Posty

[Recenzja] Fela Ransome-Kuti and the Africa '70 with Ginger Baker - "Live!" (1971)

Obraz
Fela Kuti to prawdziwa legenda. Jeden z najbardziej utalentowanych afrykańskich muzyków i prawdopodobnie najważniejszy z nich. To właśnie jemu przypisuje się stworzenie tzw. afrobeatu - mieszanki tradycyjnej muzyki zachodnioafrykańskiej z funkiem i jazzem. W swojej bogatej dyskografii ma wiele interesujących - choć podobnych do siebie - albumów. Zainteresowanym polecam przede wszystkim takie tytuły, jak "Shakara", "Expensive Shit" i "Sorrow, Tears and Blood" (z kolei najbardziej chyba znany "Zombie" robi na mnie mniejsze wrażenie). Do zrecenzowania wybrałem jednak wydawnictwo, które może wydać się najbardziej zachęcające, ze względu na udział samego Gingera Bakera. Słynny perkusista przeżywał w tamtym czasie fascynację muzyką afrykańską. Po rozpadzie Blind Faith, wyruszył w podróż po Czarnym Lądzie, aby empirycznie wzbogacić swoją wiedzę o tamtejszej muzyce. Jednym z efektów było powstanie zespołu Ginger Baker's Air Force, łączącego mu

[Recenzja] Julian Priester Pepo Mtoto - "Love, Love" (1973)

Obraz
Julian Priester to jazzowy puzonista, aktywny od wczesnych lat 50., gdy został członkiem zespołu Sun Ra. Później wspomagał m.in. Maxa Roacha, Philly Joe Jonesa, Johna Coltrane'a (album "Africa/Brass") i Freddiego Hubbarda, aż trafił do grupy Mwandishi Herbiego Hancocka. Jako jedyny członek tego septetu, nie brał udziału w nagraniu albumu "Realization", wydanego pod nazwiskiem Eddiego Hendersona. Zamiast tego rozpoczął pracę nad własnym materiałem, który również bezpośrednio rozwijał pomysły Mwandishi. Priesterowi udało się zainteresować współpracą Patricka Gleesona - jedynego muzyka Mwandishi grającego zarówno na "Realization", jak i na "Love, Love" - a także perkusjonalistę Leona Chanclera, który grał gościnnie na albumie "Mwandishi" (a także współpracował z tak różnymi wykonawcami, jak Miles Davis, Santana i Michael Jackson). W nagraniach uczestniczyli także saksofoniści Hadley Caliman i David Johnson, klawiszowiec Todd Coc

[Recenzja] John Coltrane - "Both Directions at Once: The Lost Album" (2018)

Obraz
Chyba nikt się nie spodziewał, że w 2018 roku światło dzienne ujrzy nowy studyjny album Johna Coltrane'a. Jakiś czas temu rodzina Naimy Coltrane - pierwszej żony saksofonisty - odnalazła taśmę z niepublikowanym wcześniej materiałem. Przekazano ją wytwórni Impulse!, gdzie pod okiem Raviego Coltrane'a (syna Johna i jego drugiej żony, Alice) i Kena Drukera przygotowano jej zawartość do wydania. "Both Directions at Once: The Lost Album" ukazał się 29 czerwca w dwóch wersjach (każda jest dostępna w wersji winylowej i kompaktowej). Podstawowa zawiera siedem utworów, a rozszerzona czternaście (bonusy to alternatywne podejścia do części nagrań z podstawowego wydania). Na zagubionej - i cudowanie odnalezionej po 55 latach - taśmie znalazł się zapis sesji z 6 marca 1963 roku w Van Gelder Studio. Saksofoniście towarzyszył już wówczas jego klasyczny kwartet, z pianistą McCoyem Tynerem, basistą Jimmym Garrisonem i perkusistą Elvinem Jonesem. Muzycy byli jeszcze przed nagran

[Recenzja] Marillion - "Misplaced Childhood" (1985)

Obraz
Rock neo-progresywny to jeden z najbardziej kuriozalnych rodzajów muzyki. Czerpiąc inspirację z najbardziej postępowej i eksperymentatorskiej odmiany rocka (choć raczej od jej przystępniej grających przedstawicieli), jest tworem absolutnie wtórnym i schematycznym. Niestety, tego typu muzyka dała wielu słuchaczom, a nawet niektórym krytykom przekonanie, że rock progresywny polega na graniu w ściśle określonej konwencji, powielając pewne elementy zaczerpnięte od prekursorów stylu. Tymczasem nazwa rock progresywny została wymyślona na określenie muzyki zespołów, które cechowała silna indywidualność i chęć poszerzania ram rocka o nowe rozwiązania. "Misplaced Childhood" grupy Marillion to prawdopodobnie najsłynniejszy album neo-progowy. Często można spotkać się z opiniami, że to jedno z najlepszych lub wręcz najlepsze progresywne wydawnictwo lat 80., a nawet kwintesencja tego stylu. Takie twierdzenie miałoby jeszcze uzasadnienie (mocno naciągane) w przypadku wcześniejszych

[Recenzja] Eddie Henderson - "Realization" (1973)

Obraz
Eddiego Hendersona zwykle nie wymienia się wśród najwybitniejszych trębaczy. A szkoda, bo podobnie jak Miles Davis czy Freddie Hubbard, miał ciekawą, oryginalną technikę i z pewnością nie mniejsze umiejętności. Nie nagrał jednak tylu wybitnych albumów, co wyżej wspomniani muzycy. Jego największym osiągnięciem są zdecydowanie dokonania z grupą Mwandishi Herbiego Hancocka, ale też solowy debiut "Realization", będący zresztą bezpośrednią kontynuacją tamtego zespołu. W sesji nagraniowej (mającej miejsce w dniach 27-28 lutego 1973 roku) wziął udział prawie cały skład Mwandishi: Bennie Maupin, Buster Williams, Billy Hart, Patrick Gleeson, a nawet sam Hancock. Do kompletu zabrakło jedynie puzonisty Juliana Priestera. Jego miejsce zajął dodatkowy perkusista, Lenny White. Również pod względem muzycznym "Realization" stanowi naturalne rozwinięcie albumów "Mwandishi", "Crossings" i "Sextant". Takie utwory, jak "Scorpio-Libra" i &q

[Recenzja] Radiohead - "Hail to the Thief" (2003)

Obraz
Otwieracz albumu o orwellowskim tytule "2 + 2 = 5" brzmi tak, jakby zespół próbował pogodzić swoje aktualne wcielenie z wczesnymi dokonaniami. Gdy jednak wchodzą ostrzejsze gitary, robi się strasznie zwyczajnie i trywialnie. Znacznie ciekawiej wyszło to w "Go to Sleep" (z początku zdominowanym przez gitarę akustyczną i fajnie pulsujący bas, do których z czasem dołączają elektroniczne dodatki) i "There There" (znów świetny bas, wyraźne partie gitarowe i odrobina elektroniki), oba posiadają też lepsze melodie. Co ciekawe, wszystkie te utwory zostały wydane na singlach. Natomiast utwory dostępne wyłącznie na albumie, mają bardziej jednoznaczny charakter. Dzielą się na typowe dla grupy, smętne ballady z irytującym wokalem Thoma Yorke'a (np. "Sail to the Moon", "We Suck Young Blood", "Scatterbrain"), oraz odważne eksperymenty z brzmieniami elektronicznymi. A muzyka Radiohead zawsze była tym lepsza, im dalej odchodziła od

[Recenzja] Chick Corea - "Now He Sings, Now He Sobs" (1968)

Obraz
Armando "Chick" Corea zasłynął przede wszystkim jako współpracownik Milesa Davisa i założyciel Return to Forever. Szczególnie gra z trębaczem miała istotny wpływ na jego karierę. Nie tylko pomogła mu wyrobić sobie nazwisko w muzycznym świecie (grał na tak ważnych albumach, jak "In a Silent Way", "Bitches Brew" czy "On the Corner"), ale także rozwinąć się jako instrumentalista, otworzyć na nowe rozwiązania (jak np. przejście na elektryczne klawisze). Jednak już wcześniej Chick, aktywny od początku lat 60., dał się poznać jako utalentowany pianista. Wspomagał m.in. Sonny'ego Stitta, Blue Mitchella, Herbiego Manna i Stana Getza. Nagrał też dwa albumy jako lider (oba ukazały się w 1968 roku). Debiutancki "Tones for Joan's Bones", zarejestrowany jeszcze w 1966 roku, przyniósł muzykę typową dla ówczesnego jazzowego mainstreamu, zagraną bez zarzutu, ale niewyróżniającą się na tle podobnych wydawnictw. Ciekawiej prezentuje się drug