[Recenzja] Megadeth - "Peace Sells… but Who's Buying?" (1986)



Megadeth to jeden z najsłynniejszych przedstawicieli thrash metalu, powszechnie zaliczany - razem z Metalliką, Slayerem i Anthrax - do tzw. "wielkiej czwórki" tego stylu. Założony został przez gitarzystę Dave'a Mustaine'a i basistę Dave'a Ellefsona wkrótce po tym, gdy pierwszy z nich został wyrzucony z Metalliki (przez co do dziś ma na tym punkcie kompleksy). Obaj występują w zespole do dzisiaj (choć Ellefson z przerwą w latach 2002-10), a reszta składu regularnie się zmienia. W początkowym okresie Mustaine'owi przyświecał jeden tylko cel: grać szybciej, ciężej i agresywniej od Metalliki. I to właściwie wystarczyłoby za recenzje debiutanckiego albumu Megadeth, "Killing Is My Business... and Business Is Good!".

"Peace Sells… but Who's Buying?", drugie wydawnictwo ekipy Mustaine'a, zostało wydane w przełomowym dla thrash metalu roku 1986. Tym samym, gdy ukazały się także "Reign in Blood" Slayera i "Master of Puppets" Metalliki. W porównaniu z debiutem jest na pewno longplayem bardziej dojrzałym od poprzedniego. Zachowując ciężar, zespół proponuje zwykle lepiej przemyślane kompozycje, oparte na bardziej wyrazistych motywach i melodiach. Najlepszym tego przykładem "Wake Up Dead", "Peace Sells" i "My Last Words". Wszystkie charakteryzują się mnogością riffów, ale nie są one już tak chaotycznie zestawione, tworzą bardzo spójną całość. Nieco lepiej jest w kwestii wokalnej - przynajmniej na tyle, na ile pozwoliły możliwości Mustaine'a. Mniej tu szczeniackiego wydzierania się, a więcej śpiewu. Problemem, przynajmniej dla mnie, pozostają gitarowe solówki Chrisa Polanda, które są tylko efekciarskim popisywaniem się technicznymi sztuczkami. Najbardziej podoba mi się utwór najmniej typowy. Zespół po raz kolejny zdecydował się zamieścić na płycie nieoczywisty cover. Tym razem padło na standard bluesowy "I Ain't Superstitious", napisany przez Williego Dixona dla Howlin' Wolfa (znany też z wykonań m.in. Jeff Beck Group, Grateful Dead, Yardbirds i Savoy Brown). Zagrany został oczywiście z większym ciężarem, ale z szacunkiem dla pierwowzoru.

Warto w tym miejscu wspomnieć o brzmieniu, które też jest na pewno bardziej dopracowane niż na debiucie. Gitary mają odpowiedni ciężar i ostrość, ale nie zagłuszają basu, którego partie są sporym atutem wielu kawałków. Całość jest jednak dość nierówna, bo ewidentnie słabszy jest środek albumu ("Devil's Island", "Good Mourning / Black Friday"). Ogólnie wrażenia mam jednak pozytywne.

Ocena: 7/10



Megadeth - "Peace Sells… but Who's Buying?" (1986)

1. Wake Up Dead; 2. The Conjuring; 3. Peace Sells; 4. Devil's Island; 5. Good Mourning / Black Friday; 6. Bad Omen; 7. I Ain't Superstitious; 8. My Last Words

Skład: Dave Mustaine - wokal i gitara; Chris Poland - gitara; Dave Ellefson - gitara basowa; Gar Samuelson - perkusja
Producent: Dave Mustaine i Randy Burns


Komentarze

  1. Dziwi przeciętna, w zasadzie niczym nieuzasadniona ocena tego albumu, zwłaszcza w kontekście wyższych ocen dla słabej 13tki, czy najnowszej Dystopii.
    A przecież mamy tu do czynienia z najlepszym składem w historii Megadeth – Poland i Samuelson mieli za sobą kilka lat wspólnej gry w nowojorskim zespole fusion, a wśród ich inspiracji można wymienić m.in. Mahavishnu Orchestra. Zderzenie ich podejścia do rocka z agresją i szybkością Mustaine’a musiało zaowocować nietuzinkowym, nowatorskim wydawnictwem i tak też się stało. O ile jeszcze nagrany po kilku zaledwie tygodniach znajomości debiut to pełnokrwisty metal, tak materiał przygotowany na PSBWB, powstały po roku wspólnego koncertowania, zdradza owe jazzowe korzenie, zwłaszcza w grze perkusisty, ale i solowych partiach Polanda.
    Album co prawda został przyćmiony przez dwójkę swoich wielkich rówieśników z ’86, gdyż ustępuje im na polu ciężaru i produkcyjnej doskonałości, ale koncepcje gry tych trzech kapel zdradzały wtedy zupełnie inne podejście do heavy metalu i każda z nich odniosła sukces na swoim polu. Styl Megadeth nie znalazł wielu naśladowców i nie okazał się tak wpływowy, co nie zmienia faktu, że PSBWB to bardzo ważne i unikalne w swoim gatunku wydawnictwo.
    PS. Nie zdziwiłbym się, gdyby to był blog jakiegoś turbo fana metalu, ale zastanawiające jest, że jako osoba „siedząca” w fusion i jazzie, nie doceniłeś tego albumu, bo jest to jedna z niewielu płyt metalowych, która broni się także z tej perspektywy. Chyba dawno już nie wracałeś do tego krążka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie wróciłem i o ile ocena nieco wzrosła, tak absolutnie nie słyszę tutaj żadnych podobieństw do fusion. A album przecież jest uwielbiany właśnie wśród turbo fanów metalu.

      Usuń
  2. Rocznik 86 to jest dopiero piękny rok dla fanów Thrashu, Slayer wypuszcza super szybki, brutalny i wściekły Reign in Blood, Metallica wypuszcza mądry kompozycyjnie, dojrzały i świetnie nagrany Master of Puppets, Megadeth Peace Sells zasilany dragami i wódką, który jest moim zdaniem nie słusznie w cieniu Rust in Peace i Youthanasi.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024