[Recenzja] Cream - "Live Cream" (1970) / "Live Cream Volume II" (1972)



Koncerty Cream należały do jednych z najbardziej porywających w historii muzyki rockowej. W czasie swojej krótkiej działalności trio było pod tym względem absolutnie bezkonkurencyjne. Później pojawiło się parę równie dobrych, może nawet lepszych grup, ale nie było ich wiele. Tym większa szkoda, że Cream nie doczekał się nigdy albumu koncertowego, który w pełni pokazywałby ten fenomen. Nagrania, które zebrane do kupy mógłby stworzyć jedną z najwspanialszych rockowych koncertówek, zostały rozproszone na różnych wydawnictwach, z których każde zostawia pewien niedosyt. Nie inaczej ma się sprawa z dwoma albumami o wspólnym tytule "Live Cream" (drugie z dopiskiem "Volume II") wydanymi odpowiednio w 1970 i 1972 roku. Materiał z obu czasem wznawiany był jako jedno wydawnictwo (np. "The Best of Cream Live" z 1978 roku), ale nawet w takiej formie nie wyczerpuje tematu.

Obie części "Live Cream" mają nieco inny charakter. Album z 1970 roku w większym stopniu skupia się na pokazaniu improwizatorskich umiejętności zespołu. Na repertuar składa się pięć utworów, z czego jeden to studyjny bonus: interpretacja tradycyjnego bluesa "Lawdy Mama" - pierwowzoru "Strange Brew". Pozostałe to już koncertowe wykonania utworów z "Fresh Cream", zarejestrowane w marcu 1968 roku w dwóch salach w San Francisco: The Fillmore i Winterland Ballroom (nagrań dokonano z myślą o koncertowej części albumu "Wheels of Fire"). "N.S.U." i "Sweet Wine" rozrosły się tu do kilkunastu minut za sprawą porywających improwizacji opartych na doskonałej interakcji całego składu - w pierwszym trwają około ośmiu minut, w drugim ponad dwanaście. "Sleepy Time Time" i "Rollin' and Tumblin'" (z popisowymi partiami Bruce'a na harmonijce) zostały tylko trochę rozbudowane, ale i tak w porównaniu z wersjami studyjnymi są znacznie bardziej swobodne, zawierają znacznie większą dawkę energii, ale też surowsze, cięższe brzmienie.

"Live Cream Volume II" skupia się raczej na przedstawieniu tych bardziej popularnych utworów z albumów "Disraeli Gears" i "Wheels of Fire", w rodzaju "Sunshine of Your Love", "Tales of Brave Ulysses", "White Room" czy "Politician". Nagrań dokonano częściowo podczas tych samych występów z marca 1968 roku, a częściowo w październiku tego samego roku w Oakland Coliseum Arena, w trakcie pożegnalnych występów zespołu. Wykonania są dużo swobodniejsze, nierzadko zyskują więcej energii i nabierają ciężaru (tu przede wszystkim wyróżnić trzeba "Deserted Cities of the Heart", w którym muzycy postawili na rockowy czad, rezygnując ze wszystkich aranżacyjnych smaczków z wersji studyjnej), muzycy świetnie ze sobą współpracują, ale unikają dłuższych improwizacji, nieznacznie tylko rozbudowując kompozycje. Niejako wynagradza to finałowy "Steppin' Out" - trzynastominutowy jam na bazie bluesowego standardu Memphis Slima. To przede wszystkim popis Claptona (gitarzysta grał ten utwór już z Johnem Mayallem, jednak w znacznie krótszej wersji), jednak wyrazista gra sekcji rytmicznej, z chrupiącym basem i potężnymi bębnami, zapewnia doskonały podkład.

Czego tu zatem brakuje? Pozostałych utworów, bez których ciężko było wyobrazić sobie występ Cream: energetycznego "Crossroads" z popisowymi solówkami Claptona, porywająco rozimprowizowanych wersji "Spoonful" i "I'm So Glad", zaś przede wszystkim chyba "Toad", który zawsze był pretekstem do długiego popisu Bakera. No właśnie - o ile na "Wheels of Fire" trafiły tylko cztery utwory, to wybrano je bardzo starannie (po jednym utworze pokazującym talent każdego muzyka plus jeden oparty na zespołowej improwizacji), żeby jak najlepiej oddać to, co działo się na koncertach Cream. Obie recenzowane tu koncertówki nie mają takiej zalety. Każda z nich pokazuje tylko pewien aspekt występów grupy, całkiem pomijając inne. Nawet traktowane jako jedno wydawnictwo, nie oddają w pełni sprawiedliwości, przez brak solowego popisu perkusisty. Na szczęście pozostała dwójka ma swoje momenty chwały - Bruce w "Rollin' and Tumblin'" (swoją drogą, znacznie ciekawym od "Traintime" z "Wheels of Fire"), Clapton w "Steppin' Out". Ponadto w "N.S.U." i "Sweet Wine" można posłuchać fantastycznej współpracy improwizujących muzyków, a "Volume II" zawiera świetne wersje niemal wszystkich najlepszych kompozycji zespołu. A zatem jest to, mimo pewnych braków, naprawdę świetny materiał, pokazujący Jacka Bruce'a, Gingera Bakera i Erica Claptona w szczytowej formie. 

Ocena: 8/10



"Volume II"
Cream - "Live Cream" (1970)

1. N.S.U.; 2. Sleepy Time Time; 3. Lawdy Mama*; 4. Sweet Wine; 5. Rollin' and Tumblin'

Cream - "Live Cream Volume II" (1972)

1. Deserted Cities of the Heart; 2. White Room; 3. Politician; 4. Tales of Brave Ulysses; 5. Sunshine of Your Love; 6. Steppin' Out

Skład: Jack Bruce - wokal, gitara basowa, harmonijka; Eric Clapton - gitara, wokal; Ginger Baker - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Felix Pappalardi (oprócz *); Ahmet Ertegun i Robert Stigwood (*)



Komentarze

  1. Świetny zespół, taki którego zawsze dobrze się słucha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Vol 1. na 8, vol 2. na 9. Ja również żałuję braku Spoonful i I'm So Glad, ale i tak płyty te robią wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powinni wydać jeszcze z 3 płyty Live Cream aby wyczerpać temat

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydawnictwa Live Cream na pewno nie wyczerpują tematu. Są zbyt rozproszone. Nagrania "live" zostały poustawiane na 4 krążkach i pomimo ich świetności, to jest bezczelność że taki zespół, koncertowy tygrys nie ma wydawnictwa które definiowałoby go w zupełności. Ale z drugiej strony, aby stworzyć album dwupłytowy byłoby ekstremalnie trudne. Bo jakby się nie obejrzeć to chyba każde nagranie coś wnosi. A oficjalnie wydane jest jakieś 145 muzyki live (choć nie wiem dlaczego 2x wydali Politician, na Live Cream II i Goodbye). Bardzo trudno byłoby zmieścić tak rewelacyjny materiał na dwa krążki bo o ile z CD nie byłoby problemu, to nie wyobrażam sobie aby nie wydać takiego dzieła na winylu. A tam niestety jest już ciężej, jedna strona zmieściłaby 25 minut grania? Co miałoby się tam znaleźć? Koniecznie cały Wheels of Fire (chociaż wydaje się że możnaby pominąć Traintime), Sunshine... White Room, I'm So Glad, N.S.U - to absolutne podstawy.
    Byłaby jeszcze opcja "potrójnego" albumu choć chyba nieczęsto takie są wydawane. Mi chyba tak naprawdę przychodzi do głowy The Clash, oni chyba wydali potrójny album.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yes miało potrójną koncertówkę, choć szczerze mówiąc nie było powodu aby to wydawać, bo choć byli świetnymi instrumentalistami to nie mieli jakiś genialnych koncertów

      Usuń
    2. Dokładnie. Na "Yessongs" po prostu grają swoje utwory tak, żeby jak najmniej różniły się od wersji studyjnych. Do tego brzmienie jest tam gorsze niż na studyjnych albumach. Ale w przypadku takiego zespołu, jak Cream, trzypłytowa koncertówka miałaby sens. Choć myślę, że dałoby się też zrobić sensowny dwupłytowy zbiór.

      Usuń
    3. Pawle, czy te utwory w wersjach live, które zostały oficjalnie wydane, to są jedyne zapisy Cream jeżeli chodzi o koncerty, czy są również utwory, które istnieją w wersjach live ale nie zostały nagrane (lub wydane)?

      Usuń
    4. Zespół grał na żywo też kompozycje, których nie ma na żadnej koncertowce. Ale prawdopodobnie nie istnieją żadne ich rejestracje.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)