroma fantastycznymi momentami, choć wszystkie utwory były już wcześniej wydane, nierzadko w lepszych wersjach. Całość pozwala przypuszczać, jak mógłby wyglądać następca "Electric Ladyland", gdyby został ukończony w 1969 roku, przed rozpadem składu Experience. Muszę też wspomnieć o doskonałej okładce, na której wykorzystano obraz namalowany przez samego Jimiego (w oryginalnej wersji wykorzystany na singlu z kawałkiem tytułowym) i jego zdjęcie zrobione przez Lindę McCartney, przykryte niebieskim filtrem.

Ocena: 7/10



Jimi Hendrix - "Valleys of Neptune" (2010)

1. Stone Free; 2. Valleys of Neptune; 3. Bleeding Heart; 4. Hear My Train a Comin'; 5. Mr. Bad Luck; 6. Sunshine of Your Love; 7. Lover Man; 8. Ships Passing Through the Night; 9. Fire; 10. Red House; 11. Lullaby for the Summer; 12. Crying Blue Rain

Skład: Jimi Hendrix - wokal i gitara; Billy Cox - gitara basowa (1-3); Noel Redding - gitara basowa (4-12), dodatkowy wokal (9); Mitch Mitchell - perkusja (1,2,4-12)
Gościnnie: Roger Chapman i Andy Fairweather Low - dodatkowy wokal (1); Juma Sultan - instr. perkusyjne (2); Rocky Isaac - perkusja (3); Chris Grimes - tamburyn (3); Al Marks - marakasy (3); Rocki Dzidzornu - instr. perkusyjne (6,12)
Producent: Jimi Hendrix, Chas Chandler, Janie Hendrix, Eddie Kramer, John McDermott

Po prawej: okładka singla "Valleys of Neptune".


Komentarze

  1. "Hear My Train A Comin'" na tym albumie jest porywający i jest to najlepszy powód żeby uznać ten album na plus, "Lover Man" mimo bycia bardziej ukończonym utworem to jest zbyt wolny, brakuje w nim tej energii co na wersji z South Saturn Delta"
    Jakaś ekskluzywna wersja tego albumu zawiera jako bonus odnowione z oryginalnymi partiami wszystkich muzyków "Thrashman"(jest 2 razy dłuższy)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja z tego albumu za ciekawy uznałem jedynie utwór który dał tytul albumowi. Oczywiście nie został ukończony ale da się go słuchać. Ładny i Jimi fajnie śpiewa. Resztę znałem wcześniej w tej czy innej wersji. Takie sklejanie i miksowanie co się da i nie da niezbyt mnie porywa. Uzasadnione jest to tylko wtedy gdy chodzi o premierowy, wcześniej nigdzie nie wydany materiał jak np utwór Midnight Lightning. Kolejna wersja Red House itp to już co innego. Toteż bywa slucham sobie tych Dolin Neptuna i myślę: mistrzu co jeszcze mógłbyś stworzyć a czego już stworzyć nie zdążyłeś?...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024