[Recenzja] The Who - "Quadrophenia" (1973)
Pomimo niepowodzenia z ukończeniem projektu "Lifehouse", Pete Townshend uparł się, że przygotuje kolejną operę rockową . "Quadrophenia" opiera się na schemacie doskonale już znanym ze starszego o cztery lata albumu "Tommy". Ponownie mamy dwie płyty, wypełnione w większości zwyczajnymi piosenkami, które łączy jedynie warstwa tekstowa oraz przewijające się tu i ówdzie motywy przewodnie. Ten ostatni zabieg ma uzasadnienie - wprowadza przynajmniej pozorną spójność w warstwie instrumentalnej - ale na dłuższą metę może męczyć lub nawet irytować. To tylko niepotrzebne przedłużanie i tak długiego wydawnictwa, które spokojnie mogło być jednopłytowym zbiorem niezależnych od siebie utworów. Choć nawet wtedy byłby to zapewne bardzo przeciętny longplay. Po prostu poszczególne utwory same w sobie też nie prezentują się zbyt interesująco. Oczywiście, trzeba wspomnieć o znakomitym finale w postaci balladowego "Love, Reign O'ver Me", w którym Roger