[Recenzja] Jimi Hendrix - "Loose Ends" (1974)



Pierwsze trzy pośmiertne albumy Jimiego Hendrixa ze studyjnym materiałem - "The Cry of Love", "Rainbow Bridge" i "War Heroes" - trzymały poziom. To dlatego, że trafiły na nie głównie utwory, które powstawały z myślą o czwartym albumie muzyka i zostały jeśli nie całkiem, to przynajmniej w znacznym stopniu ukończone. Liczba materiału na przyzwoitym poziomie była jednak ograniczona. Nieograniczona była natomiast chciwość właścicieli praw do muzyki Hendrixa. Z czasem zaczęli wygrzebywać z archiwum coraz większe śmieci, byle tylko jeszcze trochę zarobić na martwym artyście. Już na "War Heroes" trafiło parę nagrań niskiej wartości, ale dopiero jego następca - "Loose Ends" - okazał się prawdziwym wysypiskiem śmieci (z paroma rzeczami, które nie powinny tam trafić). Odpowiadający za skompilowanie tego materiału John Jansen nie wyraził zgody na użycie jego nazwiska na okładce (został podpisany jako Alex Trevor). A amerykański i kanadyjski wydawca Hendrixa, Reprise Records, zdecydował się nie publikować tej składanki twierdząc, że jest poniżej standardów.

"Loose Ends" to kuriozalny zbiór przeróżnych odpadków: niedokończonych utworów, jamów i nagrań z prób. Jest też strona B wydanego siedem lat wcześniej singla - "The Stars That Play with Laughing Sam's Dice". Wówczas było to jedno ze słabszych opublikowanych nagrań Hendrixa, jednak na tym wydawnictwie jawi się jako całkiem przyzwoite. Podobny poziom trzymają dwa utwory zarejestrowane latem 1970 roku, podczas niedokończonej sesji czwartego albumu. "Drifter's Escape" to energetyczna, urockowiona wersja kompozycji Boba Dylana. Całkiem przyjemna, choć nie jest to interpretacja na miarę "All Along the Watchtower". Utwór został prawie ukończony, aczkolwiek Hendrix planował jeszcze udoskonalić swoje partie. "Come Down Hard on Me Baby" doczekał się natomiast tylko surowego miksu i pewnie przeszedłby jeszcze wiele poprawek. To jednak także bardzo przyjemny kawałek o mocno bluesowym klimacie.

Jest tu jeszcze jeden utwór, który był wśród kandydatów do zamieszczenia na czwartym albumie Hendrixa - "Burning Desire". Tutaj, niestety, zamieszczono go w wersji z próby składu Band of Gypsys, naprawdę fatalnej brzmieniowo. Z prób tego samego składu pochodzą także przeróbki "I'm Your Hoochie Coochie Man" Williego Dixona i "Blue Suede Shoes" Carla Perkinsa. W trakcie pierwszego słychać rozmowy muzyków, a przez połowę drugiego Hendrix instruuje Buddy'ego Milesa jak powinien zagrać partię perkusji. Niewątpliwie ma to wartość historyczną, pozwala wczuć się w klimat prób zespołu, tylko że to raczej ciekawostki, niż coś, czego chciałoby się słuchać po parę razy. Do jednorazowego przesłuchania są też pozostałe nagrania: prosty bluesowy jam z 1969 roku ("Jam 292") oraz instrumentalna wersja "Have You Ever Been (to Electric Ladyland)" (z sesji "Electric Ladyland") mająca ewidentnie szkicowy charakter.

"Loose Ends" to ewidentny skok na kasę. Pozbawiony jakiegokolwiek zamysłu zbiór wygrzebanych z archiwum nagrań. Oczywiście, będąc wielbicielem Jimiego Hendrixa warto sięgnąć po to wydawnictwo, ze względu na "The Drifter's Escape" i "Come Down Hard on Me Baby" oraz możliwość podglądu pracy Hendrixa w studiu. Jednak panuje tu wielki chaos, a tylko parę momentów prezentuje przyzwoity poziom, dlatego wystawiam tak niską ocenę.

Ocena: 4/10



Jimi Hendrix - "Loose Ends" (1974)

1. Come Down Hard on Me Baby; 2. Blue Suede Shoes; 3. Jam 292; 4. The Stars That Play with Laughing Sam's Dice; 5. The Drifter's Escape; 6. Burning Desire; 7. I'm Your Hoochie Coochie Man; 8. Have You Ever Been (to Electric Ladyland)

Skład: Jimi Hendrix - wokal i gitara; Billy Cox - bgitara basowa (1-3,5-7), dodatkowy wokal (6); Mitch Mitchell - perkusja (1,3-5); Buddy Miles - perkusja (2,6,7), dodatkowy wokal (6,7); Noel Redding - gitara basowa (4)
Gościnnie: Sharon Layne - pianino (3)
Producent: John Jansen


Komentarze

  1. Przeróbka "I'm Your Hoochie Coochie Man" jest bardzo ciekawym nagraniem (szkoda że z tak kiepskim brzmieniem bo to naprawdę fajny utwór w wykonaniu Band Of Gypsys) razem z nagraniami z sesji do 4 albumu to jedyne utwory jakie jest sens tu słuchać.
    Niezrozumiałym jest, po co dali tu odrzut do "Have You Ever Been (To Electric Ladyland)"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze że obecna tu wersja "Blue Suede Shoes" została drastycznie skrócona, oryginalne nagranie trwa ponad 10 minut. Zmarnowali potencjał tego nagrania bo w oryginalnej długości (10 min.) jest to świetny blues-rockowy jam.
      Jam 292 jest oparty o piosenke "Dooji Wooji" Duke'a Ellington'a

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)