[Recenzja] Caravan - "If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You" (1970)



Najsłynniejszym albumem Caravan jest trzeci z kolei, "In the Land of Grey and Pink". Gdybym jednak miał wskazać najbardziej interesujące wydawnictwo grupy, bez wahania wybrałbym wydany rok wcześniej "If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You". Muzykom udało się tutaj osiągnąć doskonałe proporcje pomiędzy graniem bardziej przebojowym i piosenkowym, a bardziej ambitnym. Przeważa tutaj to drugie. Piosenkową formę mają tylko dwa utwory, wydane zresztą na promującym album singlu, czyli bardzo pogodny twór tytułowy oraz psychodeliczny, trochę w stylu wczesnego Pink Floyd, "Hello Hello". Są też dwie proste miniaturki: elektroniczna "Asforteri", oraz folkowa, oparta na brzmieniu gitary akustycznej i fletu "Limits".

W pozostałych kompozycjach muzycy rozwijają skrzydła. Najkrótsza z nich, "As I Feel I Die", rozpoczyna się bardzo subtelnie, wręcz eterycznie, by w drugiej minucie niespodziewanie nabrać dynamiki i... wyraźnie jazzrockowego charakteru. "And I Wish I Were Stoned / Don't Worry" to z kolei ładna i bardzo melodyjna piosenka, o zdecydowanie niepiosenkowej długości ośmiu minut, zachwycająca długimi klawiszowymi solówkami Davida Sinclaira. Bardzo dużo dzieje się w blisko dziesięciominutowym "With an Ear to the Ground / You Can Make It / Martinian / Only Cox / Reprise", który zgodnie z tytułem składa się z kilku części o zróżnicowanym charakterze. Największe wrażenie robi nagłe zwolnienie z partią fletu w wykonaniu Jimmy'ego Hastingsa i wszystko to, co dzieje się później. Na tej samej zasadzie zbudowany został "Can't Be Long Now / Françoise / For Richard / Warlock" - prawdziwe opus magnum, nie tylko tego albumu, ale całej twórczości Caravan. To czternaście minut głównie instrumentalnego grania, raz bardziej folkowego, raz jazzującego, a kiedy indziej po prostu rockowego, z fantastycznymi partiami Hastingsa na flecie i saksofonie, oraz pełną zaangażowania grą pozostałych muzyków.

"If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You" jest albumem trochę nierównym, ale i tak najlepszym w dyskografii zespołu, łączącym świetne melodie z bardziej ambitnymi pomysłami. Jeżeli ktoś dopiero planuje zagłębienie się w Scenę Canterbury, to ten longplay wydaje się idealny na początek, ponieważ są na nim wyraźnie zarysowane najistotniejsze cechy tego nurtu, a zarazem jest znacznie bardziej przystępny, niż twórczość Soft Machine, Gong, czy Hatfield and the North. Z dużym prawdopodobieństwem album ma szanse spodobać się słuchaczom psychodelii i głównonurtowego rocka progresywnego.

Ocena: 9/10



Caravan - "If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You" (1970)

1. If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You; 2. And I Wish I Were Stoned / Don't Worry; 3. As I Feel I Die; 4. With an Ear to the Ground / You Can Make It / Martinian / Only Cox / Reprise; 5. Hello Hello; 6. Asforteri; 7. Can't Be Long Now / Françoise / For Richard / Warlock; 8. Limits

Skład: Pye Hastings - wokal, gitara, instr. perkusyjne; Richard Sinclair - wokal, gitara basowa, instr. perkusyjne; David Sinclair - instr. klawiszowe; Richard Coughlan - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Jimmy Hastings - saksofon, flet
Producent: Terry King


Komentarze

  1. Przesłuchałem (również bonusowe), naprawdę spoko album. Do końca nie schodzi poniżej dobrego poziomu.

    Co do pierwszego akapitu, to nasuwa mi się pewna analogia z moim postrzeganiem grupy Breakout - najsłynniejszy jest trzeci w dyskografii "Blues", a moim zdaniem znacznie lepszy jest poprzedzający go "70a". Nawet lata wydania podobne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się pod recenzją obiema rękami. Zresztą to pierwsza płyta z kręgów Canterbury którą poznałem(słuchając jej po raz pierwszy w audycji Kosinskiego jako albumu,który trzeba ocalić od zapomnienia), i do dzisiaj robi na mnie wrażenie.
    Teraz jestem na etapie poznawania innych wykonawców z tej sceny,ze szczególnym naciskiem na Soft Machine.
    A przy okazji - czy będzie tutaj recenzja zespołu Spirogyra?Jaki album tego wykonawcy warto poznać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie planuję recenzji. Spirogyra to zespół, który do sceny Canterbury zaliczany jest właściwie ze względu na obecność w składzie Barbary Gaskin, która potem robiła chórki w Hatfield and the North i śpiewała na debiucie National Health. Stylistycznie jest to raczej progresywny / psychodeliczny folk z odrobią avant-folku. W tych bardziej konwencjonalnych momentach brzmi jak Fairport Convention lub Pentagle, a w tych dziwniejszych trochę jak Comus. Przy czym każdy z tych trzech zespołów (szczególnie Comus) uważam za lepszy. Słyszałem dwa albumy Spirogyry - debiutancki "St. Radigunds" i trzeci w dyskografii "Bells, Boots and Shambles" - i uważam je w najlepszym razie za przeciętne. A to chyba ich najbardziej cenione wydawnictwa.

      Ze sceny Canterbury polecam zwrócić raczej uwagę na wspomniane Soft Machine, Hatfield and the North i National Health, a także na Gong, Matching Mole, Khan, solowe wydawnictwa Roberta Wyatta i Steve'a Hillage'a, włoski Picchio dal Pozzo, a także związanych ze sceną personalnie, ale grających trochę inaczej The Keith Tippett Group, Hopper / Dean / Tippett / Gallivan, Quiet Sun, Henry Cow, Comus.

      Usuń
  3. Nawiążę jeszcze raz do wspomnianej przeze mnie Spirogyry.Przesluchalem ostatnio ponownie debiutancki album zespołu i muszę stwierdzić, że to jednak dobre granie, bardzo osadzone w folku. Ale zgodzę się z recenzentem - nie ma ten album wiele wspólnego ze sceną Canterbury i trzeba go traktować jako coś kompletnie z innej parafii.Jeśli chcemy poznać muzykę ze wspomnianej sceny to rzeczywiście lepszym wyjściem jest zapoznanie się ze wskazanymi w recenzji wykonawcami.A co do Spirogyry-powtórzę dla mnie to taka przyjemna, ciekawie zagrana muzyka ,która nie rości sobie prawa do bycia bardzo ambitną. Właśnie można jej sobie posłuchać w przerwie między kolejnymi ambitnymi i trudnymi albumami. Trochę tak jak w przypadku Camel.Taka muzyka też jest potrzebna.Toteż gdybym miał ocenić 'St. Radigunds',dałbym z czystym sumieniem ocenę 6,5 bo według mnie na tyle ten album zasługuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niby masz całkowitą rację, ale gdyby mi przyszła ochota na takie granie, to sięgnąłbym raczej po Fairport Convention, Fotheringay, Pentangle, Steeleye Span czy inny Trees, a jeszcze chętniej po jakiś inny rodzaj folku: Dylana, Roya Harpera, Townesa Van Zandta, Tima Buckleya, Neila Younga, CS&N, The Byrds, czy - z innej beczki - dziwaków z Comus.

      Usuń
  4. Dla mnie za bardzo to piosenkowe i śpiewne. Nawet o dużo bardziej niż Pink.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Maruja - "Connla's Well" (2024)

[Recenzja] Gentle Giant - "Octopus" (1972)