[Recenzja] Gary Moore - "Still Got the Blues" (1990)
Wydane w latach 80. albumy Gary'ego Moore'a odnosiły spore sukcesy komercyjne. On sam był jednak coraz bardziej znużony graniem skomercjalizowanej odmiany ciężkiego rocka. W pewnym momencie wprost nazwał swoją ówczesną twórczość największą kupą gówna , a nawet przyznał, że przestał szanować siebie jako muzyka. Trudno nie docenić go za taką szczerość oraz trafną diagnozę. A także za podjęcie ryzyka i dokonanie drastycznego zwrotu stylistycznego u progu kolejnego dziesięciolecia. Album "Still Got the Blues" to hołd dla muzyki, na jakiej sam się wychował, czyli dla tytułowego bluesa. Co ciekawe, Moore stara się jak najbardziej zbliżyć do korzeni takiej muzyki, a przynajmniej do epoki elektrycznego bluesa, zamiast - wzorem innych białych muzyków - wplatać bluesowe schematy do rocka. Na sesję zaprosił nawet czarnoskórych bluesmanów Alberta Kinga i Alberta Collinsa. Udział wzięła też sekcja dęta, choć na liście płac nie zabrakło nazwisk muzyków kojarzonych raczej z hard