Posty

[Recenzja] Caravan - "Waterloo Lily" (1972)

Obraz
Album "In the Land of Grey and Pink", pomimo dobrej prasy, nie odniósł komercyjnego sukcesu. Jak zwykle zawiodła polityka wytwórni Decca, polegająca na wypuszczaniu małych nakładów płyt. Najbardziej rozczarowany tym faktem wydawał się być Dave Sinclair, który bez wahania przyjął ofertę ex-perkusisty Soft Machine, Roberta Wyatta, aby dołączyć do jego nowej grupy, Matching Mole. Pozostali muzycy Caravan postanowili jednak kontynuować karierę. Nowym klawiszowcem został Steve Miller z grupy Delivery. W składzie tym powstał zaledwie jeden album - niesłusznie niedoceniany "Waterloo Lily". Miller - w przeciwieństwie do swojego poprzednika, grającego głównie na organach Hammonda, ale także na pianinie i melotronie - zdecydowanie preferował pianino elektryczne. Jego brzmienie nadało muzyce Caravan bardziej jazzowego charakteru. Słychać to przede wszystkim na przykładzie rozbudowanej, instrumentalnej kompozycji "Nothing at All / It's Coming Soon / Nothing at A

[Recenzja] Gentle Giant - "Playing the Fool: The Official Live" (1977)

Obraz
Dość późno muzycy Gentle Giant zdecydowali się na zarejestrowanie swojej pierwszej koncertówki. Album "Playing the Fool: The Official Live" ukazał się w styczniu 1977 roku, a nagrany został jesienią poprzedniego roku, podczas kilku europejskich koncertów (w Düsseldorfie, Monachium, Paryżu i Brukseli). A więc już po pierwszych oznakach twórczego zastoju (album "Interview"), ale jeszcze przed drastyczną zmianą stylu, jaką przyniosły kolejne longplaye. Na "Playing the Fool" nic jeszcze nie zapowiada tego, co wkrótce miało się wydarzyć. Dlatego też można potraktować to wydawnictwo jako podsumowanie pierwszego, najbardziej ambitnego okresu w twórczości grupy. Wydawać by się mogło, że zespół taki, jak Gentle Giant, czyli starannie aranżujący i dopracowujący w najmniejszym detalu swoje kompozycje, nie będzie drastycznie ich zmieniał podczas koncertów. Nic bardziej mylnego. Tzn. faktycznie, niektóre utwory nie odbiegają daleko od studyjnych pierwowzorów (np

[Recenzja] Alice Coltrane - "Journey in Satchidananda" (1971)

Obraz
Na początku lat 70., Alice Coltrane, poszukując religijnej i duchowej prawdy , poznała hinduskiego guru Swamiego Satchidanandę. Za jego namową, udała się do Indii, gdzie rozwijała swoje zainteresowanie filozofią wschodu oraz hinduizmem, przyjmując nawet nowe imię, Swamini Turiyasangitananda. Doświadczenia te miały istotny wpływ na charakter jej kolejnego albumu, "Journey in Satchidananda", mocno inspirowanego muzyką hinduską. Znaczna część longplaya została zarejestrowana w nowojorskim studiu Alice, podczas jednodniowej sesji, w listopadzie 1970 roku. W nagraniach ponownie wziął udział Pharoah Sanders, a także perkusista Rashied Ali (współpracownik Johna Coltrane'a w jego ostatnich latach życia; grał również na debiucie Alicji, "A Monastic Trio"), basista Cecil McBee (lista muzyków z którymi współpracował jest tak długa, że nawet wymienienie tych najsłynniejszych zajęłoby zbyt wiele miejsca), oraz indyjski muzyk Tulsi, grający na tamburze - instrumencie p

[Recenzja] Camel - "The Snow Goose" (1975)

Obraz
W połowie lat 70. większość czołowych grup progrockowych miała już na koncie album koncepcyjny. Wiele z nich - żeby wspomnieć tylko o "Dark Side of the Moon" czy "The Lamb Lies Down on Broadway" - przyniosło ich twórcom spory sukces komercyjny. Nic dziwnego, że muzycy Camel postanowili stworzyć swoją własną muzyczną opowieść. Nie zamierzali jednak pisać zupełnie nowej historii. Sukces utworu "The White Rider" z albumu "Mirage", zainspirowanego twórczością J.R.R. Tolkiena, zachęcił ich do ponownego sięgnięcia do literatury. Po rozważeniu kilku propozycji, wybór padł na nowelę "The Snow Goose" amerykańskiego pisarza Paula Gallico. Muzycy przygotowali materiał, jednak ostatecznie nie otrzymali zgody na wykorzystanie wybranej historii. Podobno jej autor był zagorzałym przeciwnikiem papierosów, co przełożyło się na jego niechęć do zespołu, który dopiero co współpracował z koncernem tytoniowym i wciąż dzielił z nim nazwę oraz logo. Ponie

[Recenzja] Buffalo - "Volcanic Rock" (1973)

Obraz
Odległa Australia nie mogła liczyć na częste wizyty Europejskich i Amerykańskich wykonawców, więc już w latach 50. zaczęła tworzyć się tam własna scena muzyczna, która w kolejnych dekadach coraz bardziej rosła w siłę. Niemal każdy nurt muzyki rozrywkowej ma tam swoich przedstawicieli. Pomimo tego, przeciętny słuchacz z północnej półkuli nie ma wielkiej wiedzy na temat tamtej muzyki. Zazwyczaj kończy się ona na dwóch zespołach - AC/DC i Bee Gees. Ci bardziej dociekliwi wymienią jednak więcej nazw, chociażby The Easybeats, The Masters Apprentices, czy Buffalo. Ostatnia z tych grup zadebiutowała w 1972 roku albumem "Dead Forever...", zawierającym przeciętną mieszankę hard rocka, psychodelii i bluesa. Muzycy rozwijali się jednak w zaskakującym tempie i już na wydanym rok później "Volcanic Rock" zaprezentowali znacznie lepszy poziom. Album ten to naprawdę udana australijska odpowiedź na twórczość takich grup, jak Black Sabbath, Led Zeppelin czy Grand Funk Railroad.

[Recenzja] Peter Hammill - "Chameleon in the Shadow of the Night" (1973)

[Recenzja] Pharoah Sanders - "Tauhid" (1967)

Obraz
Pharoah Sanders (właśc. Farrell Sanders) to jeden z najwybitniejszych i najsłynniejszych saksofonistów jazzowych. Doświadczenie zdobywał grając m.in. z Sun Ra, Ornettem Colemanem, Donem Cherrym czy Johnem Coltranem. Szczególnie owocna była współpraca z tym ostatnim, z którym nagrał kilka bardzo cenionych albumów ("Kulu Sé Mama", "Om", "Meditations" i "Ascension"). Jako solista Sanders zadebiutował w 1965 roku albumem "Pharaoh". Jednak to nagrany w listopadzie 1966 roku "Tauhid" jest jego pierwszym istotnym wydawnictwem. W sesji wzięli udział tacy doświadczeni muzycy, jak basista Henry Grimes, perkusista Roger Blank i pianista Dave Burrell - jak zwykle w przypadku jazzowych sidemanów, listy ich osiągnięć są tak imponujące, że wymienienie ich zajęłoby zbyt wiele miejsca - oraz dopiero początkujący, lecz utalentowany gitarzysta Sonny Sharrock , który w przyszłości również miał wiele osiągnąć, zarówno jako sideman, jak i soli