[Recenzja] The Doors - "Waiting for the Sun" (1968)



Trzeci album The Doors miał być kolejnym ambitnym krokiem naprzód. Zgodnie z zamysłem muzyków, miała znaleźć się na nim wieloczęściowa, para-teatralna kompozycja "The Celebration of the Lizard", wypełniając całą stronę płyty winylowej. Ponieważ jednak prace nad nim szły dość mozolnie, producent Paul A. Rothchild wymusił na zespole porzucenie tego utworu (nagrano tylko część zatytułowaną "Not to Touch the Earth") i napisanie w zamian kilku zwykłych kawałków. "The Celebration of the Lizard" był jednak później grany na koncertach (można go usłyszeć m.in. na "Absolutely Live"), a w 2003 roku skrócona wersja demo trafiła na kompilację "Legacy: The Absolute Best" (cztery lata później dorzucono ją na reedycję "Waiting for the Sun").

Longplay jest zatem zbiorem konwencjonalnych piosenek, całkiem zróżnicowanych i, niestety, nie tworzących spójnej całości. Zaczyna się od dwóch singlowych przebojów. Psychodeliczny "Hello, I Love You" jest bardzo przyjemny, ale zaskakująco na ten zespół pozytywny i nieco banalny. Mniej radosnym, balladowym "Love Street" jeszcze bardziej dziwi prostotą i trywialnością. Ciekawiej robi się w "Not to Touch the Earth" z intrygującymi, hipnotyzującymi partiami basu i organów. Ale zaraz potem rozbrzmiewają dwie kolejne zwyczajne piosenki - "Summer's Almost Gone" i "Wintertime Love". Znów ciekawiej robi się w antywojennym, para-teatralnym "The Unknown Soldier" i przede wszystkim w "Spanish Caravan", łączącym hiszpańskie partie gitary akustycznej z psychodelicznym brzmieniem organów, wyróżniającym się także świetną i niebanalną melodią. Intrygująco wypada także szamański "My Wild Love", w którym Morrison śpiewa wyłącznie z akompaniamentem chórku pozostałych muzyków, klaskania i perkusjonaliów. Kompletnie nie pasuje to do reszty albumu, ale za to klimat ma niesamowity. Wysoki poziom utrzymuje się już do końca albumu, dzięki energetycznemu "We Could Be So Good Together", jazzującej balladzie "Yes, the River Knows" i zaskakująco agresywnemu "Five to One".

Poprzednie albumy The Doors również było dość eklektyczne, ale muzykom udało się zachować spójność. Tymczasem "Waiting for the Sun" brzmi jak zbiór zupełnie przypadkowych kawałków. Zresztą dokładnie tak było - muzykom skończyła się pula utworów napisanych przed debiutem (choć dało się jeszcze z niej wygrzebać dwa kawałki - "Hello, I Love You" i "Summer's Almost Gone") i musieli w pośpiechu tworzyć nowy materiał, nie mając (po odrzuceniu przez producenta "The Celebration of the Lizard") żadnego pomysłu na album jako całość. Może gdyby zrealizowano oryginalny zamysł, powstałoby kolejne wielkie dzieło. Ale ostateczny kształt "Waiting for the Sun" pozostawia nieco do życzenia - brakuje spójności, a obok naprawdę mocnych utworów, znalazło się też parę mniej zachwycających. Ogólnie jednak jest to całkiem udany longplay, o jakim wiele psychodelicznych grup mogłoby tylko marzyć.

Ocena: 8/10



The Doors - "Waiting for the Sun" (1968)

1. Hello, I Love You; 2. Love Street; 3. Not to Touch the Earth; 4. Summer's Almost Gone; 5. Wintertime Love; 6. The Unknown Soldier; 7. Spanish Caravan; 8. My Wild Love; 9. We Could Be So Good Together; 10. Yes, the River Knows; 11. Five to One

Skład: Jim Morrison - wokal, instr. perkusyjne; Ray Manzarek - instr. klawiszowe, instr. perkusyjne (8), dodatkowy wokal; Robby Krieger - gitara, instr. perkusyjne (8), dodatkowy wokal; John Densmore - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Gościnnie: Douglas Lubahn - bass (1-5,7,9,10,11); Kerry Magness - bass (6); Leroy Vinnegar - kontrabas (7); Paul A. Rothchild - dodatkowy wokal (8)
Producent: Paul A. Rothchild


Komentarze

  1. Ta płyta to jeden wielki, psychodeliczny odjazd. Co ciekawe najmniej podobają mi się dwie pierwsze piosenki. Reszta jest wspaniała. Najbardziej lubię Spanish Caravan. Moja ocena to również 9/10 :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że nie znalazło się tu miejsce dla utworu tytułowego. Spokojnie mògłby zastąpić kilka czarnych owiec tego albumu, a tak trafił na "Morrison Hotel", do ktòrego srednio pasował

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie płyta wcale nie gorsza, większość tracklisty to hitowe kompozycje. I muszę przyznać moje ulubione. Niestety wielka szkoda że nie ma tutaj tytułowej kompozycji, która nie tylko jest świetna ale też by pasowała do klimatu. Lubie wszystkie utwory z płyty więc nie tytułowy musiał by być 12 na liście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem z tym albumem nie tkwi w jakości poszczególnych utworów - bo wszystkie są bardzo fajne - lecz w tym, że one zupełnie nie kleją się w spójną całość.

      Usuń
    2. Mi to aż tak nie przeszkadza, większość utworów płynnie przechodzi do następnego. Chociaż jestem bardzo ciekawy co by wyszło z projektu "The Celebration of the Lizard". A słyszałeś "Rock is dead"? Godzinna sesja z 1969r. Dzisiaj to odkryłem na wersji deluxe "The Soft Parade" ale nie słuchałem.

      Usuń
    3. Kojarzę, że kawałek "Rock is Dead" grali na koncertach, ale tej sesji nie znam. "Soft Parade" to kiepski album, więc nie interesowałem się żadnymi rozszerzonymi wydaniami ;)

      Usuń
  4. Znakomita płyta. Dwa utwory czyli Unknown Soldier i Spanish Caravan można by zaliczyć do progrocka. Przepiękne piosenki o lecie i zimie. Jeszcze piękniejsza Yes The River Knows. Pijany Morrison śpiewający na Five to One nawet przydaje agresji temu utworowi. Słabszy szamanski My Wild Love z tymi smiesznymi pokrzykiwaniami "izzizzzia!" w tle. Not To Touch bardzo energetyczny i szybki jak na Doorsów.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)