[Recenzja] The Tony Williams Lifetime - "Emergency!" (1969)



Tony Williams, a właściwie Anthony Tillmon Williams, to prawdziwa legenda. Jeden z najwybitniejszych i najbardziej inspirujących perkusistów w historii. Profesjonalną karierę muzyka rozpoczął w bardzo młodym wieku. Mając zaledwie trzynaście lat dołączył do zespołu wówczas niezbyt znanego Sama Riversa. To właśnie młody bębniarz wzbudzał prawdziwą sensację. Jego intensywna, niesamowicie energetyczna gra zwróciła uwagę wielu cenionych osób w branży. Zanim jeszcze osiągnął pełnoletność, brał już udział w występach i sesjach nagraniowych tak cenionych jazzmanów, jak Jackie McLean, Eric Dolphy, Grachan Moncur III czy Herbie Hancock. Nieco później przygotował też dwie solowe płyty, "Life Time" (1964) i "Spring" (1965), na których objawił się także jako zdolny kompozytor. Jednak chyba najważniejszym momentem kariery było nawiązanie współpracy z Milesem Davisem. Na początku 1963 roku 17-letni wówczas Williams dołączył do stałej grupy trębacza, która z czasem została nazwana przez krytyków Drugim Wielkim Kwintetem Milesa Davisa. W trakcie  pięcioletniej działalności zespół nagrał kilka wybitnych longplayów, a także zaczął eksperymentować z elektrycznym brzmieniem, doprowadzając do powstania nurtu fusion. To m.in. właśnie Williams opowiadał się za takim kierunkiem. 

Bębniarz postanowił nawet pójść o krok dalej i stworzyć własny zespół, prezentujący prekursorską fuzję nowoczesnego jazzu i ambitniejszego rocka. Po odejściu z kwintetu Davisa, zaczął poszukiwać odpowiednich muzyków. Padło na organistę Larry'ego Younga oraz ściągniętego do Stanów specjalnie na tę okoliczność brytyjskiego gitarzystę Johna McLaughlina. Wróćmy jednak na chwilę do Davisa, który w tym czasie przygotowywał się do sesji "In a Silent Way" - swojego pierwszego albumu w całości wypełnionego zelektryfikowanym jazzem. Trębacz doszedł do wniosku, że potrzebuje bębniarza o nieco mocniejszym, bardziej rockowym uderzeniu niż ówcześnie grający w jego kwintecie Jack DeJohnette. Zaprosił więc na nagrania Williamsa. Potrzebował też muzyka grającego na organach, więc zwrócił się do Younga. Spontanicznie zapragnął też poszerzyć skład o gitarzystę, gdy dzień przed sesją usłyszał grę McLaughlina. Tego było już za wiele dla perkusisty, który nie chciał, by cały jego zespół wystąpił w roli sidemanów na albumie dawnego mentora. Potajemnie zabronił udziału w tej sesji Youngowi, którego zastąpił akurat obecny w studiu Joe Zawinul.

Przez kolejne miesiące Williams, McLaughlin i Young, przybrawszy nazwę The Tony Williams Lifetime, byli zajęci tworzeniem repertuaru. Pierwszych nagrań dokonali 26 i 28 maja 1969 roku, a ich wynikiem jest dwupłytowy album "Emergency!". Nie była to pierwsza próba połączenia jazzu i rocka, ale obok wydanych w tym samym roku "Hot Rats" Franka Zappy i wspomnianego "In a Silent Way" - pierwsza tak bardzo udana i dojrzała. Longplay odegrał niezwykle istotną rolę w rozwoju tego bardziej rockowego fusion. To tutaj narodził się styl, który McLaughlin rozwijał później z własną grupą Mahavishnu Orchestra. Na "Emergency!" powoływali się też rockowi muzycy, w tym członkowie King Crimson czy Soft Machine. To jednak nie tylko bardzo nowatorskie i inspirujące wydawnictwo, ale też po prostu wypełnione świetną, autentycznie porywającą muzyką.

Osiem zawartych tu utworów - trzy kompozycje lidera, dwie gitarzysty, jedna napisana przez nich wspólnie oraz dwie przeróbki - to w większości rozbudowane jamy, doskonałe łączące jazzową finezję (a czasem typowy dla tego gatunku swing) z rockowym czadem. Agresywne, mocno przesterowane partie McLaughlina nasuwają skojarzenia z Jimim Hendrixem, elektryczne organy Younga nadają wręcz psychodelicznej atmosfery, a całości dopełniają potężne bębny Williamsa. I to w zasadzie wszystko, nie ma tu żadnych dodatkowych instrumentów. Jednak trio gra tak intensywnie, że wypełnia praktycznie całą przestrzeń, dzięki czemu momentami można odnieść wrażenie, jakby grało więcej muzyków. Trochę może brakuje w tych nagraniach basisty. Linie basu są grane na organach, przez co trochę brakuje im głębi. A aż prosiłoby się tu o tłusty, funkowy bas, podbijający bębny. Drugą wadą jest pojawiający się w kilku nagraniach śpiew lidera, który na wokalistę zdecydowanie się nie nadawał. Jednak te dwie uwagi naprawdę blakną przy tym, co prezentują tutaj instrumentaliści - trzech doskonale ze sobą zgranych wirtuozów, całkowicie świadomych tego co chcą osiągnąć i w jaki sposób tego dokonać. Nie dość, że grają tak wspaniale, to jeszcze naprawdę znakomicie to wszystko brzmi, nawet pomimo niewystarczająco niskich basów.

"Emergency!" to niemalże mistrzostwo fusion. Gdyby nie wspomniane wyżej wady, byłby to album na maksymalną ocenę. To jednak wciąż jeden z najlepszych przykładów takiej stylistyki, która w późniejszych latach szła w coraz bardziej komercyjne rejony. Debiut The Tony Williams Lifetime nie sili się na sprzyjanie masowym gustom, lecz w wysmakowany sposób czerpie co najlepsze z rocka i jazzu. Granie takiej muzyki w 1969 roku można uznać za niezwykle odważne. Ortodoksyjnych miłośników jazzu z pewnością odrzucało to ciężkie brzmienie i pewne uproszczenia, natomiast dla rockowych słuchaczy mogło to wszystko okazać się zbyt abstrakcyjne, zbyt dalece odchodzące od piosenkowych schematów. Jednak dla bardziej otwartych wielbicieli obu gatunków musiało to być - i dalej może - niesamowite przeżycie, a zarazem zaproszenie do innego muzycznego świata. Niewątpliwie jest to album, który po prostu trzeba znać, żeby mieć choć podstawowe pojęcie o muzyce. Powinno się go także doceniać, niezależnie od stylistycznych preferencji. W moje gusta akurat trafia idealnie, ale co ważniejsze - jego obiektywne walory są nie do zakwestionowania.

Ocena: 9/10



The Tony Williams Lifetime - "Emergency!" (1969)

LP1: 1. Emergency; 2. Beyond Games; 3. Where; 4. Vashkar
LP2: 1. Via the Spectrum Road; 2. Spectrum; 3. Sangria for Three; 4. Something Spiritual

Skład: Tony Williams - perkusja, wokal; John McLaughlin - gitara; Larry Young - organy
Producent: Monte Kay i Jack Lewis


Komentarze

  1. Jedna z najlepszych płyt nurtu fusion. Gdyby nie pojękiwanie Williamsa i brak Jacka Bruce'a na basie byłaby to pełna dziesiątka, jak dla mnie.

    A czemu album jest mniej popularny od Mahavishnu, RtF, czy nawet elektrycznych nagrań Davisa? Bo, nie ma co ukrywać, jest dosyć trudny. Zgrzytliwe, niemal noise'owe brzmienie, jakieś wycieczki prawie w kierunku free, to niesamowite mclaughlinowskie tempo - to wszystko razem sprawia, że bliżej "Emergency!" do japońskich noise'ów i free improwizacji, niż do jazz-rocka / fusion z pogranicza mainstreamowego proga tamtych lat. To jest zbyt nietypowa muzyka, żeby mogła być popularna. Ale jest świetna i trzeba hajpować ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. dla mnie brzmi to jak koncertowy Hendrix

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałbyś w tym składzie jakiegoś konkretnego basistę, bardziej od innych? Ja chyba Hendersona, zakładając, że ktoś wycisnalby już niego to, co później Davis. Jacka Bruce'a celowo pomijam, bo grał z nimi później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może Dave Holland? Chociaż on wtedy chyba jeszcze uparcie trzymał się kontrabasu. To może Billy Cox, który jeszcze nie był zajęty graniem u Hendrixa. Ale jednak najbardziej widziałbym tu właśnie Bruce'a, który sprawdził się na następnym albumie.

      Usuń
  4. Tak słuchając ostatnimi dniami, jestem ciekaw, czy ten słabo zaznaczony bas to ogólnie nie jest wina też dość słabego nagrania albumu - w końcu gdy się posłuchało Younga w roli lidera na takim na przykład Unity to te basy wypadały wspaniale. Wyczytałem, że podobno inżynier który nagłaśniał ten album nie był do końca przygotowany na głośność, z jakim grało trio, co ogólnie prowadzi do tych mocnych przesterów, o których wspominasz w recenzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Produkcja jest tu faktycznie amatorska. Przestery w latach 60. często wynikały z kiepskiej jakości nagrania, a nie celowego działania. Tutaj jednak tak świetnie pasują do tego, co grają muzycy, że wyszło na dobre. Tylko ten nieszczęsny brak basu to kompletna porażka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

[Recenzja] ||ALA|MEDA|| - "Spectra Vol. 2" (2024)

[Recenzja] Santana - "Welcome" (1973)

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)