Posty

[Recenzja] John Abercrombie - "Timeless" (1975)

Obraz
John Abercrombie to jeden z najbardziej znanych gitarzystów jazzowych. Jego kariera rozpoczęła się pod koniec lat 60., gdy wspólnie z Billym Cobhamem i Braćmi Brecker (wziętymi muzykami sesyjnymi, grającymi na instrumentach dętych) stworzył jedną z pierwszych grup łączących jazz z rockiem, nazwaną Dreams. Po jej rozwiązaniu, Abercrombie udzielał się jako sideman. W tej roli wystąpił m.in. na albumach Cobhama ("Crosswinds" i "Total Eclipse"), Gila Evansa ("The Gil Evans Orchestra Plays the Music of Jimi Hendrix"), a nawet na anglojęzycznym longplayu Czesława Niemena, "Mourner's Rhapsody". W czerwcu 1974 roku, podczas zaledwie dwudniowej sesji, po raz pierwszy wystąpił w roli lidera. Towarzyszyli mu wówczas klawiszowiec Jan Hammer (Mahavishnu Orchestra, Jeff Beck) i perkusista Jack DeJohnette (lista jego osiągnięć jest bardzo długa, ale największą sławę przyniósł mu udział w nagraniach albumów "Bitches Brew" i "Jack Johnson&

[Recenzja] Camel - "Camel" (1973)

Obraz
Grupa Camel zaliczana jest do najważniejszych i najbardziej wpływowych zespołów z nurtu rocka progresywnego. Można z tym polemizować, gdyż nie była ona nigdy ani szczególnie oryginalna, ani wybitna. Większość dyskografii Wielbłąda to właściwie trochę bardziej ambitny pop. Na początku swojej działalności zespół nagrał jednak kilka wartościowych albumów, zawierających trochę bardziej ambitną - ale tylko odrobinę bardziej skomplikowaną od "zwykłego" rocka - muzykę. Za jego największe osiągnięcia powszechnie uznaje się longplaye od drugiego do czwartego, czyli "Mirage", "The Snow Goose" i "Moonmadness". W ich cieniu pozostaje debiut - wydany w małym nakładzie bez żadnej promocji, w związku z czym przez wiele lat był prawdziwym białym krukiem. Bez wątpienia jest to jednak jedno z najciekawszych wydawnictw Camel. Zawarte na nim utwory brzmią jak Wishbone Ash bez porywających solówek gitarowego duetu, albo jak wczesny Santana bez elementów latyno

[Recenzja] Peter Hammill - "Fool's Mate" (1971)

[Recenzja] John Mayall - "Talk About That" (2017)

Obraz
Ojciec brytyjskiego bluesa nieustannie zachwyca. Mimo osiemdziesięciu trzech lat na karku, John Mayall wciąż koncertuje (na początku marca wystąpi na dwóch koncertach w Polsce) i nagrywa nowe albumy. Bardzo dobre albumy. Właśnie wydany "Talk About That" jest tego najlepszym potwierdzeniem. Zawarta na nim muzyka przenosi słuchacza w najlepsze czasy muzyki bluesowej i rockowej, zarówno swoim oldskulowym klimatem, jak i poziomem. To niesamowite, ale John jest tutaj w porównywalnej formie - kompozytorskiej i wykonawczej - co w czasach "Blues Breakers" czy "The Turning Point". Dobrze brzmi jego głos. Słychać w nim upływ czasu, ale nie ukrywajmy - to nigdy nie był wybitny wokalista, więc nie mógł wiele stracić, a obecnie naprawdę daje radę. Cieszy też brzmienie, bardzo klasyczne, naturalne, jakby album był nagrany czterdzieści parę lat temu, a nie w XXI wieku. Początek jest dość zaskakujący, bo tytułowy "Talk About That" to utwór... funkrockowy.

[Recenzja] Gentle Giant - "The Power and the Glory" (1974)

Obraz
Na swoim szóstym longplayu grupa Gentle Giant wciąż nie schodzi z wysokiego poziomu. "The Power and the Glory" to kolejny - po "Three Friends" i "In a Glass House" - album koncepcyjny. Opowiada on o osobie, która chciała czynić dobro, lecz po zasmakowaniu władzy, stała się tym, przeciwko czemu wcześniej się buntowała. Temat banalny, ale jak zwykle okraszony rewelacyjną muzyką. Wciąż bardzo ambitną i niekonwencjonalną, choć zauważalny jest leciutki zwrot w kierunku bardziej komercyjnego grania. Najbardziej słyszalne jest to w utworze tytułowym, wydanym na singlu i... pominiętym na oryginalnym wydaniu albumu. Został dołączony dopiero na kompaktowych reedycjach i znacznie obniżył ich poziom. Gentle Giant nigdy wcześniej nie nagrało tak prostego i banalnego kawałka. Znacznie lepiej prezentuje się pozostałych osiem utworów zarejestrowanych podczas tej sesji. Szczególnie cztery wypełniające pierwszą, bardziej eksperymentalną stronę wydania winylowego. Alb

[Recenzja] Devadip Carlos Santana & Mahavishnu John McLaughlin - "Love Devotion Surrender" (1973)

[Recenzja] Soft Machine - "At the Beginning" (1972)

[Recenzja] Gentle Giant - "In a Glass House" (1973)

Obraz
Dlaczego tak dobry, niepowtarzalny zespół, jak Gentle Giant, nie zdobył popularności porównywalnej przynajmniej z King Crimson czy Genesis z czasów Petera Gabriela? Na przeszkodzie na pewno mógł stanąć niekonwencjonalny charakter muzyki i jej złożoność. A gdy pod koniec kariery muzycy zaczęli grać prościej, zgodnie z ówczesnymi trendami, to jednocześnie jakby zapomnieli pisania dobrych melodii. Niewątpliwie mógł też jednak zaszkodzić brak odpowiedniej promocji. A niektóre działania wydawców przypominały wręcz sabotaż, jak np. akceptacja szkaradnych okładek, publikowanie na singlach zupełnie niekomercyjnych kawałków zamiast tych bardziej przystępnych czy wysłanie zespołu na trasę w roli supportu Black Sabbath. Najbardziej dziwi chyba to, że decydenci Columbia Records - firmy wydającej płyty zespołu w Ameryce Północnej - postanowili w ogóle nie publikować tam albumu "In a Glass House", chociaż to właśnie w Stanach Gentle Giant odnosił jedyne sukcesy komercyjne, a ten longpl