[Recenzja] Steven Wilson - "Insurgentes" (2008)



Pod koniec poprzedniej dekady Steven Wilson odczuł znudzenie coraz bardziej demokratyczną działalnością Porcupine Tree i innych swoich projektów. Postanowił więc nagrać pierwszy w karierze album solowy, na którym wszystko znów mogło być podporządkowane jego wizji. Wilson miał możliwość zaprezentowania cokolwiek, ale nie dał rady wyzbyć się swojego charakterystycznego sposobu komponowania i aranżowania. W rezultacie powstał produkt porcupino-podobny. Już sama okładka "Insurgentes" sprawia wrażenie parafrazy tej z "Deadwing". Podobne odczucia pojawiają się też w warstwie muzycznej - najbardziej ewidentnie w "Veneno para las hadas", brzmiącym jak wariacja na temat początku "The Sky Moves Sideway", czyli fragmentu o podtytule "We Lost the Skyline".

Trzeba jednak oddać Wilsonowi sprawiedliwość, że album pokazuje nieco inne inspiracje, niż słychać na jego wcześniejszych wydawnictwach. Obyło się tu na szczęście bez metalowych riffów. Nie brakuje co prawda ostrych partii gitar, ale bliżej im do shoegaze'u (np. "Harmony Korine", "Salvaging") czy nawet noise'u (np. końcówka "Get All You Deserve"). Gdzieniegdzie słychać też wpływy nowej fali i post-punku (np. oparte na nieco mechanicznych podkładach "Abandoner", "Salvaging" czy wyjątkowo udany "Only Child"). Czymś nowym w twórczości tego muzyka jest też użycie 17-strunowego koto basowego, dodającego orientalnego klimatu w nagraniu tytułowym. Wszystkie te wpływy są jednak przetworzone w typowy dla Wilsona sposób, co oznacza bardziej anemiczne wykonanie instrumentalne oraz dużo wokalnego smęcenia. Nie zabrakło, niestety, piosenkowej miałkości ("Significant Other", "Harmony Korine"). Ale przynajmniej skończyło się udawanie, że to rock progresywny i wciskanie jakiś dodatkowych sekcji gdzie nie trzeba. No dobrze, z wyjątkiem "No Twilight Within the Courts of the Sun", o którym wiele mówi pretensjonalny tytuł. Poza tym utwory są całkiem zwarte i nawet logicznie skonstruowane.

"Insurgentes" powstał ze zdecydowanie lepszych inspiracji niż kilka poprzedzających go albumów Porcupine Tree. Pomijając kilka niewypałów ("Significant Other", "Harmony Korine", "Veneno para las hadas" czy zupełnie nijaki instrumental "Twilight Coda"), pozostałe utwory się bronią, ale brzmią lepiej słuchane osobno, niż jako całość, bo wtedy za bardzo się zlewają, tworząc monotonną, pozbawioną wyrazistości masę. Czy wszystko, czego tknie się Wilson, musi być tak rozmyte i nudnawe?

Ocena: 5/10



Steven Wilson - "Insurgentes" (2008)

1. Harmony Korine; 2. Abandoner; 3. Salvaging; 4. Veneno para las hadas; 5. No Twilight Within the Courts of the Sun; 6. Significant Other; 7. Only Child; 8. Twilight Coda; 9. Get All You Deserve; 10. Insurgentes

Skład: Steven Wilson - wokal, gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, programowanie, efekty; Gavin Harrison - perkusja i instr. perkusyjne (1-5,6,7,9); Sand Snowman - gitara (2,8), flet (4); Theo Travis - flet (2), klarnet (4); Dirk Serries - gitara (3,9); Jordan Rudess - pianino (4,5,8); Tony Levin - gitara basowa (5,6); Mike Outram - gitara (5,8); Clodagh Simonds - dodatkowy wokal (6); Michiyo Yagi - koto basowe (10)
Producent: Steven Wilson


Komentarze

  1. Porównujesz fragmenty tej płyty do shoegazu czy noise. Czy wiesz czym są te gatunki na tyle, by doszukiwać się ich wpływów w aspirującym do zupełnie innych nurtów Wilsonie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem czym są. A poza tym, Wilson sam twierdził, że to były jego inspiracje podczas nagrywania tego albumu.

      Usuń
  2. @Granny Tranny - Wilson w swojej karierze łączony był z wieloma nurtami: space-rockiem ("Up The Downstair"), psychodelią ("Sunday of Life"), jazzem ("Together We're Stranger"), metalem progresywnym ("In Absentia") itd. Najczęściej w dodatku te wpływy były mocno wymieszane i chyba tylko folku tam brak.

    OdpowiedzUsuń
  3. Były wymieszane i brzmiały intrygująco. I nie zgodzę się z twierdzeniem niektórych słuchaczy, że muzyka Wilsona to tylko wpływy, a nawet zrzynanie.Obecnie większość muzyki w taki czy inny sposób do czegoś nawiązuje i to nie jest grzech.I dlatego Wilson może sobie wykorzystywać stylistyki czy wpływy jakie tylko uzna za stosowne.To jego wybór. Często przy jego twórczości pojawia się zarzut o łączenie nie pasujących do siebie fragmentów i wydłużanie na siłę utworów. I co z tego?Nie słyszę tego wiele.Uważam że całkiem sprawnie porusza się w tej materii.Podobno przynudza, tak? Prog rock ,bo tak często jego muzyka jest określana, już w swoich najlepszych latach miał przypadki wrzucania do muzyki różnych rzeczy,rozciągania tematów, a czasem wręcz łączenia różnych segmentów w całości bardzo niespójne. I co? I teraz niektóre z nich uznaje się za arcydzieła. Ale dobrze.Niech i tak będzie. A Wilson niech gra dla swoich odbiorców. Cokolwiek i jakkolwiek tego nie nazwiemy.Bo on już swoją markę wyrobil.I nawet jeśli są jakieś wpływy to i tak z muzyki wyłania się jego osobowość,jego gra i spojrzenie na muzykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dyskutowaliśmy już na ten temat, więc tylko wkleję linka, bo mógłbym odpisać dokładnie to samo.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024