[Recenzja] Greta Van Fleet - "Anthem of the Peaceful Army" (2018)



Greta Van Fleet to dowód na potęgę mediów. Potrafią one bez trudu wypromować nawet najbardziej bezwartościowe i niepotrzebne rzeczy, jeśli tylko mają w tym interes. W przypadku mediów muzycznych zwykle chodzi o zachowanie przyjaznych stosunków z wytwórniami płytowymi lub samymi wykonawcami. Później odbiorcy tych mediów bezrefleksyjnie rozpowszechniają największe nawet bzdury - w przypadku GVF na temat rzekomej świeżości i ocalania muzyki rockowej - bo w przypadku ewentualnej dyskusji mogą podeprzeć się autorytetami. A ja się pytam: co świeżego jest w graniu dokładnie tak samo, jak inny zespół pięćdziesiąt lat temu? Albo: jak ocalić muzykę rockową ma zespół, który sugeruje, że gatunek ten od pięciu dekad polega na powielaniu tych samych schematów? Sądzę, że nikt samodzielnie myślący nie potrzebuje odpowiedzi na te pytania.

"Anthem of the Peaceful Army" to oficjalny debiut Grety Van Fleet, choć trwa niewiele dłużej od zeszłorocznego "From the Fires", klasyfikowanego jako EPka. Pod względem stylistycznym nie ma żadnego postępu. Zespół wciąż jest bezczelnym klonem Led Zeppelin, starający się jak najwierniej odtworzyć jego brzmienie i sposób grania/śpiewania poszczególnych jego członków (raczej z późniejszych albumów, na których nie słychać już bluesowych korzeni), nierzadko ocierając się o plagiat konkretnych motywów (najbardziej ewidentny w kawałkach "The Cold Wind" i "Lover, Leaver"). Tutaj kompozycje są jednak jeszcze bardziej nijakie i pozbawione czegokolwiek zapamiętywanego. Gra instrumentalistów jest bardzo tendencyjna i przewidywalna, ale nie potrafią zbliżyć się do poziomu Page'a, Jonesa i Bonhama (choć tym razem sekcja rytmiczna przynajmniej próbuje zaznaczyć swoją obecność - vide "Mountain of the Sun" i "Brave New World"). Zaś wokalista staje się coraz śmieszniejszy w swoich próbach (już nie tak dokładnych) imitowania Roberta Planta. O ile na wspomnianej EPce wydawał się mocnym atutem zespołu, tak tutaj słychać, jak bardzo się wysila i męczy, próbując naśladować swojego idola, przez co brzmi kuriozalnie. O ile muzycznie album jest po prostu przeciętny i gdyby był instrumentalny, nie przeszkadzałby mi odtwarzany w tle, tak warstwa wokalna jest naprawdę drażniąca. Męczy nieustanne darcie ryja Josha Kiszki, dla którego wydaje się zupełnie obojętne, czy w tle ma hardrockowe riffy, czy nieprzesterowaną / akustyczną gitarę (np. "Watching Over", "You're the One") lub tandetne smyczki z syntezatora ("Age of Man" - najmniej zeppelinowy, za to nieznośnie kiczowaty kawałek).

Nie mam wątpliwości, że Greta Van Fleet jest szczegółowo wykreowanym produktem (świadczy o tym też chociażby obecność aż trzech producentów), obliczonym na nostalgię fanów Led Zeppelin, którzy od czterech dekad marzą o powrocie słynnej grupy. W promocję tego produktu władowano niemało dolarów, dzięki czemu popularność zespołu sztucznie urosła do rozmiarów prawdziwego zjawiska na współczesnej rockowej scenie. A tym samym nie mogę go po prostu ignorować - jak setki innych, tak samo pozbawionych kreatywności grup retro-rockowych - lecz czuję się zobowiązany uświadamiać z jak wielkim oszustwem mamy do czynienia. "Anthem of the Peaceful Army" sam w sobie nie jest jakiś bardzo słaby (pomijając tragiczny pierwszy kawałek i irytujący wokal), a po prostu przeciętny, nic nie wnoszący i nikomu nie potrzebny. Ale w połączeniu z nazbyt oczywistą wtórnością, całkowitym brakiem własnej tożsamości i towarzyszącym temu wypieraniem się w wywiadach ewidentnej inspiracji (muzycy są albo bardzo naiwni, albo bardzo bezczelni), a także tą całą promocyjną otoczką, zasługuje wyłącznie na potępienie.

Ocena: 2/10



Greta Van Fleet - "Anthem of the Peaceful Army" (2018)

1. Age of Man; 2. The Cold Wind; 3. When the Curtain Falls; 4. Watching Over; 5. Lover, Leaver; 6. You're the One; 7. The New Day; 8. Mountain of the Sun; 9. Brave New World; 10. Anthem; 11. Lover, Leaver (Taker, Believer)

Skład: Josh Kiszka - wokal; Jake Kiszka - gitara, dodatkowy wokal; Sam Kiszka - gitara basowa, instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; Danny Wagner - perkusja, dodatkowy wokal
Producent: Al Sutton, Marlon Young, Herschel Boone


Komentarze

  1. Ucharakteryzować tę czwórkę na skład Led Zeppelin i wysłać do "Twoja twarz brzmi znajomo" (oczywiście to żart, bo nie potrafiliby odegrać tak dobrze klasycznych utworów LZ)...

    A tak na serio, to już chyba Kingdom Come na swoim debiucie był bardziej pomysłowy. Bardziej słychać było inspirację niż ślepe naśladowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzie wysłać?

      Kingdom Come brzmiał (przynajmniej na debiucie, późniejszych albumów nie słuchałem) jak zespół glammetalowy inspirujący się Led Zeppelin. Czyli adekwatnie do czasów, w jakich zaczynał karierę. I to było w porządku, choć też nie było specjalnie wartościowe pod względem artystycznym. Ale kopiowanie 1:1 zespołu grającego kilkadziesiąt lat wcześniej to już szczyt bezsensowności.

      Usuń
  2. Amen!
    Co prawda (na szczęście) nie cały album, ale to co usłyszałem pozwala wyrobić sobie identyczną opinię. Nie mam najmniejszego pojęcia z czego wynikają te zachwyty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chciałem pytać o to czy ta recenzja sie pojaw ale na szczęscie tak się stało, oczekiwałem 1/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już by było hejterstwo ;) Obiektywnie doceniam fakt, że przynajmniej stylistyka, w jakiej obracają się muzycy, jest przyzwoita.

      Usuń
  4. I znów poczucie recenzenckiego obowiązku wygrało z niechęcią do słuchania ;) Oj, coś czuję, że to będzie jedyny głos rozsądku w polskich Internetach (no dobra, trochę liczę na artrock.pl) jak już dojdzie do wylewu recenzji. W sumie dziwię się, że jeszcze nie doszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie doszło, bo pewnie większość recenzentów jest dopiero na etapie słuchania albumu w kółko po kilkanaście razy, szukania na siłę jakiś pozytywów i zmuszania się do polubienia - bo przecież trzeba się tym zachwycać, tak mówią w radiu i piszą w Teraz Rocku ;) A zwykle lepiej zaufać pierwszemu wrażeniu. Dla mnie już wtedy jest oczywiste, czy album jest wtórnym gniotem, który przy kolejnych przesłuchaniach nie pokaże mi nic więcej, czy jest to wartościowa muzyka, która z kolejnymi przesłuchaniami może odsłaniać coraz więcej wspaniałych pomysłów. "AotPA" (tak w ogóle, co to za pretensjonalny tytuł i to dla takiego wydawnictwa?) przesłuchałem dwa razy, najpierw pobieżnie i skrótowo, za drugim razem dokładnie. I wiem, że przy kolejnych przesłuchaniach tej prostej, jednowarstwowej muzyki nie usłyszę już nic więcej. Nic, co by zmieniło moje zdanie na jej temat.

      Usuń
  5. Na stereolife też pocisnęliśmy po albumie;) Ja sam nie byłem w stanie dotrwać chociaż do połowy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooooo znajoma twarz, część:) No to prawda, ale głupio było żebym sam od razu wyskakiwał z tym w komentarzu. :D

      Usuń
  6. Nie wspominam na razie o innych utworach, ale czy przykładowo "You're the One" to nie jest czasem plagiat (lub coś w tym rodzaju) zasadniczej części "Your Time Is Gonna Come"? Identyczny rytm, bardzo podobna melodia czy refren, nie mówiąc już o (rzecz jasna) wokalu czy typowo page'owskich zagrywkach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, słychać podobieństwo. I jak zawsze kawałek GVF nie wytrzymuje porównania z utworem LZ.

      Usuń
  7. Ja rozumiem że minęły już te czasy kiedy powstaje coś nowego bo już chyba trudno w muzyce wymyślić coś nowego nie inspirując się wcześniejszymi wykonawcami ale jeżeli powstaje muzyka które jest w zasadzie plagiatem to dla mnie nie ważne jak wspaniała by była ta muzyka to ją z góry dyskwalifikuje. W weekend natomiast Marek Sierocki w teleexpresie podał jako zaletę iż zespół brzmi identycznie jak Led Zeppelin przez co będzie wielką gwiazdą na wiele lat, co przecież powinno być zarzutem. No ale to rzeczywiście praca promotorów i wytwórni płytowych. Liczy się to jak zostanie to podane do publicznej wiadomości. Kiedyś usłyszałem prywatnie od jednego ze speców od reklamy w polskim showbiznesie że nie ważne co się gra i jak się gra. Liczy się tylko to co i jak podamy do publicznej wiadomości. Liczy się moda. Jak media podadzą że dana aktorka jest najpiękniejsza to nie istotne jest czy ona naprawdę jest przeciętnej urody. Masy będą ją uważały za najpiękniejszą bo oficjalnie został jej w mediach nadany taki przydomek i tak o niej większość ludzi będzie mówić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest właśnie przykład sytuacji, o jakiej napisałem w pierwszym akapicie. Dziennikarze plotą bzdury, bo ktoś im płaci za promocję. Ja rozumiem, że w przypadku tego zespołu nie da się mówić jednocześnie pochlebnie i sensownie, ale mogliby jednak się trochę pohamować z tymi fantazjami ;) Każdy rozgarnięty człowiek i tak wie, że Led Zeppelin był popularny, bo robił coś nowego i stale się rozwijał, docierając do kolejnych słuchaczy.

      Usuń
    2. Pięknie, i na tym polega reklama. Aby instalować ludziom przekonania w podświadomości. Oni później myślą że to ich i rzucają się gównem. Kiedy to dostrzegasz jest naprawdę przekomicznie.

      Usuń
  8. W sumie to tak jakbym pomyślał że jeśli Metallica zrobiła karierę to ja też teraz założę po raz drugi zespół Metallica, nagram ponownie Master of Puppets i czarny album i zarobie 50 milionów dolców. I co najśmieszniejsze Marek Sierocki przyzna mi rację :))

    OdpowiedzUsuń
  9. W sumie to sobie przypomniałem że kilka lat temu promowany ostro był też australijski zespół Airbourne który z kolei był klonem ACDC i nie udało się go na dłużej wypromować mimo że w teledysku i na singlu gościnnie wystąpił Lemmy z Motorhead i teraz o tym zespole nic nie słychać. Więc może w tym przypadku będzie podobnie choć ta promocja jest o wiele bardziej nachalna niż w przypadku Airbourne.

    OdpowiedzUsuń
  10. Znam kawałek Joe Walsh pt."LIfe`s been good" z 1978 w którym pierwszy,główny riff brzmi jak Jimmy page,ale to jest zrobione genialnie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak są wtórni. Tak brzmią jak Led Zeppelin a wokalista kopiuje Planta. I co z tego? Mimo wszystko w ich muzyce jest jakaś nieopisana świeżość. Słucham ich albumu kilka razy dziennie od dnia wydania i nie nudzi mi się. Od wielu lat nie słyszałem płyty, która mi się tak podoba. I chyba o to chodzi, by muzyka sprawiała radość słuchającemu. Byłem fanem LZ w latach 70-tych, odsłuchałem dyskografię Zeppelinów setki razy. Miło mi posłuchać dziś młodziaków, którzy kontynuują ten styl grania. Jak dla mnie AOTPA jest na dzień dzisiejszy kandydatką na płytę roku. I chyba tylko nowa płyta Tool, jeśli wyjdzie w tym roku, może to zmienić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Granie i brzmienie identycznie jak inny wykonawca 50 lat wcześniej to zaprzeczenie świeżości.

      Usuń
    2. Z takimi ludźmi nie ma co dyskutować, gościu jest zaślepiony swoimi przekonaniami i tyle.

      Usuń
  12. A ja jestem zły na ten zespół, i nie dlatego co gra i jak gra. Dlatego że zniszczył mi radość z słuchania Led Zeppelin, ostatnio wziąłem się za "CODA" słysząc "Sugar Mama" myślałem że to GVF. Jeszcze coś co mnie śmieszy to fakt tej nazwy, naprawdę przekomiczne. Nie było niczego gorszego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twórczość Led Zeppelin nic nie traci na tym, że ktoś ją kopiuje. Powiedziałbym nawet, że jest zupełnie na odwrót. Poczynania GVF dobitnie uświadamiają, że nie wystarczy grać w takim stylu, trzeba jeszcze posiadać jakieś umiejętności - przede wszystkim umiejętności pisania dobrych utworów, czy nawet samego aranżowania cudzych kompozycji tak, by były jeszcze lepsze od pierwowzorów, ale też umiejętności wykonawcze - a także trzeba mieć na siebie jakiś własny pomysł, a nie powtarzać coś, co już było 50 lat temu. I to tylko pokazuje, jak dobrym zespołem był Led Zeppelin.

      Usuń
    2. No fakt, znaczy nie słyszę ich wszędzie w Led Zeppelin. Bo to dwie inne jakości a niby te same gatunki i style. Tak jak np. Obuwie sportowe za 50zł i za 500zł. No w sumie ten sam gatunek i styl a jednak różnica ogromna. Tylko w tym "Sugar Mama" i obawiam się że może też tak być z niektórymi innymi utworami. A propo. Teraz wyszedł Specjalny Teraz Rock poświęcony Led Zeppelin.

      Usuń
    3. "Sugar Mama" to bonus na jakiejś niedawnej reedycji. Na oryginalnym wydaniu nie ma tego kawałka. A zdecydowanej większości albumów lepiej słuchać w wersjach bez dodatków. Bo z reguły nie przypadkiem zabrakło ich na pierwotnym wydaniu.

      Usuń
    4. Tak "Sugar Mama" należy do wersji deluxe "Coda". Już wiele razy się przekonałem że materiał na rozszerzonej wersji może być bardzo różny. Czasami zdarzają się miłe niespodzianki.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)

[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)

[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)

[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)

[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)