[Recenzja] Emerson, Lake & Palmer - "Works (Volume 1)" (1977)



Po bardzo aktywnym początku kariery - w latach 1970-73 ukazało się aż pięć wydawnictw z premierowym materiałem Emerson, Lake & Palmer - trio postanowiło zrobić sobie dłuższą przerwę. Dotychczasowa działalność została niejako podsumowana koncertówką "Welcome Back, My Friends, to the Show That Never Ends ~ Ladies and Gentlemen" (1974). Nad nowym materiałem muzycy zaczęli pracować dopiero w 1976 roku. Praca zresztą znacznie różniła się od poprzednich sesji, bowiem muzycy przez większość czasu tworzyli i nagrywali niezależnie od siebie, z pomocą muzyków spoza zespołu. W efekcie powstał album zupełnie inny od wcześniejszych dokonań. Dwupłytowy "Works (Volume 1)" zawiera,  w wersji winylowej, trzy strony z solowymi nagraniami muzyków - po jednej dla Keitha Emersona, Grega Lake'a i Carla Palmera - a także jedną stronę z utworami zarejestrowanymi przez nich wspólnie.

Całą pierwszą stronę wypełnia ponad 18-minutowa kompozycja Keitha Emersona, "Piano Concerto No. 1", skomponowana w formie trzyczęściowego koncertu na pianino i orkiestrę (w nagraniu wzięła udział London Philharmonic Orchestra pod batutą Johna Mayera). Nie da się ukryć, że kompozycja wypada raczej blado na tle dzieł uznanych kompozytorów klasycznych, a krytycy zarzucali Emersonowi brak własnego języka muzycznego, schematyzm i zbyt proste rozwiązania. O ile sama gra Keitha może się podobać, tak jako kompozytor kompletnie nie podołał on swoim wygórowanym ambicjom. A już umieszczenie takiej kompozycji na płycie rockowego zespołu to mega pretensjonalny pomysł.

Druga strona należy do Grega Lake'a, który zaproponował pięć krótkich piosenek opartych głównie na akompaniamencie gitary akustycznej (muzykę napisał samodzielnie, a za teksty odpowiada Peter Sinfield, stały współpracownik King Crimson w pierwszych latach działalności). Dokładnie tego można było się spodziewać po autorze "Lucky Man", "The Sage", "From the Beginning" i "Still... You Turn Me On". Problem w tym, że tym razem Lake postanowił udawać, że wcale nie są to proste piosenki i wzbogacić je o orkiestracje, które tylko dodają niepotrzebnego patosu. Co to w ogóle za pomysł, żeby wciskać orkiestrę do kawałka o bluesowym charakterze ("Hallowed Be Thy Name") czy pseudo-dylanowskiej ballady ("Nobody Loves You Like I Do")? Nie żeby w pozostałych pasowało to bardziej. "Lend Your Love to Me Tonight" i "C'est la Vie" tylko by zyskały w bardziej ascetycznych wersjach, nie mówiąc już o nieznośnie przesłodzonym "Closer to Believing".

Carl Palmer planował pójść w ślady Emersona i skomponować... koncert perkusyjny. Na szczęście nie zdążył ukończyć go na czas. Choć to, co zaproponował w zamian, wcale nie okazało się szczęśliwsze. Palmer to niewątpliwie utalentowany bębniarz, ale kompozytor z niego żaden. I dlatego wspomógł się w znacznym stopniu cudzymi kompozycjami ("The Enemy God Dances With the Black Spirits" to fragment "Suity scytyjskiej" Siergieja Prokofjewa, a "Two Part Invention in D Minor" to kompozycja Jana Sebestiana Bacha), a także kawałkiem napisanym wspólnie z Emersonem na pierwszy album ELP ("Tank"). Są też trzy nowe kompozycje jego autorstwa, niewyróżniające się niczym szczególnym. Wszystko zostało zaaranżowane na jakieś pseudo-fusion (bo porównując z albumami nagranymi przez jazzowych perkusistów, jak Tony Williams, Billy Cobham czy Alphonse Mouzon, brzmi to raczej jak parodia), czasem wzbogacone o - a jakże - orkiestracje. Ciekawostką jest gościnny udział Joego Walsha, gitarzysty The Eagles, w kawałku "L.A. Nights".

Ostatnią stronę zajmują dwa utwory nagrane przez Emersona, Lake'a i Palmera wspólnie. "Fanfare for the Common Man", adaptacja kompozycji Aarona Coplanda z 1942 roku, w znacznie skróconej wersji singlowej stała się jedynym przebojem tria w Wielkiej Brytanii, dochodząc do drugiego miejsca tamtejszego notowania. Pełne, niemal dziesięciominutowe wykonanie zawiera długą improwizację Emersona na syntezatorze, która z czasem wydaje się coraz bardziej bezcelowa. To jednak najlepszy utwór na tym wydawnictwie. Bo trzynastominutowy "Pirates", nagrany z pomocą - jakżeby inaczej - orkiestry (tym razem The Orchestra De L'Opera De Paris), wypada już bardzo kuriozalnie. Pomysł na prostą piosenkę doczekał się bombastycznej aranżacji. Po raz kolejny muzykom nie udało się sprostać własnym wymaganiom.

"Works (Volume 1)" to dziwaczny zbiór, którego poszczególne części kompletnie do siebie nie pasują, nie tworzą spójnej całości. Muzycy zdecydowanie przecenili swoje możliwości - żaden z nich nie podołał zadaniu stworzenia własnego materiału. Ale także ich wspólne nagrania nie prezentują się szczególnie udanie. Na całym dwupłytowym wydawnictwie nie ma ani jednego utworu, któremu nie mógłbym czegoś zarzucić. A takich, o których mógłbym powiedzieć cokolwiek dobrego, starczyłoby ledwo na jednopłytowy album. Najgorsze, że część z tych nagrań dałoby się uratować. Niektóre trzeba by skrócić (te z pierwszej i ostatniej strony), a wszystkie pozbawić orkiestracji - wówczas wystarczyłoby wywalić kompozycje Palmera i powstałby dość przyzwoity, jednopłytowy longplay mniej więcej na poziomie "Brain Salad Surgery". Ale w takiej formie, w jakiej został wydany, jest dla mnie strasznie nużący i kompletnie nie trafia w moje poczucie estetyki.

Ocena: 4/10

PS. W niektórych miejscach można przeczytać, że dopisek "Volume 1" pojawił się dopiero na reedycjach. To nieprawda, gdyż widać go już na pierwszym wydaniu albumu, oznaczonym numerem katalogowym K80009. Oznacza to, że zespół od razu miał w planach wydanie "Volume 2", choć prawdopodobnie w odmiennym kształcie, niż został opublikowany, jednak okoliczności wymusiły inne rozwiązanie. Więcej na ten temat w następnej recenzji.



Emerson, Lake & Palmer - "Works (Volume 1)" (1977)

LP1: 1. Piano Concerto No. 1; 2. Lend Your Love to Me Tonight; 3. C'est la Vie; 4. Hallowed Be Thy Name; 5. Nobody Loves You Like I Do; 6. Closer to Believing
LP2: 1. The Enemy God Dances with the Black Spirits; 2. L.A. Nights; 3. New Orleans; 4. Two Part Invention in D Minor; 5. Food for Your Soul; 6. Tank; 7. Fanfare for the Common Man; 8. Pirates

Skład: Keith Emerson - instr. klawiszowe (LP1: 1, LP2: 2,7,8); Greg Lake - wokal, gitara basowa i gitara (LP1: 2-6, LP2: 7,8); Carl Palmer - perkusja i instr. perkusyjne (LP2: 1-8)
Gościnnie: John Mayer - orkiestracja (LP1: 1, LP2: 8); London Philharmonic Orchestra - orkiestra (LP1: 1);  Tony Harris i Godfrey Salmon - orkiestracja (LP1: 2-6); Joe Walsh - gitara i wokal (LP2: 2); James Blades - marimba (LP2: 5); The Orchestra De L'Opera De Paris - orkiestra (LP2: 8)
Producent: Keith Emerson (LP1: 1), Greg Lake (LP1: 2-6, LP2: 5,7,8), Peter Sinfield (LP1: 2-6), Carl Palmer (LP2: 1-6)


Komentarze

  1. Zgadzam się co do dokonan Palmera i Emersona, są nudne i bez polotu.Za to kompozycje Lake-a to najpiękniejsze utwory na tej płycie jak nie z całej dyskografii ELP.Kompozycja Pirates całego zespołu równie piękna.To rock symfoniczny z zaaranżowaną orkiestrą zamiast badziewnych plastików udających ją.Moze i dokonania Lake sa tutaj piosenkowe, balladowe ale też zespół rockowy powinien potrafić nagrywać takie utwory, spokojne akustyczne a nie tylko łupać na jedno kopyto.A orkiestra tylko fajnie te ballady ubarwiła.Lepsze to niż mellotron udający skrzypce czy dęciaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgodzę się co do melotronu - zamysł rzeczywiście był taki, żeby stworzyć instrument, który mógłby zastąpić orkiestrę. I tego zamysłu faktycznie nie udało się zrealizować, dźwięki wydawane przez melotron nie brzmiały jak orkiestra. Ale miały za to swój własny, niepowtarzalny charakter. I bynajmniej nie było to plastikowe brzmienie - weźmy taki "Epitaph" King Crimson. Potężne brzmienie tego utworu to w znacznym stopniu zasługa wykorzystania melotronu. Z orkiestrą pewnie i zabrzmiałoby to jeszcze potężniej, ale i zbyt pretensjonalnie. Bo co myśleć o zespole, który już na pierwszy album zaprosiłby orkiestrę? ;)

      Jeśli natomiast chodzi o utwory Lake'a - to już wyłącznie kwestia gustu. Wg mnie te z "Works" nie dorównują jego wcześniejszym kompozycjom: "Lucky Man", "From the Beginning" i "Still... You Turn Me On". Także późniejszy "I Believe in Father Christmas" cenię bardziej.

      Usuń
    2. Oki masz swoje zdanie, ja tam też mellotron lubię ale nie nachalnie udajacy orkiestrę.A w King Crimson uzycie mellotronu wyszło świetnie akurat choć z orkiestrą zabrzmiało by równie pewnie pieknie.Ale rzucę innym przykładem utwór Mad Mad Moon zespołu Genesis z Trick of the Tail, jakże piękniej brzmiałby z orkiestrą niż z tymi klawiszami ją udawającymi.Ale to moje zdanie.Wiadomo że Genesis też "orkiestrował" ale z mellotronami i syntezatorami.. w wielu momentach wychodziło to świetnie ale we wspomnianym utworze lepiej chyba by jednak orkiestra brzmiała.Takie moje zdanie.Co do utworów Lake-a to udowodniły tylko wszechstronność tego zespołu, może i najwyższym poziomie nie są ale dobrze że rockowy zespół i takie utwory nagrywał, był otwarty na taką muzykę.A nie jak niektóre tylko łupią na jedno kopyto, np AC/DC, tam tylko szybkie łup łup łup na różne terksty ale nuta ta sama.. i aranżacja tez.

      Usuń
  2. To jak już jesteśmy przy ELP, to jeszcze jedna uwaga. Odsłuchiwałem niedawno Works po wielu latach i choć album jako całość się nie broni (max 2.75 na RYM), to akurat tak zjechany przez Ciebie "Pirates" to nie tylko jego najjaśniejszy punkt, ale w ogóle Top 10 najlepszych utworów w historii bandu. Żadna bombastyka, żadna poważka, żadne kuriozum - to jest świadomie lekki, broadwayowski numer o charakterze pastiszu z lekką paryską orkiestrą, która gra jak orkiestra rozrywkowa ! ( i tak miało być). Super aranż, melodie "klawe jak cholera", no i przede wszystkim wokal Lake'a - jak on śpiewa !(jak słynny Leonard Bernstein usłyszał "Pirates" to chwalił właśnie wokal Lake'a "singer not bad!"). Świetny numer na sountdrack a la "Piraci z Karaibów" albo ... po niewielkich modyfikacjach na płytę... black midi w charakterze pastiszu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciłem do tego utworu i mam mieszane odczucia. Faktycznie jest to lekki numer, gdzie orkiestra nie służy nadaniu powagi, natomiast mam wątpliwości, czy aż taka długość jest tu uzasadniona i czy orkiestracja nie mogła być jednak nieco bardziej subtelną. Osobiście nie jestem też przekonany do tej filmowej, czy jak mówisz - broadwayowskiej koncepcji, ale może uznałbym ten pomysł za dobry, gdyby nie wcześniej wymienione zastrzeżenia. To jednak rzeczywiście może być najlepszy fragment albumu i powód do odrobinę wyższej oceny.

      Usuń
    2. Myślę, że masz rację - Piratów można by skrócić o 3-4 min (np. intro jest zbyt długie). Orkiestrację robił Salmon - nie jest zbyt błyskotliwa - ale nie odbiega od standardów muzyki filmowej czy musicalowej. Ale nie ma to aż takiego znaczenia, bo jak napisałem - dla mnie Pirates to przede wszystkim "tour de force" Lake'a. Jego interpretacja jest popisowa. Mam wrażenie, że - mimo wszystko- Lake jest trochę niedoceniony jako wokalista. Kojarzy się go z balladami czy podniosłymi pieśniami w rodzaju "Epitafium" czy Jerusalem , a zapomina o luzie i naturalności, niesamowitej elastyczności rytmicznej, cieniowaniu głosu (np. wchodzeniu w lekką chrypkę, kiedy trzeba). Wspaniały głos i wielka szkoda, że nie zaśpiewał więcej.

      Usuń
    3. Zdecydowanie tak. Lake zawsze był jednym z moich ulubionych wokalistów. Już zresztą w czasach King Crimson pokazywał pewną wszechstronność, bo to przecież nie tylko podniosłe ballady, ale też luzacki "Cat Food" czy cięższe rzeczy, choć akurat w "21st Century Schizoid Man" wspomaga go nałożony na wokal przester. Pamiętam, że słuchałem kiedyś koncertu Asii z jego głosem i było to odrobinę bardziej znośne, choć instrumentalnie nie ma czego tam bronić.

      Usuń
    4. Z czasem głos mu się niestety obniżył (już w latach 90) i choć nadal zachował piękną barwę, to tę stracił elastyczność i wszechstronność - wtedy już rzeczywiście pasował głównie do ballad (które są bardzo ładne np. na Black Moon, oczywiście jeśli ktoś akceptuje estetykę "radio friendly" w stylu Chrisa de Burgha)..

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)