[Recenzja] Rainbow - "Ritchie Blackmore's Rainbow" (1975)



W połowie lat 70. Ritchie Blackmore zdecydował się opuścić grupę Deep Purple. Nie podobał mu się kierunek, w jakim zespół zmierzał pod wpływem nowego basisty, Glenna Hughesa, zafascynowanego muzyką funk i soul. Nie bez znaczenia była też jego malejąca pozycja w zespole. Gdy podczas prac nad albumem "Stormbringer" zaproponował nagranie coverów "Black Sheep of the Family" Quatermass i "Still I'm Sad" The Yardbirds, spotkał się ze zdecydowaną odmową pozostałych muzyków. Wówczas podjął decyzję o powołaniu solowego projektu. Do udziału w nim próbował namówić Davida Coverdale'a, ówczesnego wokalistę Purpli. Ten jednak odmówił, gdy usłyszał jaką muzykę chce grać gitarzysta - będącą krokiem wstecz, powrotem do czasów "Machine Head". Kolejnym wyborem był Ronnie James Dio z supportującej Deep Purple na koncertach grupy Elf. Wokalista zgodził się pod warunkiem, że w nagraniach wezmą udział także pozostali członkowie jego grupy (poza gitarzystą). Tak narodził się pierwszy skład Rainbow.

Poza nagraniem dwóch wspomnianych coverów, grupa nagrała także siedem nowych kompozycji, autorstwa Blackmore'a i Dio. Gitarzysta nie miał zamiaru odbiegać tutaj daleko od stylu wypracowanego przed laty z Deep Purple. Zmniejszona została tylko rola klawiszy, na rzecz dłuższych partii solowych samego Blackmore'a. Poza tym większy nacisk położono na melodie, często po prostu popowe. Brzmienie albumu jest zresztą bardzo wygładzone. W riffowych "Man on the Silver Mountain" i "Sixteen Century Greensleeves" wyraźnie brakuje mocy. Nieporównywalnie lepiej utwory te wypadały na koncertach. Podobnie jak "Still I'm Sad" - w tutejszej wersji jest to banalny instrumentalny kawałek, który nie ma ani klimatu oryginalnej wersji The Yardbirds, ani energii koncertowych wykonań Rainbow. Zespół zresztą często ociera się tutaj o banał, żeby wspomnieć tylko o sztampowych "Black Sheep of the Family" i "If You Don't Like Rock 'n' Roll". Tak naprawdę bronią się tylko dwie balladowe kompozycje, które są naprawdę urokliwe. Delikatny "Catch the Rainbow" w partiach gitary wyraźnie wskazuje na inspirację Jimim Hendrixem, natomiast nieco żywszy "The Temple of the King" momentami lekko przypomina "Stairway to Heaven". Mimo, że żaden z tych utworów nie zbliża się poziomem do pierwowzoru, to na tle całości jawią się jako prawdziwe perły.

Jak na klasykę hard rocka, do której "Ritchie Blackmore's Rainbow" jest zaliczany, album brzmi zbyt popowo. Stanowi też spory krok wstecz w porównaniu z tym, co Ritchie robił w ciągu poprzednich pięciu lat z Deep Purple. Na tle takich albumów, jak "In Rock" czy "Made in Japan", debiut Rainbow brzmi bardzo zachowawczo i niestety dość naiwnie (okładka idealnie oddaje charakter zawartej tutaj muzyki). Poziom poszczególnych kompozycji jest różny (w najlepszych przypadkach ledwie dobry, bez rewelacji), a wykonanie jest przyzwoite, lecz nie porywa - w grze Blackmore'a słychać rutynę, wokal Dio często brzmi pretensjonalnie, zaś reszta zespołu jest tylko tłem dla tej dwójki.

Ocena: 5/10



Rainbow - "Ritchie Blackmore's Rainbow" (1975)

1. Man on the Silver Mountain; 2. Self Portrait; 3. Black Sheep of the Family; 4. Catch the Rainbow; 5. Snake Charmer; 6. The Temple of the King; 7. If You Don't Like Rock 'n' Roll; 8. Sixteen Century Greensleeves; 9. Still I'm Sad

Skład: Ronnie James Dio - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Craig Gruber - bass; Gary Driscoll - perkusja; Micky Lee Soule - instr. klawiszowe
Producent: Ritchie Blackmore, Ronnie James Dio i Martin Birch


Komentarze

  1. Jak często ubolewam nad mniejszym docenianiem świetnych albumów hardrockowych, tak tu bym się zgodził. Sam niedawno obniżyłem do 6. Całość brzmi zdecydowanie zbyt lekko, przez co nie ma mocy, ale kilka kawałków ("Man on the Silver Mountain", "The Temple of the King" czy "Still I'm Sad") nadal się broni.

    P.S. Nie cenisz już wokalu mistrza Dio czy jak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz trudniej przychodzi mi tolerowanie jego teatralnej maniery. Miał naprawdę duże możliwości i mógł śpiewać na wiele ciekawych sposobów, jednak zwykle śpiewał w taki nienaturalny, pretensjonalny sposób. Nigdy nie podobały mi się np. jego interpretacje utworów Black Sabbath z czasów Ozzy'ego - tam ta pretensjonalna teatralność jest wręcz śmieszna.

      Znasz oryginalną wersję "Still I'm Sad"?

      Usuń
    2. Jak widać, Dio śpiewał najczęściej w sposób w jaki najbardziej lubił. Interpretacje utworów z Ozzy'm też nigdy mnie nie przekonywały, ale na "swoich" albumach Black Sabbath czy w Rainbow jak najbardziej.

      Znam.

      Usuń
    3. Dio miłował kicz - wystarczy spojrzeć na okładki jego albumów, poczytać teksty, które pisał... Więc tak, z pewnością lubił śpiewać w ten sposób ;) Ale nie mówię, że nie miał dobrych momentów.

      "Still I'm Sad" w wersji Yardbirds to bardzo interesujące i nowatorskie nagranie - muzycy nawiązali z jednej strony do muzyki hindustańskiej (co było w tamtym czasie popularne), a z drugiej do chorałów gregoriańskich (co było czymś zupełnie nowym w muzyce rockowej). A Blackmore zrobił z tego bardzo zwyczajny, melodyjny kawałek, pozbawiony jakiegokolwiek klimatu (i wspomnianych wyżej wpływów). Nigdy go nie lubiłem, nawet zanim poznałem oryginał. Co innego koncertowa wersja z "On Stage" - tamta wersja brak klimatu nadrabia mnóstwem energii i ciekawymi improwizacjami.

      Usuń
    4. Kicz nie zawsze jest zły ;)

      Wersję "Still I'm Sad" akurat lubię, za to "Black Sheep of the Family" już nie bardzo, ogólnie to zbyt banalny kawałek.

      Usuń
    5. Kiedyś próbowałem przesłuchać jakiś album Quatermass, ale tam wszystko było takie banalne i nie dałem rady dotrwać do końca.

      Usuń
  2. W ogóle nie mam ochoty wracać do tego albumu. Ostatni raz słuchałem go rok temu, a wtedy jeszcze moje horyzonty muzyczne stały na poziomie "Grać jak najostrzej, bez względu na wszystko"- tolerowałem po prostu wszystko- Black Label Society, Nuclear Attack, jakieś S.O.D czy Savatage- już wtedy ten album niczym mnie nie zaskakiwał- taki postpurplowski gniot, żadnego ciekawego momentu- teraz byłoby jeszcze gorzej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się, że album wtedy nie podszedł, bo jest wręcz zaprzeczeniem podejścia "grać jak najostrzej". Problemem tego longplaya jest to, że Blackmore z jednej strony chciał wrócić do grania w stylu "Machine Head" (a wiec jest to wtórne i o kilka lat spóźnione), a z drugiej postanowił uczynić ten album jak najbardziej przystępnym dla przypadkowych słuchaczy (bardzo łagodząc brzmienie i stawiając na piosenkową prostotę). I wyszło takie nie wiadomo co - ni to hard rock, ni pop. Wykonane jest to niby dobrze, ale w taki rzemieślniczy sposób.

      Powyższe uzasadnienie dlaczego nie jest to dobry album, jest na pewno bardziej merytoryczne, od odwołującego się tylko do subiektywnego odbioru stwierdzenia, że [nie ma] żadnego ciekawego momentu.

      Usuń
    2. Wtedy też słuchałem już hard rocka, tylko raczej takie "Fighting", "Thunder and Lighting" Thin Lizzy, "Power Supply" Budgie czy nawet "Not Fragile" BTO i różne Saxony itp. Właśnie zgodzę się, że "Ritchie Blackmore's Rainbow" był strasznie wygładzony w stosunku do tego, co słuchałem, nie dawał mi "kopa", ale z ciekawszymi momentami bym nie przesadzał- takie kawałki w stylu Deep Purple, mnie osobiście ten styl nudzi, wokal Dio też mnie trochę irytuje, już wolę "Rising"

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024